poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 11






Biegła tak przed siebie, próbując przełamać to fatum, które wciąż zapędzało ją do rezydencji.


„Uciekaj i tak ci się nie uda."


„To urok prawda?!"


„Może."


Na to wspomnienie Nadia mocno zagryzała wargę. Długo biła się z myślami. Kilkakrotnie przyłapała się na tym, że po policzkach sączą jej się łzy, spowodowane wspomnieniami. „Przecież to zaledwie kilka dni temu! I wszystko to, było kłamstwem." Mocno zaciskała pięści gdy przed oczami stawali jej rodzice, siostra. Dreszcze ją przechodziły na myśl, że należą do ICGBE. Przecież jeszcze tak niedawno jadła z nimi obiad gdy wróciła do nich na weekend z akademika. Dąsała się wtedy na Kastiela, że zapomniał przekazać wychowawczyni ważnych dokumentów. Miała wrażenie, że całe wieki dzielą ją od tych wydarzeń. Od normalności. Nadia straciła grunt pod nogami. Całe jej życie obróciło się w gruzy. Tymczasem biegła Wciąż przed siebie. Nie wiedziała ile razy przebiegała ten sam odcinek, ani ile czasu jej to zajęło. Słońce zaczęło już chylić się ku zachodowi. Zrezygnowana skierowała swoje kroki ku rezydencji – tym razem świadomie. Mimo niespokojnego serca, zdołała choć trochę oczyścić swój umysł. Długo stała przed wejściem do posesji. Była zmarznięta, wyczerpana i głodna. Myśli kłębiły się wprowadzając ogromną burze uczuć. Była rozdarta. Tak bardzo pragnęła by wtulić się znajome jej ramiona, ale też na samą myśl spojrzenia mu teraz w oczy, przechodziły ją dreszcze.


- Zraniłam go prawda? – powiedziała słabo sama do siebie.


Nacisnęła klamkę i cicho wśliznęła się do środka. Rezydencja sprawiała wrażenie wymarłej. Nikłe światło kryształowych żyrandoli oświetlało korytarz. Nadia szła powłócząc nogami o bordowy, miękki dywan. Weszła do jadalni. Na dębowym stole dostrzegła nakrycie. Znad mis unosiła się nikła smużka pary. Zapach rozpościerał się po pomieszczeniu. Usiadła na krześle, przy zastawionym pożywieniu. Jednak żołądek miała związany w supeł. Patrzyła się tępo w talerz.


- Radziłbym coś zjeść.


- No nie, znowu ty – jęknęła.


Z końca sali wyłoniła się znajoma sylwetka. Jasnowłosy podszedł do niej pewnym krokiem. W dłoni miał butelkę jakiegoś trunku.


- Ale skoro nie możesz jeść – butelka stuknęła o blat stołu – to może to przełkniesz.


Nadia prychnęła.


- W sumie, czemu nie? - po chwili kieliszek postawiony przed dziewczyną napełnił się czerwonym winem. Nadia pochłonęła nieelegancko jego zawartość jednym haustem i spojrzała wyczekująco na blondyna.


Ten zaśmiał się pod nosem i nalał do kieliszka. Sam łyknął prosto z butelki.


- Powiedz mi jedną rzecz złotko, bo nie mogę uwierzyć, że taka błahostka wyprowadziła cię aż tak z równowagi. Więc: dlaczego? Aż tak mój widok z Arturem uderzył cię poprzedniej nocy? Hmmm... może poczułaś się... zdradzona? – zakpił. Odsunął krzesło obok Nadii, po czym sam usiadł na stole. Założył nogę na nogę i spojrzał wyczekująco na Nadię, przekrzywiając głowę.


Nadia bawiła się kieliszkiem, odwlekając odpowiedź. Ignorowała na złość jasnowłosego, udając że zawartość kieliszka zajmuje ją doszczętnie.


- To nie o to chodziło.


- Dowiem się dzisiaj, co ci chodzi po głowie? – powiedział z lekką irytacją w głosie.


- Widzisz, kilka dni chodziłam jak struta po tym wypadku z pełzaczami. Nic do mnie nie trafiało. Widziałam wszystko jak za mgłą. Do czasu pierwszej rozmowy z tobą. To był taki impuls, do pobudki. Taka myśl że, TO jest rzeczywistość. – tu Nadia przekrzywiła kieliszek niby niedbale, pozwalając by odrobina szkarłatnego płynu wylała się na stół.


- Więc pozwoliłam się ugryźć. Na zasadzie „niech mnie ktoś uszczypnie". Wydawało mi się że łapię już o co z tym chodzi. Zaczynałam czuć się tu już swobodnie. Wtedy ta książka... co się właściwie stało? Czemu aż zemdlałam, gdy to zobaczyłam? Wtedy coś pękło. Jeszcze to co potem zobaczyłam – mruknęła i podniosła głowę do góry, by spojrzeć w oczy Nataniela.


- Bo zaczęłaś uświadamiać sobie, kim jesteś. Dlatego twój organizm tak zareagował. Widzisz, medium wychowuje się z ludźmi. W okresie dojrzewania ujawniają się pierwsze, powiedzmy symptomy, odróżniające ich od ludzi. Wtedy orientują się, że coś jest nie tak. Nie rozumiejąc samego siebie, swojej natury, często popadają w depresję i sami pozbawiają się życia, lub przez inne instrumenty są izolowane w zakładach psychiatrycznych, czy poddawane egzorcyzmom.


- Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tak trudno jest znaleźć medium?


- Jak sądzisz, co ciebie odróżnia ode mnie? Mój ojciec był upadłym, matka co prawda oblubienicą, ale wystarczy by jeden z rodziców był upadłym, by jego potomek był "tej rasy". Wychowałem się wśród takich samych osobników, i raczej nikt nie miał wątpliwości co do mnie. A medium? Medium rodzi się... z ludzi. To niezwykle rzadkie zjawisko. Szansa na to że dzieciak jest medium jest jak na to czy będzie miał szósty palec. Takie dziecko jest wychowywane wśród ludzi. Jest inne. Szczęście ma to medium, które trafi na inne medium, lub na nas. Co prawda osoby pracujące z dziećmi, no bo przecież upadli żyją wśród instrumentów, nie tylko chowają się w takich rezydencjach jak ta, prowadzą dokładne obserwacje. Próbujemy im pomóc. Jest jeszcze opcja, że same orientują się, że nie są w stanie żyć już z ludźmi. Uciekają wtedy i żyją samotnie. Do tej pory tylko kilka osobników zdołało samodzielnie opanować swoje zdolności i przetrwać. Zwykle skryte w niedostępnych dla ludzi miejscach. Sam znam pewne medium które mając te 15 lat uciekła do Martwego Lasu, i do dzisiaj tam zamieszkuje.


- Kim ona jest?


- Nazywa się Iris. Pewnie niedługo ją poznasz. Musisz.. poznać kim jesteś.


- Fajnie jest się dowiedzieć, że nawet moje człowieczeństwo było kłamstwem – mruknęła dopijając resztę wina.


- To cię nie definiuje. Rasa, wygląd, waga, kolor skóry? Kto wymyśla takie kategorie? Jesteś Nadią. Oblubienicą samego króla Hadesu. To ty kształtujesz samą siebie.


Nataniel zamyślił się na chwilę, po czym zeskoczył ze stołu. Wyciągnął przed siebie dłoń.


- Chodź.


- Gdzie? .


- Pokażę ci życie upadłych- powiedział, zagadkowo się uśmiechając.



*




- No nie wlecz się tak – powiedział podirytowany. 




- No sorry, trochę się dziś zmęczyłam.



-Ludzie... nie, wróć. Kobiety! – prychnął. – nikt ci nie kazał latać po rezydencji jak pojebana. Miała ochotę go uderzyć, ale w tym momencie wcisnął ją do czarnego samochodu. Wskoczył na miejsce kierowcy i włączył silnik.




- Życie upadłych? Bieg po nocach i wleczenie się gdzieś autem. So crazyyy... - Upadły zignorował dziewczynę. 


Nadia patrzyła się przez szybę auta na mijane ulice. Rozpoznawała powoli drogę ku miastu. Przesuwający się krajobraz za oknem działał kojąco. Przyglądała się mijanym latarniom ulicznym i śpieszącym się przed zmrokiem ludziom. Zima, 17-18 godzina i już panują kompletne ciemności. Czarnowłosa oparła głowę na zagłówek i niespodziewanie zmorzył ją sen. 


Z snu wyrwało ją głośne pstryknięcie palcami tuż przy jej twarzy. 


- Obudź się. 


- No nie, znowu ty... 


Nataniel stał nad nią i czekał, tupiąc poirytowany nogą. W końcu Nadia wyszła z samochodu. Przed nią znajdował się budynek, położony centralnie na rozstaju dróg. Neonowe czerwone litery, w gustownej kursywie, rysowały nazwę „Athelier". Była to stara kamienica. Na pierwszy rzut oka wydawał się zwyczajnym nocnym pubem. 


Wtem Nataniel popchnął ją lekko, sam idąc naprzód zostawiając ją z tyłu. Poczłapała za nim, niezadowolona. Otworzył przed nią drzwi, wyolbrzymionym gestem, zapraszając ją do środka. Zaraz odurzył ją zapach dymu papierosowego, alkoholu i potu. W pomieszczeniu znajdował się bar i kilka kanap. Przy barze było kilka osób, sączących alkohol i rozmawiających przy gustownych rytmach oldschoolowego jazzu. Wnętrze było utrzymane w ciepłych barwach. Klimat nadawało użycie w przewadze drewna. Poustawiane lampy dawały delikatnie rozpraszające się światło. Na ścianach porozwieszano intrygujące obrazy, w przewadze akty i impresywne krajobrazy. 




- Dziwne zestawienie – powiedziała do siebie przypatrując się obrazom.


- Hm?


- Nie nic, to to mi chciałeś pokazać?


- Nie, to tylko pokazówka dla ludzi. Zabawa się dopiero zaczyna – powiedział z szyderczym uśmiechem. Wtem barman go rozpoznał. Wysoki dobrze zbudowany szatyn, ostrzyżony krótko na jeżyka, o czekoladowej barwie oczu, uśmiechnął się zagadkowo w ich kierunku. Odstawił shakera do trunków i podparł głowę na opartej o bar dłoni.


Gdy podeszli Nadia zauważyła liczne tatuaże na jego przedramionach, oraz szramę na skroni, która przez jego ciemną karnacje rzucała się w oczy jeszcze bardziej. Na pewno nie chciałaby go spotkać w ciemnym zaułku.


- Otworzyć bramy piekieł – zaśmiał się Nataniel.


- Ależ oczywiście. Baw... - tu spojrzał na Nadię. – bawcie się dobrze. – poprawił się. Wyciągnął dłoń w zapraszającym geście, by weszli za drzwi znajdujące się za barem. Gdy tylko Nataniel otworzył drzwi, z wnętrza buchnęły tumany dymu, charakterystycznego dla klubów nocnych. Popchnął zdezorientowaną dziewczynę i zatrzasnął za sobą drzwi.


- Więc witaj w MOIM świecie zaszeptał szyderczo do ucha. 


Athelier 


Wszechogarniająca para, była podświetlona neonowym światłem na fioletowo. Nieprzyzwyczajona do takich rzeczy Nadia zakasłała, trąc oczy. Szła w dół spiralnych schodów za Natanielem. Z dołu słychać było głośną muzykę metalową. Kurczowo trzymała się czarnej metalowej barierki. Gdy w końcu zeszli na sam dół jej oczom ukazała się sala nocnego klubu i stanęła jak wryta. Wszystko wewnątrz było w metalicznych i czarnych kolorach. Podłoga parkietu była podświetlona na zimno-fioletowy kolor. Sufit był imitacją nocnego nieba. Sztuczne gwiazdy lśniły, dając jednak nikłe światło. Z sufitu było spuszczone kilka kryształowych żyrandoli, które choć zgaszone, dawały barwne refleksy odbijając światło. Kanapy pod ścianami były pikowane czarną skórą. Szklane stoliki zapełnione były różnymi rodzajami trunków, a na parkiecie znajdowało się wiele osób, zmysłowo oddającym się rytmom muzyki. W rogach sali znajdowały się, na podwyższeniach rury do erotycznego tańca. Przy barze barmani wyczyniali cuda z flaszek alkoholu, żonglując nimi, robiąc fontanny i inne dziwactwa. W powietrzu unosił się jeszcze inny zapach, niż dym papierosów i rozlanego alkoholu. Był to metaliczny zapach krwi, maskowany duszącą wanilią.


Jednak nie to, tak poraziło dziewczynę. Prawie każda osoba w klubie, miała... jaskrawo czerwone oczy, lśniące w ciemnościach. Bił od nich przejmujący mrok. Niektórzy rozwaleni na kanapie zatapiali kły w nieprzytomnych instrumentach, inni polewali swe ciała czerwoną cieczą, by kolejni upadli mogli to zlizać z ich zwilżonej skóry. Na rurach tańczyły kobiety w kuszących strojach. Co tu dużo mówić, w klubie odgrywał się totalny rozpierdol. Mimo to, Nadia dostrzegła że wszyscy tu poruszają się z niezwykłą gracją i zmysłowością. Mimo bajzlu odgrywającego się po kątach, wszystko było bardzo klarowne. Osoby oddające się amoku instynktu były... piękne.


Pomieszczenie było rozległe. Od głównej sali wychodziło przejście na korytarz, a co znajdowało się za szeregiem drzwi? Tego Nadia chyba wolałaby nie wiedzieć.


Nadia odkąd weszła do klubu, czuła na sobie wzrok innych. Zauważyła, że kilka osób jej się przypatruje.


„A może chodzi tu o obecność Nataniela?" - pomyślała


- Czują twój zapach. – Powiedział nachylając się nad nią.


- CCo..?


Wtem poczuła że Nataniel łapie ją za dłoń. Podeszli do baru.


- Jedną Krwawą Mary – powiedział do barmana. Spojrzał na Nadię i dodał – dobra, dwie.


- Co? Nie.. – ten tylko się zaśmiał.


- Co? Nie chcesz zakosztować krwi ?


Barman przed nimi postawił dwie literatki. Dziewczyna spojrzała na szkło wypełnione czerwoną cieczą.


- Pij.


- Nie.


- To tylko alkohol.


Nadia się skrzywiła i posłała blondynowi wzrok pełny obrzydzenia.


Nataniel nabrał łyk alkoholu, po czym nieoczekiwanie nachylił się nad dziewczyną. Wtem ujął jej kark i bezceremonialnie przyciągnął do siebie. Ich wargi się zetknęły, a usta dziewczyny wypełniły się ostrym drinkiem.


Dziewczyna zakaszlała odwracając wzrok.


- W tym są pomidory? – wykrztusiła oszołomiona, nie wiedząc co powiedzieć.


- Yep – powiedział Nataniel wybuchając śmiechem. Wziął ją za rękę i lada moment byli już na parkiecie. Jasnowłosy poprowadził ją w tańcu, nie zwracając uwagi na innych tańczących, czy nawet na rytm muzyki.


Nadia czuła się niezręcznie. Mężczyzna puścił jej dłonie i z gracją zarzucił ręce brunetki na swoją szyję, a sam objął ją w talii. Nadia odwróciła wzrok zawstydzona. Blondyn schylił głowę tak, że czuła jego ciepły oddech na swojej szyi. Przeszły ją dreszcze.


- A teraz patrz na tych na kanapie. Policz obecnych ludzi.


- Co? Po co?


- Nie przerywaj nauczycielowi.



Nadia prychnęła drwiąco, ale zaciekawiona postanowiła go posłuchać. Skupiła się na moment i przymrużyła swoje błękitne oczy. Przyglądnęła się postaciom siedzącym na kanapach. W zmysłowym obłędzie pieścili się nawzajem, żywili, kontemplowali chwilę. Jedna kobieta, leżała nieprzytomna gdy inni zlizywali stróżki krwi z jej ciała.




„Jeden człowiek" – liczyła. Zwróciła uwagę na mężczyznę, siedzącego wśród skąpo ubranych kobiet. Siedział nieruchomo wpatrzony w jeden punkt. Jego oczy były zamglone. „Drugi człowiek." Przeleciała wzrokiem po pozostałych. Nikt nie odznaczał się zanadto. Wtem jej uwagę przykuła jedna dziewczyna. Miała turkusowe, długie do połowy pleców, proste włosy. Na ustach nosiła ciemną, brodową szminkę. Była ubrana w luźną czarną bluzkę, która spadała jej z ramienia. Do tego nosiła krótką spódnicę w niebieską kratkę. Na nogach miała zakolanówki i sznurowane botki na wysokim obcasie. Jej duże błekitne oczy z zaciekawieniem lustrowały co się dzieje wokół. I to właśnie jej oczy przykuły uwagę brunetki – nie były czerwone. Czy to człowiek? 




- Dwóch ludzi. – w końcu odpowiedziała.


Wtem Nataniel wziął jej dłoń i poprowadził tak że zrobiła obrót. Drugą dłonią pstryknął ją nieoczekiwanie w nos.


-Źle!


- Jak to? – zapytała zaskoczona.


- Tam jest czwórka ludzi – zaśmiał się.


- Co?! – Wyrwała mu się zwinnie i stanęła z założonymi rekami. Mierzyła wzrokiem osoby na kanapie.



- Nie stój tak głupia. Teraz musimy tam pójść. – powiedział z udawanym żalem. – Dobrze zauważyłaś tę dwójkę marionetek, które już odpadły z gry. Trzecią osobą jest ta z niebieskimi włosami – kątem oka zauważył zdziwienie Nadii.




– Natomiast czwartym człowiekiem jest ten brunet który leży na oparciu kanapy i teraz wcina oliwkę z Martini.- Dziewczyna spojrzała na rozłożonego bruneta. Miał na sobie skórzaną kurtkę, zarzuconą na nagie ciało. Przy ciemnych spodniach nosił łańcuchy. Widać było, że jest niesamowicie znudzony. Kompletnie Nadia nie zwróciła na niego uwagi. 




- Zdziwiona? Tak, wyglądają zupełnie inaczej niż te zżerane instrumenty. Otóż moja droga, ta dwójka jest... oblu-bień-ca-mi... - powiedział przeciągając sylaby. – Ponadto należą do tych dwóch bliźniaczek obściskujących się pod barem.


Nadia spojrzała w wskazanym kierunku. Na barowych stołkach siedziały dwie brunetki. Obie były niemal identyczne. Czarne włosy, przystrzyżone do ramion w klasyczne boby, z asymetryczną, cieniowaną grzywką. We włosy miały wpięte niebieski kwiat róży. Były ubrane tak samo, w czarne suknie, z tiulowym, rozłożystym dołem. Były teraz złączone w zmysłowym pocałunku.


- Nas nie interesują śmieszne zasady ludzi. Co nie wypada, co jest niemoralne. Co nie znaczy, że nie mamy swojego prawa. Ono obejmuje zupełnie inne aspekty. Etyka międzyludzka. Hmm ... widzisz, wasza etyka nawołuje do czegoś wyższego: do miłości, do męstwa, braterstwa, do poszanowania samego siebie, do życia zgodnego z ideałem– powiedział gdy już zbliżyli się do kanap – a my? My tylko walczymy o kolejny dzień.


- Uuu... czyż mnie wzrok nie myli? -jasnowłosa Upadła w jasnej sukni oparła się na łokciach i spojrzała przeciągle na Nadię. Burza jasnych loków opadała jej na ramiona. Jej niezwykle bladą cerę podkreślała intensywnie czerwona szminka na ustach. We włosach miała krwiście czerwoną kokardę.


– Czyż to nie wieczny kawaler, w towarzystwie ludzkiej dziewczyny? – powiedziała czerpiąc kolejny łyk wymyślnego drinka w wysokiej szklance. Przekrzywiła z zaciekawieniem głowę.


Wtem Nataniel zarzucił Nadii na ramiona swoje ręce i nachylił się w przód.


- To dziewczę jest już zajęte, przez pewnego króla – zadrwił. Nadia się zmieszała, najchętniej uciekłaby stąd jak najdalej – i nie bądź taka wścibska Moniq.


Wszyscy obecni zmierzyli wzrokiem Nadię. Czuła na sobie ich wzrok, była zła na Nataniela że musi to wszystko przechodzić.


- A więc tak się mają sprawy – powiedziała i zaśmiała się dźwięcznie Moniq – Wiesz doskonale że wszelkie nowinki odnośnie królewskiego rodu są szalenie interesujące dla nas. Dwójka oblubieńców spojrzała w kierunku Nadii. Niebieskowłosa uśmiechnęła się miło i jej pomachała. Chłopak tylko rzucił zimne spojrzenie po czym wrócił do molestowania oliwki.


Nataniel puścił dziewczynę i wgramolił się na kanapę. Moniq zaraz rozłożyła się mu na kolanach jak kot, opierając na nich swoją głowę, a nogi spuszczając poza podłokietnik. Nataniel przyjrzał się nieprzytomnej kobiecie, która leżała obok niego. Wziął jej dłoń i zachłannie zaczął wdychać zapach jej skóry. Nadia zmieszała się widząc to.


- Jesteś nieźle spięta. Świeżynka widzę. Współczuję wrąbania się na królewskie dziedzińce – nagle odezwał się mężczyzna siedzący na podłokietniku kanapy obok. Szpilki Moniq zahaczały o jego kolana. To tam siedziała niebieskowłosa z brunetem. Ten upadły z kolei miał dłuższe kasztanowe włosy do ramion zebrane teraz w kucyk oraz wygolony prawy bok. W wardze miał kolczyk, a na brodzie gościł 3-dniowy zarost. Posłał przelotne spojrzenie Nadii, jego lśniących czerwienią oczu.


- Ha! Niby czemu? – Zapytała Moniq.


- Bo tam trzeba się zachowywać- zażartował szatyn.


- Cały Lenth. – Nataniel przewrócił oczami, po czym wgryzł się nadgarstek nieprzytomnej kobiety. Krew posączyła mu się po brodzie. - Nie stój tak, jak sierota – rzucił do Nadii. Ta zmarszczyła brwi i spiorunowała wzrokiem blondyna. Zmusiła się do skierowania w stronę niebieskowłosej i upadła na siedzenie obok niej.


Nataniel pogrążył się w rozmowie z Moniq i Lenthem.


- Witaj. Jestem Ayan. A ten gbur za nami to Nikodem– zagadnęła do dziewczyny przytulając ją jak dawno niewidzianą przyjaciółkę.


- Nadia – odparła siląc się na uśmiech.


- Źle się czujesz? – zagadnęła niebieskowłosa marszcząc brwi..


- Co? Ja? Skądże.


- Bo chodzisz jak struta.


Nadia była kompletnie zbita z tropu. Patrzyła się na dziewczynę wielkimi oczami.


- Upijmy cię! – zachichotała niebieskowłosa. I zaraz udała się w kierunku baru, kołysząc lekko biodrami. Nadia nawet nie zdążyła zareagować. Ayan zwinnie przecisnęła się między tańczącymi, jakby ta dziewczyna bywała tu na co dzień. Ale kto wie? Może to prawda. 


Ayan wróciła z całą tacą kolorowych drinków i butelką czystej. Postawiła tacę na stoliku i wzięła jedną szklankę. Wtem przewróciła Nadię na kanapę i kocimi ruchami usiadła na jej kolanach okrakiem. Ujęła czule jej podbródek i przytknęła szklankę do ust.


Nadii już nie chciało się nawet protestować. Wypiła kilka łyków kolorowego płynu, ale nagle odsunęła się i zaczęła kaszleć.


- Co to jest do cholery?


- Wódka z energetykiem - powiedziała Ayan jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Z chichotem zeszła z kolan Nadii i sama łyknęła alkoholu.


- Zgaduję, że od niedawna tkwisz w tym bajzlu.


- Tsa.. – powiedziała czarnowłosa odstawiając pustą szklankę na stolik.


- To wszystko tłumaczy. W końcu sama taka byłam.


- Jaka? – zagadnęła.


- Zagubiona.


- Nic dziwnego, zważając na fakt, że zostałaś w to wciągnięta w wieku 12 lat – nieoczekiwanie Nikodem włączył się do rozmowy.


- Że co? – Nadia aż się zakrztusiła.


- Tak, jej pani jest pieprzoną pedofilką.


Ayan walnęła go w głowę a ten z syknięciem podniósł się i ześliznął z oparcia kanapy na siedzenie. Nadia teraz siedziała między tą dwójką.


- Ale jak to zostałaś oblubienicą w tak młodym wieku? - wykrztusiła. 


- Chcesz znać moją historię?


- Mów, co mamy innego do roboty? – Powiedziała Nadia czerpiąc łyk alkoholu.



-Widzisz, można powiedzieć że z panią Anastazją się wychowałam. Ona chodziła do prywatnej akademii i jak się potem okazało, jest to szkoła dla upadłych. Poznałyśmy się przypadkiem. Między naszymi szkołami był duży park oraz plac zabaw dla dzieci. Pewnego dnia pani Anastazja uciekła swoim rodzicom, ot taki dziecięcy bunt 7-latka. I Wtedy ją poznałam. Bawiłam się w najlepsze na placu zabaw, dopóki nie zobaczyłam małej dziewczynki w czarnej sukience, która płakała schowana pod zjeżdżalnią. Od razu złapałyśmy wspólny język. I tak się nasze losy potoczyły, że z jakiegoś powodu jej rodzice pozwalali nam się spotykać. Co jest dość rzadkie, bo upadli zaczynają obcować z ludźmi tak w wieku gimnazjalnym. Niedługo potem poznałam jej siostrę – Charlott. Wszystko było piękne, do czasu. Miał miejsce pewien wypadek. Ja miałam 12 lat, panienki Root są starsze o 2 lata więc Anastazja miała wtedy 14. Bawiłam się z nią w najlepsze, gdy nagle piłka wypadła nam na drogę. Pobiegłam... prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu. Wtem prosto spod kół wypchnęła mnie, nie kto inny tylko Anastazja. Zawdzięczam jej niemal życie. Okazało się że na swoich skrzydłach wystrzeliła prosto w moim kierunku by mnie uratować. – nagle Ayan mocno zacisnęła pięści. – A sama wpadła prosto pod koła. Ledwo uszła z życiem. Zapanował wtedy zgiełk, jej rodzice coś zrobili kierowcy, bo zaraz odjechał, jakby nie pamiętał, że cokolwiek się stało. Teraz już wiem że był to urok. Pamiętam jak Anastazja wołała wtedy słabo : „Nie! Niech ona tego nie zapomina. Ja chcę by pamiętała. Bo ją kocham!"




Tak dowiedziałam się prawdy. Myślę, że nieźle mi to ułatwiło życie, bo dziecku łatwiej jest w coś takiego uwierzyć niż dorosłemu człowiekowi, który ma już swój światopogląd. Dwa lata później zostałam jej oblubienicą. Nie znosiłam ciągle ją zastawać z jakimiś kobietami czy mężczyznami w trakcie żywienia. Zdecydowałam że chcę być już z nią na zawsze, być jej podporą. Przez to nie musi już nikogo krzywdzić. Czy to nie wspaniałe? Czy nie takie jest zadanie oblubieńca? – Nagle Nikodem zerwał się z siedzenia i rzucając gniewne spojrzenie, udał się w kierunku parkietu, by po chwili zniknąć w tłumie tańczących. 




Ayan westchnęła.


- Nikodem jest z nami od roku. Po przeistoczeniu Charlotte i obraniu go sobie na oblubieńca, nie może pogodzić się ze swoim losem. Zazwyczaj nie zachowuje się tak, ale dziś odbyliśmy długą podróż więc może dlatego jest taki markotny.


Nadia siedziała wlepiając wzrok w Ayan. Jej niezwykłe poświęcenie i oddanie zaimponowało jej. To pozwoliło jej choć trochę zrozumieć obecną sytuację.


- No, ale się rozgadałam! – Powiedziała dziewczyna przeciągając się. Wtem ktoś oplótł ją ramionami od tyłu. Była to Anastazja. Delikatnie podciągnęła podbródek niebieskowłosej do góry i złożyła na jej ustach delikatny pocałunek.


- Kocham cię – powiedziała cicho Upadła.


- A ja ciebie – odparła zawstydzona tym wyznaniem Ayan.













Rozdział 10


Obudziła się w środku nocy. Usiadła na łóżku i przetarła oczy. Poczekała aż przystosują się do ciemności. Przyćmiona nieznośnym szumem w uszach, rozejrzała się po komnacie. Spostrzegła że była zupełnie sama. Miała na sobie czarną koszulkę nocną. Zajęczała. - Co się stało? - Szepnęła zrzędliwie do siebie. Chciało jej się pić. Bezradnie spojrzała na szafkę nocną.
-Oczywiście, to byłoby zbyt proste - westchnęła. - Przydałyby się jeszcze jakieś tabletki przeciwbólowe.
Zeskoczyła z wysokiego dębowego łóżka. Zakręciło jej się w głowie, ale zaraz złapała równowagę, opierając się o ścianę. Zastanawiała się, gdzie podział się Artur. Wymacała po ciemku klamkę i otworzyła masywne drzwi. Zaraz oślepiło ją światło kryształowych żyrandoli oświetlających korytarz.
- Dobra, teraz gdzie tu była kuchnia? Jadalnia? Cokolwiek...- mruknęła do siebie.
Wymknięcie się z pokoju przypomniało jej sytuację, gdy była jeszcze mała i planowała szaleńczą eskapadę na szafkę z łakociami. Zaśmiała się pod nosem z tego skojarzenia.
Szła zaglądając do pokoi w których nie było drzwi, tylko swobodne przejścia. Przypominała sobie już drogę do jadalni. Wtem usłyszała znajomy głos zza właśnie mijanych drzwi.

- Jestem już słaby. Starczy ci Arturze. - Gdy to Nadia usłyszała, poczuła jak żołądek wiąże się w supeł, a serce podchodzi niemal do gardła. Niewiele myśląc skuliła się pod drzwiami i przyłożyła do nich ucho.
- Znając ciebie, odbijesz to sobie w Athelier- mruknął.
Wtem Nadia nie spostrzegła że mocniej przyparła do drzwi, a te nie były dokładnie zamknięte. Z łoskotem wpadła do środka pomieszczenia. Zobaczyła całą odgrywającą się scenę. Nataniel leżał rozwalony na brunatnej kanapie. Jego koszula była rozpięta do połowy, odsłaniając jego nagi tors. Nad nim opierał się Artur. Czarnowłosy powoli wyprostował się i spojrzał na dziewczynę z przerażającym spokojem. Jego oczy lśniły czerwienią, a z jego kącików ust spływały stróżki szkarłatnej cieczy.
Nataniela ta sytuacja widocznie rozbawiła. Przysłonił wierzchem dłoni usta tłumiąc śmiech.
- Jesteście chorzy! - wrzasnęła Nadia. Nie wiedziała kompletnie jak się zachować. Wybiegła z pokoju potykając się o dywan.
Artur wytarł krew wierzchem dłoni i spojrzał zrezygnowany na brata.
- Proponuję - tu Nataniel wyciągnął butelkę czerwonego wina zza kanapy - niech się to ludzkie dziewczę najpierw uspokoi. Potem leć do niej - powiedział wybuchając śmiechem. Artur przesłonił oczy dłonią.
- Nalej- mruknął.
Nadia rozgorączkowana wróciła do pokoju. W głowie kłębiło się dziesiątki myśli. Była zażenowana i zdezorientowana. Miała wrażenie że jest to zły sen który podpowiedział jej wykończony umysł. Wtem wybuchła śmiechem. Nie rozumiała świata w którym się znalazła. Po raz kolejny zatęskniła do tej nieświadomości, że istnieje tylko to, co dostrzega, nic ponadto. Zatęskniła do czasów kiedy Artur był zwykłym facetem, nie królem Hadesu, czy Bóg wie czym. Nie jakimś upadłym który musi się wgryzać we wszystko co żyje żeby żłopać sobie krew. Absurd!
Po kilkugodzinnej walce z uporczywymi myślami Nadię zmorzył sen. Bardzo niespokojny.
*
- Powiedz mi że upiłam się te 3 dni temu i do tej pory nie wytrzeźwiałam - zajęczała, spostrzegając znajomą sylwetkę. Czarnowłosa podniosła się na łokciach i spojrzała na bruneta opartego o ścianę.
Artur prychnął rozbawiony. Charakterystycznym dla niego gestem, odgarnął krucze kosmyki włosów z czoła i nagle spochmurniał.
- Też bym tak chciał. Świat ludzi jest prosty. Życie wolnych istot, które nie jest dyktowane walką o przetrwanie, instynktem, strachem przed ujawnieniem. -Nadia zaniemówiła. - Musisz zrozumieć, że tym światem żądzą zupełne inne reguły niż do tej pory znałaś.
- Nie chce o tym gadać. - Powiedziała zaciskając kurczowo dłonie na skraju kołdry.
- Nie musimy. Ale wiedz że od tego już nie uciekniesz. Jesteś już częścią tego świata.
- Poczułam się jak przedmiot. Bo tak nas traktujecie! Instrumenty. Nasze życie jest łatwe? Każdy z nas otrzymał dar życia. I każdy decyduje o swoim! Ciągle tylko drwicie z naszej niewiedzy. Uważacie że jesteście lepsi?
- Ja tak nie uważam. Ludzie są nieocenionymi istotami. Tak słabe ale tylko dzięki nim możemy przeżyć. Żyją w kłamstwie, owszem gdyż sami się od prawdy odgrodzili. Tak zdecydowały wyższe rody ludzi, rządzących tym światem. Czysta polityka.
- Że co?
- Oskarżasz że to my jesteśmy źródłem kłamstwa, przynajmniej ja tak to odebrałem. W rzeczywistości światem rządzą wysoko ustawione rody ludzi, którzy poszerzają swój rodowód tylko między sobą. Nikogo nie dopuszczają z zewnątrz. Wyznają zasadę czystej krwi. To oni założyli ICGBE, ponadto to oni kreują wszelką sytuację na świecie. Posiadają zaawansowaną technologię, która nie jest dostępna do użytku publicznego.
Nadia zamilkła.
- A „Oblubienica", co to w ogóle znaczy?! Mam być laleczką która dostarczy ci rozrywki i pożywienia kiedy tylko zechcesz?!- wybuchła.
- Co ja mam tu ukrywać. Tak. Dokładnie tak - Nadię zmroziły te słowa. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w bruneta. Zaraz zmarszczyła brwi i już miała na końcu języka kolejną salwę zajadłych słów, ale Artur jej nie pozwolił - Tak to z reguły wygląda. I ani ty, ani ja tego nie zmienię. Przez całe stulecia tak to wyglądało. Oblubieniec służył do pożywienia i prokreacji. Ale wiedz że żadna tradycja, żadna historia nie zmieni jednej rzeczy.
- No co?! Jakiej?!
- Że cię kocham. I chociaż przez wszystkie dzieje wygląda to tak jak wygląda, ja nie mam zamiaru byś kiedykolwiek czuła się poniżona, przez rolę którą pełnisz. Rani mnie to, że tak się poczułaś - powiedział przyjmując bardziej delikatny ton głosu.
- Wyjdź - powiedziała spuszczając wzrok. Jej twarz przesłoniły długie kosmyki kruczych włosów.
- Nadia...
- Wyjdź, proszę - powiedziała łamiącym się głosem trąc gorączkowo oczy. - Chcę pomyśleć.
Mężczyzna bez słowa odwrócił się na pięcie. Wychodząc z komnaty posłał jeszcze zdenerwowane, ale też pełne smutku spojrzenie. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem.
Dziewczyna tkwiła chwilę w bezruchu, dalej kurczowo zaciskając dłonie w pięści.
Spostrzegła, że pojedyncze krople krwi broczą śnieżną pościel. Otworzyła dłonie i zobaczyła, że zaciskała pięści tak mocno, że aż wbiła sobie paznokcie w dłonie.
Oprzytomniała. Nagle pragnienie zaczerpnięcia świeżego powietrza, odcięcie się od tego wszystkiego choć na moment, było zbyt silne. Wyskoczyła momentalnie z łóżka i pobiegła do garderoby. Włożyła na siebie najprostszą czarną sukienkę jaką znalazła i długi czarny płaszcz. Chwilkę potem gdy już zapięła ostatnią klamerkę wysokich, sznurowanych butów i zirytowana faktem, że sukienka jest zdecydowanie krótsza niżby chciała, a buty za wysokie, wybiegła na korytarz. Chwilę potem biegła już dziedzińcem rezydencji, a kosmyki jej włosów tańczyły na mroźnym wietrze. Nie wiedziała co robi, po prostu biegła przed siebie, a emocje powoli z niej uchodziły. Wybiegła poza teren rezydencji, prosto w głęboki las. Niedługo potem bieg, przerodził się w szybki marsz. Zziajana szła w obłokach wydychanej pary z ust. Był mroźny styczniowy dzień. Nagle z przerażeniem dostrzegła że dochodzi... do rezydencji!
- Niemożliwe... - szepnęła.
Odwróciła się na pięcie i znów ponowiła bieg, teraz w zupełnie innym kierunku. W głowie kłębiły się dziesiątki myśli. Czuła się samotna i zła.
-Czy takie jest moje przeznaczenie? - niespójne myśli błądziły jej przez umysł. Była zdezorientowana. Wtem dostrzegła, znajomy budynek wyłaniający się zza drzew. Znów szła prosto w kierunku rezydencji. Upadła bezradna na kolana. Schowała w dłoniach głowę.
- Ja wariuje. To się nie dzieje naprawdę. To tylko sen. - Nadia powtarzała w kółko kręcąc głową z niedowierzaniem. Zawiał przeraźliwie zimny wiatr.
- Muszę przyznać że nieźle zrobiłaś nas w konia - usłyszała nagle głos za sobą.
Odwróciła się momentalnie, lecz nikogo tam nie było.
- Kto tam? - Nadia zerwała się na równe nogi.
- Serio, dałaś mu nadzieje, że już zaakceptowałaś go. Prawdziwe oblicze Artura. Nie ładnie, grać tak na uczuciach.
Wtem kątem oka dziewczyna zauważyła ruch na drzewie obok. Nim Nadia zdążyła się odwrócić, mężczyzna już stał przy niej.
- Nataniel...
- Wiesz już zaczynałem mieć lepsze zdanie o ludziach. Ale to co odwaliłaś - zaśmiał się jasnowłosy - tylko dowiodło waszej nieudolności.
- Zamknij się!
- Tylko tyle potrafisz? Rzucać się i uciekać jak małe dziecko? - tu mężczyzna nachylił się nad nią. Dziewczyna odsunęła się w tył lecz tylko oparła się o drzewo. Ich oczy się spotkały. Nataniel uśmiechał się pazernie. Oczy przymrużył w wyczekującym skupieniu. Dziewczynie przyszło na myśl, że wygląda jak drapieżnik, gotujący się do ataku.
- Co zamierzasz, instrumencie? - wysyczał.
Milczenie. Wtem Nadia zacisnęła dłonie w pięści i rzuciła wyzywające spojrzenie w stronę przeciwnika. 
- Czy upadli zwolnieni są już z odczuwania jakichkolwiek uczuć?
Zbity z tropu Nataniel wyprostował się i skrzyżował ręce na piersi.
- Kontynuuj.
- Wy... Nie macie prawa osądu. Żyjecie w świadomości istnienia i was, i ludzi. Kalkulujecie, oceniacie, zazdrościcie. Ludzie znają tylko to co widzą. Zwykły codzienny żywot człowieka. Nie ma walki o przetrwanie, pragnienia. Zazdrościcie nam tego, przyznaj! I jednocześnie gardzicie, naszą niewiedzą, słabością. Jaka w tym logika? Powiedziałeś mi bym przestała się mazać, że nic nie zmienię. I ja to akceptuję. Nawet najgorsza prawda jest lepsza niż życie w kłamstwie. Próbuję ogarnąć, ten cały nierealny świat, który stał się prawdą. Ja.. chcę tylko pomyśleć w samotności. Więc Upadły- tu spojrzała mu prosto w oczy - zostaw człowieka w spokoju.
- Nie wzięłaś pod uwagę jednego aspektu. - Nataniel przybrał drwiącą maskę - Nie jesteś człowiekiem.
Jasnowłosy uśmiechał się dobitnie patrząc na oszołomioną Nadię.
Znajomy ból głowy, myśl wdzierająca się jak pocisk, zagłuszająca pozostałe, staje się klarowna, czysta. „Wiem że to słyszysz."

rozdział 9


Nadia siedziała na ławce za rezydencją. Przed nią rozpościerał się widok na ogrody przy rezydencji oraz na las rozpościerający się wokół. Posępne gołe drzewa i martwa roślinność skryta pod warstwą śniegu, wprawiała dziewczynę w melancholijny nastrój. Uciekła na moment, by móc pobyć sama ze sobą, pomyśleć nad ostatnimi wydarzeniami.
- Widzę, że lekcja przyjęta. –Nadia od razu rozpoznała ten arogancki ton. Nataniel.
- Jeny, to znowu ty – jęknęła odwracając głowę w jego kierunku. W tym samym momencie przesłoniła dłonią świeżą ranę a na jej policzku wykwitł delikatny rumieniec.
- No już, nie chmurz się. Ale dzisiaj na korytarzu pachnie twoja krew mmmm... – zaśmiał się. Nachylił się nad dziewczyną - to naturalne że oblubienica chodzi nieraz zakrwawiona, nie musisz tego ukrywać. Zwłaszcza oblubienica króla – zaszeptał. Nadia poczuła nagły ścisk w sercu i zawstydzona tymi słowami prychnęła z irytacją.
- Denerwuje mnie to określenie. Jest takie...
Wtem zza lewego skrzydła zaczęła wychodzić potężna grupa ludzi, ubranych na czarno. Nadia odwróciła się do Nataniela, który stał za ławką na której siedziała. Podniosła jedną brew i lekkim skinięciem wskazała na mężczyzn przyodzianych w czerń.
- A ci to kto? – Zapytała. Przypatrzyła się uzbrojonym mężczyznom w czarnych, skórzanych uniformach. Były one dobrze dopasowane do ich sylwetek, by chroniły jak najwięcej ciała, ale nie krępując ich ruchów. Na ramionach mieli, pikowane srebrnymi kolcami, naramienniki. Wzmocnienia na klatce piersiowej, kolanach i łokciach lekko się odznaczały. Przy jednej nodze mieli kilka pasów, za którymi kryły się niewielkie ostrza. Na rękach mieli skórzane rękawice z ochraniaczem na pięści. Niektórzy mieli na głowie czarne, głębokie kaptury, peleryny zarzuconej na ramiona. Wyglądali niebezpiecznie jak i tajemniczo.
- To gwardia królewska. Najlepsi z łowców.
- Łowców?
- Taa... zadaniem wszystkich łowców jest tropienie i uśmiercanie wszelkich tworów ICGEB
- Że co?! – zmroziło ją to - Przecież to organizacja w której pracuje moja siostra!
- Zaraz ci wytłumaczę, chodź lepiej już do środka, byłaby taka szkoda gdyby skarbek króla się przeziębił- zironizował i odwrócił się na pięcie nie czekając na dziewczynę.
Udali się w stronę tylnich drzwi. Wtem usłyszała podniesiony głos Artura.
-Jak to nie dało się ich wyśledzić?! Przecież to zwykłe pełzacze!
- Panie, bez waszego wsparcia...
- Chodź mała stąd- popchnął ją blondyn w stronę korytarza jak małe dziecko. Powstrzymała się by nie prychnąć na niego, jak wściekły kocur. Nataniel pomógł jej zdjąć płaszcz. Nadia wymamrotała coś pod nosem, co miało być podziękowaniem. Jasnowłosy rozsiadł się w fotelu naprzeciwko niej. Nadia usiadła na beżowej kanapie i rozglądnęła się dookoła. Nie była jeszcze w wielu pomieszczeniach rezydencji i za każdym razem gdy wchodziła do nowego trudno było ukryć zachwyt. Ten pokój utrzymany był w jasnych kolorach beżu i wanilii. W centralnej części znajdował się kominek. Pod oknem stała duża kanapa i fotele. Przed nimi stał niski stół na którym teraz znajdował się bukiet herbacianych róż.
- ICGEB moja droga już od dawna nie zajmuje się tylko rozpatrzeniem chorób genetycznych i biotechnologią nowoczesną. Wiesz na czym „polega" – zironizował – ich praca? W rzeczywistości wielu upadłych wpadło w ich łapska. Bawiąc się naszym DNA próbowali stworzyć eliksir młodości, oraz dojść do nieśmiertelności. Nauczyli się wydzierać dusze i nimi manipulować. Stworzyli wiele kreatur z pozszywanych szczątek zmarłych, z którymi miałaś nieszczęście się spotkać.
- Ze to świństwo jest ich sprawą?! Ale dlaczego akurat po mnie to coś przylazło?
- Widzisz, one są wyczulone na królewską krew. To już sprawka ich zabaw z genami. Przebywając tak często w obecności króla stałaś się pożądanym kąskiem dla nich. Artur stawiał zazwyczaj kilku łowców, przy twoim mieszkaniu, lecz akurat tego dnia wszystkie pobliskie jednostki zostały wysłane na Wall Street, bo tam w ściekach było skupisko tego plugastwa.
Nadia wzdrygnęła się.
- Nie miałam kiedy pogadać z nim o tym wypadku. Natłok informacji dzień po. Wiesz może... co się stało z Kastielem?
Nataniel westchnął. Oparł swój łokieć na kolanie i oparł głowę na dłoni. Wpatrywał się chwilę w Nadię.
- Pogadaj o tym z Arturem. – odrzekł w końcu. – Chodź coś zjeść. W nocy straciłaś trochę krwi, musisz nabrać sił.
- Nie, odpowiedz mi na pytanie – powiedziała twardo.
Nataniel zrobił nieprzyjemną minę.
- Podgadaj o tym z Arturem. Teraz chodź – powiedział z naciskiem.
*
Weszła do wskazanej przez Nataniela komnaty. Był to gabinet Artura. Siedział tam teraz pochylony w fotelu, trzymał on głowę w dłoniach opartych na biurku. Jego krucze włosy opadały kosmykami na twarz. Wyglądał na zmartwionego. Nadia podeszła wolno i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Artur...
Przetarł twarz i zlustrował czarnowłosą.
- Chodź tu – złapał ją za biodra i posadził sobie nieoczekiwanie na kolanach.
– Chyba będę musiał z tobą porozmawiać o przeistoczeniu – powiedział poważnie.
- To chyba nie jest aż takie straszne, że mówisz o tym z takim smutkiem – powiedziała zamyślona.
- Wiesz, ugryzienie jest z tego chyba najprzyjemniejszą rzeczą. – Nadii zadrżały ramiona na te słowa, przywołujące wspomnienie ubiegłej nocy. Brunet zauważył to.
- Nie, nic z tego. Jeszcze nie – powiedział zrezygnowany, po chwili namysłu i pogładził ją po policzku. Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Ale wtedy...
- Cii...
Brunet odgarnął delikatnie jej warkocz, odsłaniając długą, smukłą szyję, przyozdobioną kwiatami zakrzepłej krwi. Nachylił się, wtulając ostrożnie w jej ramię. Zachwycił się, otulony znajomym zapachem skóry dziewczyny. Nadia poczuła jak jego krucze włosy tańczą po jej nagiej skórze, wywołując przyjemne łaskotanie. Artur delikatnie musnął językiem jej ranę. Poczuł lekkie drgnięcie jej ramion otartych o lęk.
- Nie bój się – zaszeptał jej do ucha. Jego szept sprawił, że poczuła przyjemny ucisk w dole brzucha. Nadia spojrzała na jego pociągłą twarz, wyrzeźbione ramiona skryte pod materiałem ciemnej koszuli. Mężczyzna ją elektryzował, przyprawiając o szybsze bicie serca.
Zaczął gładzić jej szyję samymi opuszkami palców, musnął przeciągle jej dekolt. Nadia czuła na sobie jego wzrok, jak uważnie bada każdą jej reakcje. Czarnowłosa wtuliła się w jego ramiona, wsłuchując w przyśpieszony rytm jego serca. Nagle znajoma fala bólu przeszyła jej głowę i usłyszała w myślach „Ten zapach... Cała taka moja". Nadia ujęła jego policzek, i zatraciła się w błękicie jego spokojnych oczu. Nieśpiesznie rozwiązała mu krawat, który po chwili leżał już u ich stóp. Wtem brunet delikatnie przeciągnął dłonią po jej piersi i zatoczył kółeczko wokół jej sutka, oddzielonego cienkim materiałem sukni. Dziewczyna westchnęła, zatracona tą pieszczotą. Artur znów spojrzał jej prosto w oczy. Rozmyślał nad czymś. Wtem ujął ją za tył głowy i przyciągnął do siebie. Ich wargi złączyły się w zmysłowym pocałunku. Ujął jej biodra i odwrócił ją do siebie tak, że teraz siedziała na nim okrakiem. Podniosła się nieznacznie, tuląc jego głowę do piersi. Mężczyzna wyraźnie słyszał przyśpieszone bicie jej serca. Brunet wznowił pieszczoty. Jedną dłonią wodził delikatnie po jej udzie. Jego dotyk był tak uważny, jakby bał się że zaraz ją spłoszy. Drugą dłonią dyskretnie rozwiązywał tył jej sukni. Po chwili śnieżny materiał zsunął się w dół. Mężczyzna wodził wzrokiem po wyłaniającej się sylwetce. Jasna cera, podkreślona rumieńcem jej policzków, delikatne krągłości, malinowa czerwień jej sutków. Nadia zauważyła nikły blask czerwieni, nieśmiało ogarniający jego zimne oczy. Mężczyzna objął ją w talii i jednym subtelnym ruchem podsadził czarnowłosą na mahoniowe biurko. Mężczyzna chłonął spojrzeniem swą wybrankę. Otwarte usta łapiące każdy oddech łączyły się zmysłowo, by potem spocząć na ramieniu, na brzuchu, ująć wagami sutek. Artur i Nadia złączyli się w wzajemnym uścisku. W wirze miłosnych igraszek Artur spostrzegł że jego koszula leży w nieładzie na podłodze. Dotyk nagich ciał, by stać się jednym w wspólnym rytmie bicia serc.
*
Całe popołudnie Nadia spędziła na przeglądaniu książek, zawierających historię upadłych. Średnio ją interesowały kształcenie się ich zdolności przez wieki i sposoby ukrywania przed ludźmi. Przerzucała kolejne kartki szukając jakiegoś zapisu o przeistoczeniu. Na próżno. Miała wrażenie że Artur sam wybierał te egzemplarze by uniknąć tego tematu.
Co jakiś czas przechodziła jej myśl o zdarzeniu tego ranka, a towarzyszył temu przelotny uśmiech.
- Wrr... a mieliśmy porozmawiać o Kastielu... - westchnęła. Jakoś bardzo tego nie żałowała, ale ten temat ją dręczył. Martwiła się o przyjaciela. Odwróciła się na plecy, a książkę wyciągnęła przed siebie. Wpatrywała się z zaciekawieniem w ilustrację jednoskrzydlatego upadłego. „Karą za pożarcie szlachetnej duszy, nie będącej potencjalnym oblubieńcem, jest ścięcie skrzydła, lub skrzydeł. Upadły zostaje okryty wieczną hańbą." Nadia zrobiła wielkie oczy.
- nie będącym potencjalnym oblubieńcem? To oblubieńca można od tak sobie zeżreć? Co za głupi świat.
Przewróciła kartkę. Ilustracja przedstawiała czarną sylwetkę z płomiennymi skrzydłami. – „Pożeracze dusz. To upadli których pozbawiono skrzydeł, a poprzez pożeranie kolejnych dusz potrafią wytworzyć z nich swe mentalne skrzydła. Osobniki bardzo niebezpieczne, zasługujące na śmierć."
- Brrr... - Nadia odrzuciła książkę. Przetarła oczy i tkwiła tak chwilkę w bezruchu pozwalając chwilę im odpocząć. Zaraz znów spojrzała przeciągle na książkę. Książka otworzyła się na stronie zatytułowanej ozdobnymi literami „Medium". Zaciekawiona tytułem przeglądnęła szybko tekst. Nagle jedno zdanie przykuło jej uwagę. „Odznaczają się od innych instrumentów swoją aurą i umiejętnościami czytania w myślach."
- Co? Przecież to niemożliwe.
„Są szczególnie niebezpieczne gdy zostają wybrane na oblubienice. Nie kontrolowane potrafią siać ogromne spustoszenie nabierając siły od właściciela, ale też i obdarowując ich tym samym. Zapieczętowując ich duszę można ułatwić im nauczenie się kontrolowania swoich zdolności. Jako jedyne istoty potrafią oczyścić dusze, wchłaniając samo ich plugastwo. Odnalezienie medium jest wyjątkowo trudne, gdyż zwykle zostają we wczesnym stadium rozwoju uznane za chore przez społeczeństwo innych instrumentów i zwykle eliminowane, bądź pozbawiają się samodzielnie życia."
Nadię przeszył dreszcz. Kilkakrotnie przeczytała tekst. „Umiejętnościami czytania w myślach".
- Czy to możliwe..? – szepnęła do siebie.
Odwróciła kartkę. Widniała na niej postać kobiety w długiej sukni, ciemnej sukni. Jej włosy były rozwiane na wszystkie strony. Od jej pleców rozpościerały się ciemne cienie, przypominające trochę nienaturalny czarny dym. Jedno jej oko było całkowicie czarne, pozbawione białka, tęczówka lśniła na czerwono a od niej odchodziły równie czerwone żyłki rozprzestrzeniające się nie tylko na czarne oko, lecz i na cały policzek. W dłoniach obejmowała ona jasny ognik.
Nadia wstała gwałtownie i dalej wpatrywała się w ilustrację. Odwróciła się na pięcie i już miała wybiec z komnaty, ale obraz zaczął jej się rozmazywać przed oczami. Nagle straciła równowagę i upadła nieprzytomna na podłogę.

Rozdział 8







"Krwawy bal"












"Powrót z długiej podróży nie zawsze przy­nosi uko­jenie- cza­sem po­zos­ta­je tęskno­ta za tym, co pozostało za nami. "


Nadia siedziała skulona na parapecie i wpatrywała się w jasną tarczę księżyca. To ją uspokajało, koiło zszarpane nerwy. Siedziała w samej jedwabnej, białej koszulce. Podkuliła kolana pod klatkę piersiową. Zimno szczypało ją w stopy, lecz tak, w potoku swoich myśli. Przyglądała się ogrodowi suchych drzew i krzewów, pogrążonych w letargu pod cienką warstwą błyszczącego śniegu.


Wtem jej serce zabiło szybciej. W ciemnościach dostrzegła cienie, szybko poruszające się od rezydencji ku głębokiemu lasowi.


- To tylko zwiadowcy, idą patrolować pobliską okolicę.


Nadia się wzdrygnęła i zaskoczona odwróciła głowę.


W drzwiach stał Artur. Miał na sobie czarną koszulę, rozpiętą do połowy klatki piersiowej. Nadia przejechała wzrokiem po jego sylwetce, zawieszając na chwilę oczy na jego nagim torsie. Artur zbliżył się powoli.


- Cześć kochana - powiedział delikatnie.


Złapał ją za podbródek i pociągnął do góry, by spojrzeć w jej błyszczące oczy, oświetlone nikłą łuną księżyca. Nadia poczuła nagły ścisk w sercu, spowodowany tą bliskością. Bała się, ale jednocześnie niczego tak nie pragnęła jak właśnie tej bliskości. Mężczyzna zdecydował się zaryzykować. Powoli nachylił się nad dziewczyną i musnął ustami jej rozchylone wargi. Nadia zadrżała. Nie wiedziała, czy z powodu zimna, czy nikłym lękiem tańczącym po jej myślach.


- Przeziębisz się - szepnął i wziął ją ostrożnie na ręce by przenieść na łóżko. Dziewczyna się nie opierała, lecz całe jej ciało było napięte, jakby gotowe do nagłej ucieczki. Mimo to, tęskniła za dotykiem mężczyzny. Brunet położył ją na łóżku i usiadł koło niej. Westchnął zmęczony panującą atmosferą. Niezręczna cisza wypełniła pomieszczenie, mącona tylko głośnym biciem serca czarnowłosej. Artur słyszał doskonale jego przyśpieszony rytm. Po chwili nachylił się nad nią. Nie potrafił się opanować i znów złożył delikatny pocałunek na jej wargach. Zaczął się już odsuwać, zasmucony brakiem odwzajemnienia, kiedy nagle dziewczyna złapała go za koszule. Widział jej zmieszanie malujące się na twarzy, lecz widział coś jeszcze. Ujął jej policzek, wodząc kciukiem po jej rozchylonych ustach. Opuszkami palców gładził jej ramię, strącając nieuważnie ramiączko koszulki. Mierzyli się wzrokiem, pełnym wyczekiwania. Wtem dziewczyna przyciągnęła go do siebie a ich usta znów się złączyły. Wtem delikatne muśnięcie warg przemieniło się w namiętny pocałunek. Artur czuł jak mięśnie dziewczyny się rozluźniają. Już wiedział co zobaczył w jej oczach. Miłość.


Nadia zaczęła rozpinać mu niepewnie koszulę, zanurzając dłonie pod cienki materiał. Gładziła delikatnie jego tors, umięśniony, gładki brzuch. Niedługo potem czarna koszula leżała na posadzce komnaty. Artur objął ją mocno. Dotyk jego ciała koił i elektryzował. Nadia delektowała się chwilą. Chciała płakać i śmiać się jednocześnie. Cały jej świat legł w gruzach a oni jak gdyby nic, zatracają się w wir pieszczot. Jednak dotyk mężczyzny był tak znany, czuła się jakby wróciła z odległej podróży a ostanie dni były tylko złym snem. Uświadomiła sobie że Artur którego znała, jest dalej tym samym mężczyzną. Brunet pocałował ją w szyję, dekolt. Wtem cały koszmar wrócił. Mężczyzna skamieniał. Jego oddech stał się szybszy, płytki, jakby nie mógł zaczerpnąć powietrza. Ręce zaczęły mu się trząść. Nadia już wiedziała co to oznacza. Jęknęła zagryzając wargę.


Zerwał się gwałtownie i usiadł tyłem do Nadii. Łapczywie wdychał powietrze. Jego zimne niebieskie oczy, rozbłysły żywym ogniem. Nadia wsłuchała się w niespokojny oddech swojego ukochanego. Trwała cisza przerywana krztuszeniem się Artura.


- Kocham Cię Arturze - wtem usłyszał zza siebie. Otworzył szeroko oczy.


- Cierpisz prawda? - wychrypiała łamiącym się głosem. Była zirytowana że potraktowano ją wcześniej jak przedmiot, określając dawanie krwi jej „powinnością". Zacisnęła mocno pięści na to wspomnienie. Jednak coś w niej pękło. Osoba która była dla niej bliska, teraz cierpiała. I tylko ona mogła to zmienić. Oczy zapiekły ją od łez, jednak szybko zdusiła je pod powiekami.


Nadia delikatnie ujęła dłoń mężczyzny. Po chwili wstała i usiadła mu na kolanach. Spojrzała w szkarłatne oczy przepełnione cierpieniem. Teraz tak bardzo obce i przerażające. Odgarnęła swoje długie krucze włosy i ujmując go za tył głowy, przyciągnęła delikatnie do siebie. Czuła się parszywie, jakby łamała swoje zasady. Jednak bardziej męczył ją ból ukochanej osoby.


- Nie powstrzymuj się. - szepnęła, zaciskając zaraz mocno szczękę.


Artur chwile walczył ze sobą.


- Nie...- szepnął chcąc się odsunąć, jednak to było zbyt silne. Pocałował jej szyję, polizał


-Ja Ciebie też kocham. -I śnieżna koszulka została zbroczona krwią...


*
Obudził się wśród rozkopanej, zbroczoną krwią pościeli. Nie otwierając oczu pogładził ręką miejsce obok siebie. Ku jego zdziwieniu, nie napotkał Nadii. Przetarł oczy i rozglądnął się po pokoju. Po chwili ją dostrzegł. Stała nago przed lustrem, oglądając ranę na swojej szyi. Obok na komodzie leżała skrzyneczka z biżuterią którą otrzymała. Zakładała biżuterię na szyję i zaraz ją zdejmowała z syknięciem.


Artur zaszedł ją od tyłu, schylił się, by polizać świeżą ranę. Brunetka się wzdrygnęła.


- Nie musisz jej zasłaniać, to zupełnie naturalne - szepnął.


Dziewczyna odwróciła się i wtuliła w jego ramiona.


- To chore - jęknęła.


Artur westchnął zrezygnowany, pogładził ją po włosach i delikatnie pocałował w czoło.


-Cii... Chodź - szepnął.


Z łatwością wziął ją na ręce. Otworzył dębowe drzwi do łazienki. Napuścił ciepłej wody do wanny. Artur wziął gąbkę i delikatnie spłukiwał ślady krwi z ciała dziewczyny. Gładził jej plecy, wystające obojczyki, jej ramiona. Przemył ostrożnie ranę. Potem sam wszedł do wanny i przytulił ją od tyłu. Czuł jak szaleje jej serce.


- Dziękuję - wyszeptał. Chwila milczenia.


- Aleś się pobrudził - powiedziała spokojnym głosem odwracając się do niego. Spłukała krew z jego kącików ust. Uśmiechnęła się lekko.


- Nawet nie wiesz jak bardzo mi ulżyło, widząc twój uśmiech. - Mocno przytulił ją do siebie. Ramiona mu drżały, ukrył twarz w kosmykach jej włosów.


- Na niektóre rzeczy nie ma się wpływu- powiedziała odsuwając się delikatnie od mężczyzny i wpatrując się prosto w jego oczy. -Więc po co nad nimi rozpaczać? - dodała lekko łamiącym się głosem. Nie zabrzmiało to zbyt przekonywująco.