wtorek, 10 kwietnia 2018

Rozdział 24

Kolejnego dnia rozpoczęły się przygotowania do podróży w kierunku Hadesu. Nataniel znudzonym wzrokiem przypatrywał się Nadii, noszącej jakieś kufry. Rozwalił się pod jakimś drzewem i już po chwili udał się w objęcia morfeusza
Kolejne wspomnienia Nataniela.
Bawiłem się szklanką, wypełnioną mocnym alkoholem. Podniosłem ją na wysokość oczu i przyjrzałem się jaskrawofioletowej cieczy. Skrzywiłem się lekko. Dopadło mnie cholerne uczucie beznadziei i nudy. Wokół rozbrzmiewały miażdżąco głośne brzmienia metalowej muzyki. Na parkiecie przewijały się dziesiątki tańczących, spitych do granic możliwości upadłych. Zwykle sam zatracałem się w tym szaleńczym wirze, ale dziś było inaczej. Nudziłem się. Znacie na pewno to uczucie, kiedy korci was niemiłosiernie by coś zrobić, ale brak pomysłu całkiem was zniechęca do robienia czegokolwiek.  Irytowało mnie to. No odjebałbym coś. Może jakiemuś instrumentowy wybebeszyć  flaki? Żart, ale wizja tego jest niezła. Wiecie, całe życie szkolić się w technikach uśmiercania, to pomysły przychodzą bardzo osobliwe. Co zrobić, mój braciszek jest rzekomo przyszłym królem, więc jakieś pozory człowieczeństwa trzeba zachować.
- Agrrr! – warknąłem. Obojętny, wypuściłem szkło z dłoni, które z trzaskiem rozbiło się o posadzkę. Wzruszyłem ramionami i ziewnąłem potężnie. Już miałem wychodzić z Athelier gdy nagle moją uwagę przyciągnęła... mała dziewczynka. Kręciła się niespokojnie między tymi pijawkami w zaawansowanym stopniu upojenia.
- Nosz kuwa pedofile! PEDOFILE MÓWIĘ! – wrzasnąłem idąc w jej kierunku. Kto był na tyle porypany, żeby tu przyprowadzać dziecko?!
Dzieciak miał blond włosy, które burzą loczków okalało jej trupiobladą twarzyczkę. Miała może z 5 lat. Gorączkowo zaciskała rączki na swojej waniliowej, jasnej sukience. Kucnąłem naprzeciwko niej, by spojrzeć w oczy. Heeeeheeee wmurowało mnie. Mała lampiła się krwistymi ślepiami. No tak.
- Okey, kogo to dzieciak? – krzyknąłem, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Przez tłum przebił się znajomy brązowowłosy.
- Cześć Lenth – zagadnąłem podając gościowi rękę.
- Cześć Nataniel. Myślałem że do łowców się przypiąłeś. Gdzieś w Martwym Lesie znaleźli jakąś niewielką bazę ICGBE nie?
- Yep. Potem pojadę. Ot co, niech chłopaki odwalają brudną robotę – prychnąłem.
- O tu jesteś Chillie! – powiedział przeciągle Lenth patrząc na jasnowłosą dziewczynkę.
- Czy ja o czymś nie wiem? - prychnąłem krztusząc się śmiechem. W życiu bym nie pomyślał, że wzięło go na ojcostwo. Szatyn zmierzwił swoje włosy, drapiąc się w wygolony bok. Dziś miał rozpuszczone włosy a zazwyczaj nosił je w kitce.
- Nie no co ty. To jeszcze nie ten czas – zaśmiał się. – Chłopie, nie poznajesz dzieciaka Moniq?
-COOOOOOOO?! O matko to ta maliznota?! Cześć mała!
- Hej wujaszku – powiedziała dziewczynka, wywalając język i marszcząc brwi. No faktycznie, cała Moniq.
- Czemu tu się plącze? – zapytałem szatyna.
- Ta głupia blondyna poprosiła mnie, żebym ją poniańczył. Musiała polecieć z mężem, żeby załatwić małej miejscówkę w podstawówce.
- Nie jesteś jeszcze za mała złotko? – zagadnąłem do dziewczynki, najwyraźniej konającej powoli z nudy. Chyba ją rozumiem, czułem się podobnie.
- Mam 7 lat – wysyczała – STARUCHU!
- Zadziorna jak mamusia – zmierzwiłem jej włosy, na co prychnęła jak kot.
- Lenth, serio? SERIO? Czemu akurat tutaj ją zabrałeś?
- Bo w okolicy miał miejsce jakiś krwawy wypadek i mi CAŁY dzień o tym biadoli.  Dzieciak chce zobaczyć przynajmniej ślady krwi. Ona CAŁY CZAS o tym mówi. Mam dość – zajęczał.
- O, to co się stało?
- Jakiś instrument porządnie nawalił drugiemu. Gdzieś przecznicę dalej. Tak na końcu.
Włos zjeżył mi się na karku na te słowa. W tych okolicach mieszka Sebastian. A raczej mieszkał, bo go laska z mieszkania przecież wykopała. Mimo wszystko miał dziś się tam kręcić, by zabrać rzeczy. Po chwili zbeształem się w myśli za te wyimaginowane obawy zwłaszcza, że są związane z jakimś śmiesznym człowieczkiem.
- Stary, Super. Byłeś już tam? - kontynuowałem rozmowę.
- No rozbryzg krwi iście spektakularny. Po gościu tylko okularki zostały – zaśmiał się brązowowłosy.
Nagle żołądek związał mi się w supeł. Że co kurwa?
- Chyba sam się przejdę zobaczyć – wychrypiałem, starając się nie zmienić tonu głosu. Odwróciłem się na pięcie i gdy tylko zniknąłem z pola widzenia Lentha, puściłem się biegiem przed siebie.
Byłem trochę rozbawiony własnym zachowaniem, ale coś mi wwiercało się w żołądek, by to sprawdzić. Gdy tylko wypadłem na chodnik, puściłem się przez ciemne uliczki. Na plecach czułem znajomy nacisk skrzydeł spod skóry. Instynktownie tak się dzieje, gdy upadły czuje nagłe podenerwowanie. W młodości uczymy się kontrolować by nie wyłaniały się niespodziewanie. Jednak dziś nie chciałem ich powstrzymywać. Chciałem być jak najszybciej na miejscu zdarzenia. Gdy tylko znalazłem się w mroku, gdzieś gdzie nie było światła rzucanego przez lampy uliczne, pozwoliłem by skrzydła prując skórę, wyłoniły się w całej swojej okazałości. Zaraz potem szybowałem już nad budynkami. Chłodne powietrze targało moje włosy, przeszywało ciało kującym zimnem. Ignorowałem to, bo od wewnątrz trawił mnie prawdziwy ogień. Byłem już nad miejscem zdarzenia. Wylądowałem na budynku nad nim. W dole widziałem pokaźne ślady krwi na płytach chodnikowych. Zamarłem. Tak to było tuż przed mieszkaniem tej suki.
„Durniu, to na pewno nie chodzi o Sebastiana. Uspokój się"– wrzeszczałem w myślach. Schowałem skrzydła. Przez podartą koszulę wdzierało się zimne powietrze, które irytująco kuło gołą skórę. Zeskoczyłem prosto na chodnik. Załomotałem w drzwi dawnego mieszkania Byłej Kobiety Sebastiana. Cisza. Kolejny raz. Byłem Wściekły. Zamachnąłem się z zamiarem wyłamania drzwi lecz zaraz zamarłem w bezruchu. W drzwiach stanęła wysoka, jasnowłosa dziewczyna.
- Czego?! – warknęła i spiorunowała mnie swoimi zielonymi oczami.
Dopadłem do niej, przygniatając za szyję do ściany. Zatrzasnąłem za sobą drzwi. W ciemnościach lśniły tylko moje oczy, lecz ja dobrze widziałem jej twarz wykrzywioną w grymasie strachu.
- Audite vocem meam et dominus eius! – warknąłem słowa mantry.
Kobieta zatoczyła się lekko i spojrzała na mnie otępiałym wzrokiem.
- Co się tu dziś stało? MÓW!
- Mój brat wkurwił się na Sebastiana – na te słowa coś we mnie pękło. Miałem ochotę skręcić jej kark, jak nigdy dotąd, pragnąłem śmierci człowieka.
- Zaczęła się bójka. Przyjaciel mojego brata, Max też tu był. Stanął w obronie Sebastiana. Rozwścieczony na nich Taylor rzucił się na niego i uderzył nim o ścianę bloku. Nie wiem skąd Sebastian wytrzasnął jakąś metalową rurę i ogłuszył mojego brata. Tylor i Max wylądowali w szpitalu a Sebastian się zwinął. Nie wiem gdzie on jest. – wyrecytowała jednym tchem dziewczyna.
Puściłem ją. Odetchnąłem głęboko z ulgą. Dureń! Nataniel co ty wyprawiasz?! Zbluzgałem się w myślach za to głupie zachowanie. Jednak widocznie spadł mi kamień z serca.
*
Jakiś czas później.
Szedłem ciemnymi zaułkami Mistle. Podartą koszulę wrzuciłem gdzieś do pobliskiego śmietnika, także teraz miałem tylko zarzuconą na ramiona skórzaną kurtkę.
- Aaaaa... jak dobrze. Czy ty to słyszysz? Czy ty TO słyszysz?! – powiedział z zachwytem Lenth, przeciągając się i ziewając potężnie.
- Co? Nic nie słyszę – powiedziałem znudzonym tonem.
- I o to chodzi! Nigdy więcej dzieciarni!
Prychnąłem rozbawiony. Po chwili stanęliśmy przed rozwalonymi fioletowymi drzwiami ozdobionymi jakże artystycznym graffiti przedstawiającym gołą babę na kiblu, a zamiast głowy miała znaczek anarchii. Serio, wolę nie myśleć, co się na co dzień roi w głowie autora tego dzieła. Jeszcze bardziej kurozjalny był fakt, że owe drzwi prowadzą do opuszczonego psychiatryka.Pchnąłem drzwi nogą i wszedłem do środka.
- Kuźwa ciemno jak w dupie. Czemu oni znowu to pogasili? – mruknąłem. Zamrugałem kilkakrotnie, a po chwili wzrok już całkiem przyzwyczaił się do ciemności. Wkurzające, że ostrzej się widzi tylko z zaświeconymi paczałami. Bóg widać lubi kpinę.
Szliśmy kawałek ciemnym korytarzem, który był totalnie zmarnowany. Ściany pokryte graffiti, w niektórych miejscach tylko goła cegła została. Z oddali dały się słyszeć stłumione jęki i sapanie, maskowane ostrą muzyką z skrzeczącego odtwarzacza.
- Ktoś tu się dobrze bawi – mruknął Lenth. Zauważyłem w ciemności jego szyderczy śmieszek. No cóż, dźwięki wskazywały bynajmniej na jedną interesującą czynność.
W wyrwie w ścianie lśniło światło zmieniające wciąż swoją barwę z fioletowej na czerwoną. Dla zabawy wyszeptałem mantrę maskującą. Przyłożyłem palec na usta i wymownie spojrzałem na szatyna. Ten zaśmiał się cicho i puścił mnie przodem. Wszedłem przez wyrwę do obszernego pomieszczenia. Mało co tam nie jebłem ze śmiechu. Jednak się szybko opanowałem. Na rozwalonej kanapie pieprzył się nie kto inny jak – Sebastian! W najlepsze dymał Charlotte – jedną z bliźniaczek Root. W ustach miała swoją niebieską wstążkę, co zdradzało kto tu dominuje, a rozpięta czarna kiecka ledwo kryła to, co brunetka miała najlepsze. Szatyn mocno ściskał jej dłonie. Komedia. Laska jakby chciała mogłaby go z łatwością wbić w ścianę. Dosłownie. A teraz oddała mu pałeczkę. Komedia. Wziąłem z ziemi jakiś pręt i zbliżając się do zajętej sobą dwójki, zamachnąłem się porządnie.
-KUUUUUUUUUUUUUUUUUUURWAAAAA! – zawył Sebastian łapiąc się za dupę.
- POJEBAŁO? – spiorunował mnie wzrokiem i podciągnął spodnie, chowając swojego przyjaciela. Jego wyraz twarzy był przekomiczny.
Ryknąłem głośnym śmiechem. Kątem oka zauważyłem jak Lenth zwija się łapiąc za brzuch.
- Boże, Nataniel, nie mogłeś już zaczekać aż skończymy? – powiedziała z grymasem dziewczyna, nieśpiesznie zabierając się do sznurowania swojego gorsetu od sukienki.
- Zawsze mogę ja dokończyć – powiedziałem z pazernym uśmieszkiem, w ułamku sekundy znajdując się między jej nogami. Ta tylko przewróciła oczami i poczułem nagłe pstryknięcie w nos.
- Jakoś mi się odechciało – powiedziała z przekąsem i usiadła zakładając nogę na nogę.
- Tylko wy tu bawicie? – zagadnął Lenth. Przechodząc obok okularnika zmierzwił mu włosy jak małemu chłopcu. 
- Nie. Jest jeszcze Aleksy. Wpadł jak skończył swoją zmianę w Athelier – powiedział Sebuś z potwornym grymasem na twarzy.
Aleksy jest barmanem. To wysoki facet o karmelowej cerze i ostrzyżony krótko na jeżyka i z wytatuowanymi rękawkami na przedramionach.
- Orgia? – zagadnął Lenth
- Jeszcze nie, zaraz ma się Anastazja zjawić. Była odwiedzić oblubienicę, bo się biedulka pochorowała – zironizowała Charlotte.
- Uuuu to nie będzie tej niebieskowłosej ślicznotki? – zacmokałem. – To mało lasek na orgie. – dodałem z przekąsem
- Mi tam nie przeszkadza jak jest nadwyżka mężczyzn – zamruczała zalotnie.
- Mowy nie ma. Za dużo lizania, za mało dymania – prychnąłem.
- No to gdzie ten Aleksy?
- Poszedł po alko – odpowiedział beznamiętnie Sebastian, padając na kolejną rozwaloną kanapę. Ściszył trochę muzykę.
Gdy na niego patrzyłem miałem mieszane uczucia. Dopiero teraz zauważyłem że ma rozcięty łuk brwiowy i lekko opuchniętą wargę. Widać że trochę oberwał od tego fiuta –Tylora. Miał też... świeże ugryzienie na szyi. Wrrr... dziwnie się poczułem gdy pomyślałem że ktoś inny niż ja go gryzie. I to jeszcze ta pizda Charlotte...
- Co się tak gapisz? – warknął na mnie.
- Nic ci nie jest? – zapytałem, sam sobie zadziwiając tymi słowami.
- Z wyjątkiem ostatniego zerwania i niedoszłego orgazmu, to zajebiście – prychnął przeczesując dłonią włosy.
- Dobra dosyć pierdolenia. Mam dla was propozycję – powiedziałem oficjalnym tonem. Wtem przez wyrwę weszły 3 nowe osoby. Aleksy, Anastazja i Lili.
Lili zakręciła się beztrosko po pomieszczeniu, trzepiąc swoimi długimi różowymi włosami z białymi pasemkami. Miała je mocno ścieniowane, a kosmyki grzywki opadały na jej błękitne oczy. Za to usta miała podkreślone całkiem czarną szminką. Miała na sobie szkolny mundurek.
- Natuś! – krzyknęła i rzuciła mi się na szyję.
- Co ty tu dzieciaku robisz? – zaśmiałem się.
Była z nas najmłodsza. W przyszłym roku dopiero zaczyna naukę w akademii, w Hadesie.
- Przyjechałam na weekend do rodziców – odpowiedziała i uśmiechnęła się szeroko.
- Tak naprawdę przyjechała, żebym jej coś wydziarał – mruknął Aleksy opadając na kanapę obok Charlotte.
- A no tak, bo ty z października jesteś. 16 latek?
- Nooo... już bym mogła dawno mieć moją wymarzoną dziarkę, ale Aleksy się uparł że dzieciom nie robi tatuaży! – zawyła robiąc grymas.
- I dobrze – odezwała się w końcu Anastazja, która siedziała teraz na kolanach swojej siostry bliźniaczki.
- Tak kurwa, pieprzyć dzieciaka już może, ale wydziarać to już problem – mruknęła różowo włosa robiąc dzióbek.
Aleksy otworzył ze zdziwienia gębę. Jednak zaraz się ogarnął wzruszył obojętny ramionami. Zaśmiałem się pod nosem.
- Dobra dosyć pogaduszek. Mam propozycje – stanąłem naprzeciw całej zgrai.
- No mów w końcu – ponaglił Lenth, krzyżując ręce na piersi.
- Może słyszeliście, może nie, ale dzisiaj w Martwym Lesie, łowcy rozpieprzyli bazę ICGBE. KTO CHCE SIĘ PRZEJECHAĆ CZOŁGIEM???!!!
Dziewczyny pisnęły.
*
Zaczynało już świtać kiedy doszliśmy na miejsce. Co prawda spory kawałek lecieliśmy ale w końcu Sebastian do najlżejszych nie należy. I ani mi, ani Lenthowi czy Aleksowi nie chciało się tego głąba utrzymywać w locie. Schlani w 3 dupy zataczaliśmy się idąc w stronę świateł. W martwym lesie to nowość, bo zazwyczaj jest uhm... martwy?
Łowcy się już zwijali. Wszelkie dziadostwo (czytaj pełzacze) jakie badacze tam namnożyli zostało ubite. Jedyne co pozostało do zrobienia to... doszczętnie zrównać z ziemią całą bazę. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl. Te honory pozostawił mi mój braciszek.
- Dobra ludzie, zaraz wracam – udarłem się i zrzucając kurtkę wzbiłem się w powietrze. Było już cholernie zimno. Psia mać, jakbym wiedział że będzie tak zimno to pewnie wziąłbym swoją zbroję. Ona jest tak skonstruowana, że można w niej swobodnie rozwinąć skrzydła bez rozrywania jej. Po chwili między drzewami zauważyłem... czołg! Pikowałem prosto na niego. Przykucnąłem nad włazem i zapukałem. Nigdy dotąd nie siedziałem sobie na jadącym czołgu. Zabawne uczucie, polecam.
Zaraz pokazał się jeden z łowców.
- Siemano, można go pożyczyć?
- Jasne, wskakuj.
*
-Uooooo!! Natuś, nie żartowałeś - zawyła rozanielona Lili.
- Jak przekupiłeś Artura? Gadaj - zakpił Lenth czochrając mi włosy.
- Wiedziałam że nie powinien zasiadać na tronie... - powiedziała pod nosem Anastazja.
- UPADLI – skwitował Sebastian przyglądając się maszynie.
- Sza! – krzyknąłem do nich. Łowca, który przed chwilą kierował tym ustrojstwem, podał mi kilka łomów, benzynę i ogromne młoty, po czym skinął i oddalił się, wzbijając się w powietrze.
- Czas zacząć zabawę! – krzyknąłem, podając im „broń".
Budynek był niewielki. Całkowicie wbudowany w ziemię, jedynie jego dach, oczywiście odpowiednio zamaskowany, lekko wystawał ponad nią. Wskoczyliśmy chmarą do środka. Zaczęła się prawdziwa demolka. Pruliśmy ściany, zbijaliśmy szkło laboratoryjne. Lili chichotała opętańczo wymachując ogromnym młotem. Bliźniaczki Root zrezygnowały z zabawy upadając w miłosnych igraszkach w jakiejś celi w której były przetrzymywane jeszcze niedawno pełzacze.
- Patrzcie, mam krew! – Krzyknął Aleksy rzucając mi woreczek z krwią. Wyciągnąłem z paska niewielki nóż (zazwyczaj noszę pasek z ukrytym z tyłu ostrzem) i rozciąłem woreczek.
- Co za obrzydlistwo. Śmierdzi jak zwłoki – zamamrotałem, krzywiąc się. Paskudztwo, cholernie jechało.
- Pewnie leżała za długo – powiedział Lenth pojawiając się przy mnie.
- ICGBE jest nawiedzone – stwierdził przyglądając się zdjęciom przyklejonym nad jakimś biurkiem. Przedstawiały różne stadia tworzenia pełzaczy. Całe to zszywanie zwłok, przetaczanie krwi, na krew z pierwiastkiem nieśmiertelności który wyspecjalizowali lata temu, dzięki pomocy mojego zakichanego ojca. Obrzydlistwo.
Zaraz potem cała ta ściana została zburzona przez rozradowaną różowowłosą Lili, która bawiła się w najlepsze. Podszedłem do Sebastiana przyglądającemu się różnym probówkom.
- Z tym uważajcie. Nawet przy waszej regeneracji mogłyby wam powstać niezłe blizny– mruknął.
- Kolejne kwasy? Jeny oni chyba mają jakiś fetysz.
- Może zwłoki rozpuszczają? – powiedział bawiąc się jedną kolbą.
- Co to?
- Nie wiem. Sprawdźmy – mruknął i nagle wylał płyn prosto na moją gołą klatę. Krzyknąłem wystraszony, lecz zaraz spostrzegłem, że nic się nie stało.
- Tyy.... – warknąłem i rzuciłem się na niego. Oplotłem ramieniem jego głowę, przyduszając go i wykręciłem mu rękę. Ten rypnął mną o ścianę i podciął nogi. Upadliśmy ze śmiechem na podłogę.
Rechotaliśmy, głośno oddychając.
- Wystraszyłeś mnie dzisiaj – przyznałem siląc się na obojętny ton.
- Serio? Dla brudasa, to faktycznie woda może być pre-ra-ża-ją-ca – prychnął.
- Myślałem że to twoja krew, tam przed mieszkaniem Corneli.
Sebastian otworzył szerzej oczy zdziwiony.
- Po co tam byłeś?
- Nieważne durniu – wymamrotałem. Byłem na niego wściekły, ale też cieszyłem się że nic mu się nie stało.
*
- Ognia? – udarłem pyska.
- Ognia!
BUM.

Misja ukończona. 

Rozdział 23

(Tego samego dnia. Po spotkaniu z oblubienicą, przywdziewając czerń swej zbroi, Artur ruszył na tajemnicze spotkanie.)

Artur zatoczył szeroki gest w powietrzu nad łowcami, wymawiając bezgłośnie królewską mantrę, która zapewniała niewidoczność przed nieprzyjaciółmi. Jego oczy zalśniły czerwienią na ułamek sekundy. Po chwili już ciemne cienie niewidoczne dla ludzi przemieszczały się błyskawicznie, wzdłuż ulic Mistle. Na czele przewodził Artur a za nim szereg 8 najbardziej zaufanych łowców Gwardii Królewskiej. Po chwili stanęli przed starym budynkiem opuszczonej uczelni medycznej. Czterech łowców pozostało przed budynkiem, kontrolując sytuację. Reszta bezgłośnie, skąpana w mroku wtargnęła na teren ruiny. Pędem puścili się schodami na najwyższe piętro. Tu zwolnili zachowując stan najwyższej gotowości. Artur wysunął się na prowadzenie. W powietrzu unosiła się woń stęchlizny ale i coś jeszcze. Ludzki zapach. Znajomy tylko Arturowi.
Po chwili stanęli przed jednymi drzwiami. Artur skinął na dwóch najbliższych łowców. Jeden nawet się nie fatygując, jednym kopniakiem powalił drzwi. W pustych przestrzeniach budynku, echo chwilę niosło huk łamanego drewna. Weszli do środka. Pomieszczenie było dobrze oświetlone promieniami zachodzącego słońca, wpadającego przez stłuczone okna. Na posadzce walały się przewrócone stoliki, stłuczone szkło laboratoryjne, opalizowało w świetle słonecznym. Brunet wszedł i stanął tuż przed znajomą kobietą. Była odwrócona do niego tyłem oparta o jeden z nieprzewróconych stołów. Jej przyprószone siwizną niegdyś krwistoczerwone włosy opadały falami na plecy.
- Nie sądziłam, że się zjawisz. Sam król Hadesu! – zachichotała pod nosem.
- Witaj Cruello. Widzę, że czas... nie służy ci za dobrze – powiedział Artur, uśmiechając się złośliwie. Wiedział  doskonale, jak te słowa zabolą kobietę. Niegdyś tak bardzo żądną nieśmiertelności.
- Ty gnoju! – zawyła, odwróciła się gwałtownie i rzuciła prosto w niego, probówkę wypełnioną jakimś płynem. Artur złapał ją, jakby to była zabawka i pewnym ruchem wylał przed siebie. Płyn w chwili kontaktu z podłogą zasyczał, żłobiąc pokaźną wyrwę w drewnianej posadzce.
- Aj, to by się długo goiło - mruknął patrząc na syczący płyn pod stopami. -Więc czego ode mnie chce sama kurwa mego ojca?
Tu kobieta odwróciła się do niego. Mocno zaciskała pięści a jej twarz była wykrzywiona w gniewnym grymasie. Zmarszczyła swoje zmutowane oczy, o całych czarnych gałkach. Zasyczała wściekle.
- Pożałujesz tego. On powróci...- zasyczała. 
Echo niosło jej opętańczy śmiech. Czerwonowłosa napawała się oszołomieniem w oczach upadłych. 
*
*
Nadia spojrzała na białowłosą, bawiącą się kosmykiem swoich śnieżnych włosów. Iris siedziała na parapecie na oknie, w dużym salonie. Podkuliła nogi pod klatkę piersiową i zupełnie nic sobie nie robiła z faktu, że jej krótka, biała sukienka, zakrywa zdecydowanie zbyt mało. Nuciła pod nosem jakąś dziecinną melodię.
- Artur wcześniej wspomniał coś o tym, że musisz popracować nad mantrą. O co z tym chodzi? – zapytała wyrywając dziewczynę z swoich rozmyślań. Iris zjeżyła się i prychnęła jak wściekły kot.
- Nie wspominaj o tym aroganckim, wyniosłym, zarozumiałym, bezczelnym...
- Dobra, a pomijając twoje uprzedzenia, odpowiesz? – urwała znudzona brunetka.
Iris jeszcze głośniej prychnęła, po czym skrzyżowała dłonie na piersi. Na jej pociągłej twarzy zagościł grymas.
- Bo on się gówno zna! Moje chowańce IDEALNIE wyczuwają wrogów!
- Iris... - jęknęła Nadia
- Ehhh...  Tak naprawdę nie powinien tego nazywać mantrą. Tylko upadli mogą jej używać. To odpowiednie wersety z ich księgi, które wywołują określony skutek w psychice istot, do których jest skierowana mantra. Oni w akademiach uczą się na pamięć najbardziej przydatnych mantr, ale są też napaleńcy którzy specjalizują się w nich i łażą z książkami WSZĘDZIE.
- Nie chodzi tu o urok?
- Bingo. Tak naprawdę nie istnieje coś takiego jak urok. To zalatuje trochę bajeczkami o wampirach nie prawdaż? To dzięki mantrze podporządkowują sobie wolę ludzi. Sprawiają, że zapominają że coś ich dziabnęło w szyję czy wywołują tam inne zachowania. Określenie "urok", weszło bardziej w potoczny język, dlatego też tak to tobie przedstawili.
- Aaaa...
- A to że nazwał moje kontrolowanie chowańców mantrą to pewnie z czystego przyzwyczajenia. W końcu to on na co dzień kontroluje zachowanie innych.
- Bez przesady – mruknęła Nadia. Jednak ile ona mogła mieć w tym racji? Od niedawna się wdraża w ten pokręcony świat. - A ty jak je kontrolujesz? – dodała.
- Popatrz, chowańce powstają tak na prawdę ze zwłok. One nie rozkładają się tylko dzięki działaniu mojej duszy i cienia. Przez to, że daję im ten fragment siebie, oczuwam ich ból, strach, poruszenie. To w końcu zwierzęta, różnie reagują w różnych sytuacjach. Jednak to ja wywołuję ostatecznie ich reakcję. A z resztą, dowiesz się jak w końcu coś ożywisz - mruknęła znudzona. – Idę już. Źle się czuję w zamkniętych przestrzeniach – rzuciła zeskakując z kanapy.
- Czekaj, chciałam cię jeszcze zapytać,  jak to z tobą w końcu jest? Żyjesz dziko w lesie, a tyle wiesz o świecie upadłych. Jak to możliwe?
Białowłosa oparła się plecami o parapet i westchnęła zrezygnowana.
- Ile ja jeszcze mam to znosić? – mruknęła do siebie. – No dobra. To tak w skrócie, bo zaraz tu zwariuję. Uciekłam jako 15-latka z domu, bo nie mogłam wytrzymać zewsząd dochodzących myśli. Całym nieznośnym potokiem wlewały mi się do głowy. To było przerażające. Te wszystkie myśli ludzi w szkole, w domu, na ulicy doprowadzały mnie do obłędu. Więc uciekłam tam, gdzie słyszałam ich najmniej. Padło na Martwy Las. Początkowo ledwo co nie zdechłam z głodu. Z irytacji zaczęłam robić prawdziwą demolkę w lesie. Latające drzewa, zatłuczeni drwale i tego typu atrakcje. 
- Wtedy Artur mnie wysłał żebym sprawdził cóż to się w tym Martwym Lesie wyprawia. Liczba zabitych tam ludzi.. no cóż, skądś musiała wziąć się nazwa tego lasu – zaśmiał się Nataniel, który nieoczekiwanie zjawił się w drzwiach. – Podejrzewaliśmy że może być to działalność pożeraczy dusz (rozdział 9) a tu znalazłem jedną, przeraźliwie wygłodzoną, zrzędliwą, głupią istotkę.
Iris warknęła coś gniewnie pod nosem, po czym wznowiła opowieść.
- Zagarnęli mnie do jakiejś Akademii. Jednak nie mogłam się tam odnaleźć. Chcieli coś mi zrobić eee... pieczętowanie? Odzwyczaiłam od obecności ludzi, więc nikomu nie pozwalałam zbliżać się do siebie.
- Wyjątkowo nieznośny dzieciuch – rzucił blondyn. Iris puściła to mimo uszu, przewracając tylko oczami.
- Niedługo potem i stamtąd uciekłam. Nie będę przebywać tam gdzie każą mi nosić... buty – powiedziała, marszcząc naburmuszona nos.
Nadia prychnęła ze śmiechem.
- Toż to tortury – zironizowała brunetka.
- Idę! – wrzasnęła białowłosa i lekkim krokiem wyszła z komnaty. Widać było emanującą z niej irytacje.
- I nie będę uczyć tego głąba! Jest do niczego! – krzyknęła jeszcze z korytarza i zaraz dał się słyszeć trzask drzwi.
- No głąbie, może się napijesz? – zapytał blondyn szczerząc zęby do butelki wina.
- Człowieku, jak ty to robisz? Ty zawsze masz przy sobie alkohol!
Na te słowa Nataniel uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Chyba wiem w jakim kierunku szkoliłeś się w mantrach- mruknęła Nadia, zakładając nogę na nogę .
- Oj niee, to nie takie proste. Takie już prawo natury-alkohol ostatecznie, zawsze się kończy. I nic tu nie pomoże. Nawet najsilniejsza mantra.
Wtem Nataniel uważniej przyjrzał się brunetce i zamyślił się nieoczekiwanie.
- Hm?
- Przypomniałem coś sobie. Powinnaś się zacząć pakować, bo niedługo ruszamy na Hades.
A, i jest jeszcze jedna sprawa, niecierpiąca zwłoki- tu zrobił krótką pauzę- twój narwany punk-przyjaciel.
*
POSIADŁOŚĆ PAŃSTWA RICHARDSON.
Kobieta o kasztanowych włosach krzątała się tanecznym krokiem w kuchni. Jej długie po łopatki, kasztanowe włosy, już z lekko wyblakłymi przez czas kosmykami, opadały teraz w nieładzie na jej rumiane policzki. Błękitnymi oczami lustrowała stan szarlotki w piekarniku. W całym domu roznosił się zapach tego ciasta. Woń słodkich jabłek mieszała się z cynamonem i otulała całe pomieszczenie jasnej kuchni. Kobieta była ubrana w ciepły śmietankowy sweter i ciemne spodnie. W pasie okalał ją teraz omączony, kuchenny fartuszek. Wtem kobieta wzdrygnęła się na dźwięk dzwonka do drzwi. Przetarła delikatnie dłonią swoje policzki, usłane licznymi piegami i ruszyła do drzwi wejściowych. Gdy je otworzyła ujrzała znajomą twarz listonosza.
- Dzień dobry pani Richardson.
- A dzień dobry, dzień dobry – uśmiechnęła się miło szatynka.
Chwilkę potem szła już do kuchni, trzymając w dłoni białą kopertę. Opadła na krzesło i ostrożnie ją otworzyła. Na papierze widniał adres szkoły.
 „Pewnie karta z ocenami Nadii, przecież to koniec półrocza" – pomyślała. 
Wtem ujrzała duże czarne litery, pisane elegancką kursywą. „ Z radością oświadczamy, że pańska córka, Nadia Richarson zakwalifikowała się jako uczennica Akademii Miriam Valent" Na te słowa matka Nadii zamarła. Serce niemal nie wyskoczyło jej z piersi. Jej dłonie nieznacznie zaczęły się trząść, a do oczu napłynęły łzy. Wtem wybuchła gorączkowym płaczem. W kuchni rozniósł się stłumiony o rękaw swetra szloch.
- Edward! Edward! – zawyła żałośnie.
Z piętra słychać było szybkie kroki. Do kuchni wpadł wysoki mężczyzna, z ciemnymi włosami przypruszonymi siwizną. Na nosie zawisły mu przekrzywione okulary.
- Sabrina, co się stało? – mężczyzna znalazł się przy niej w ułamku sekundy.
Kobieta pokręciła głową i trąc oczy wyciągnęła przed siebie list.
- Nadia... Boże, straciliśmy córkę – zawyła.
Ojciec Nadii porwał list i przeczytał uważnie. Wtem stanął osłupiały. Patrzył się martwym wzrokiem w kartę papieru. Na jego twarzy zagościł paskudny grymas i mężczyzna podarł zamaszyście list. Rozwścieczony uderzył z hukiem w kuchenny blat.
- Niech to szlag! Dlaczego to spotkało akurat nas?! – wrzasnął i zrezygnowany opadł na krzesło obok żony. Ukrył w dłoniach twarz. Jedną ręką przysunął do siebie ukochaną, która wciąż płakała.
- Straciliśmy ją. Nasze dziecko... - wyła żałośnie.





















środa, 21 lutego 2018

Rozdział 22




Tego samego dnia 






Siedziała na metalowej ławce przed rezydencją. Potrzebowała chwili by pomyśleć nad sytuacją w której się znalazła. Czuła się zdezorientowana przez wcześniejsze zachowanie Artura. Trawiły ją mieszane uczucia, których nijak nie mogła pozbierać.
Patrzyła na czubki swoich ciężkich, sznurowanych butów. W końcu znów mogła brać swoje ubrania. Miała na sobie prostą, czarną sukienkę, skrytą pod ciemnym płaszczem. Na nogach miała jeszcze zakolanówki założone na rajstopy. 

-Aaaaa... czy wszystko musi być tak popieprzone?! – warknęła do siebie.
Potrząsnęła podirytowana głową. Spojrzała przed siebie pustym wzrokiem. Wtem nieoczekiwanie dostrzegła coś czającego się za drzewem. Zaciekawiona przechyliła się na ławce, żeby lepiej się przyjrzeć. Zdziwił ją swój spokój. Ha! Czy w tym świecie może ją jeszcze cokolwiek zdziwić? Postanowiła to sprawdzić. Jednak gdy tylko postawiła jeden krok, czarna, niewielka sylwetka czmychnęła za kolejne drzewo. Dziewczyna zauważyła, że owa postać sięga jej może do pasa.

„Chyba nie ma sensu się skradać, bo i tak się spłoszy" – pomyślała.

 Wtem rzuciła się biegiem w jej kierunku. Zauważyła że jest to... dziecko?! Mała dziewczynka w czarnej sukience. Zastanawiała ją tylko jej... głowa. Z daleka wyglądało to jak śnieżne włosy zebrane w dwa wysokie kucyki.

- Hej! Nie uciekaj! Kim jesteś? – krzyknęła w jej kierunku.

Dziewczynka na te słowa przyśpieszyła. Nadia goniła ją chwilę po czym dziecko zniknęło jej całkiem z oczu. Jakby rozpłynęło się w powietrzu. Nadia rozglądała się wokół. Wtem kilka czarnych ptaszysk wzbiło się w powietrze z pobliskich drzew. Nadia wzdrygnęła się zaskoczona i rzuciła spłoszone spojrzenie w kierunku z których odleciały. Nagle dostrzegła szukaną postać. Dziewczynka kucała pod drzewem.

„Jejciu, nie jest jej zimno? Przecież ona ma na sobie, tylko cienką sukienkę" – pomyślała zbliżając się do niej.

Z każdym krokiem rosła w niej obawa, że coś jest nie tak. W miarę jak zbliżała się do tajemniczej dziewczynki, jej włosy... przestawały przypominać właściwie włosy. Stanęła z mocno bijącym sercem niedaleko niej. Patrzyła się osłupiała, oczami wielkimi jak spodki. Wtem dziewczynka wstała. Nadia odskoczyła mimowolnie.

- Kim jesteś? – wyszeptała Nadia.

Dziewczynka się odwróciła. Czarnowłosa dostrzegła, że zamiast głowy... dziecko ma króliczą głowę. Dodatkowo, z jej ust wystawał szereg ostrych jak brzytwa zębów, teraz całych w krwi. Ręce, sukienka była pokryta tą lepką, czerwoną cieczą, a w dłoniach trzymała... martwego kruka.

Królik przekrzywił głowę, wpatrując się w nią mętnym, zwierzęcym wzrokiem. Nagle ruszył w jej kierunku. Nadia wrzasnęła i zaczęła się cofać.

„To sen? To sen prawda?!" – w jej myślach panowała prawdziwa burza. Wtem przewróciła się w tył, a oddech ugrzązł jej w płucach od strachu.

Nagle dał się słyszeć wokół dźwięczny chichot. Istota zatrzymała się tuż przed przerażoną Nadią. 

- Nie mów że przestraszyłaś się tej kruszynki? –  usłyszała za sobą rozbawiony głos. Ku jej zdziwieniu, był to znajomy ton. 

- Iris?! - krzyknęła zaskoczona.

Białowłosa dziewczyna wychyliła się zza drzewa. Białe kosmyki włosów opadały jej kaskadą niemal do pasa. A w złotych oczach błyszczały wyraźne iskierki rozbawienia. Dziewczyna trzęsła się od wstrzymywanego, wrednego śmiechu. 

- CO TO JEST?! 

- Oj nie bądź taka nieczuła – wymamrotała białowłosa, robiąc naburmuszoną minę. Podeszła tanecznym krokiem do króliczej dziewczynki i objęła ją czule kucając przy niej. Nadia dostrzegła, że dziewczyna jest boso. Miała na sobie sukienkę i śnieżne, luźne futerko zarzucone na ramiona. Jej cera wydawała się niemal biała. Iris usiadła na ziemi i wzięła dziewczynkę na kolana, obejmując i głaskając ją pieszczotliwie po główce. Odebrała dziecku truchło kruka i zaczęła je uważnie lustrować wzrokiem.

- Chyba Natuś będzie niezadowolony. Chowaniec zżarł jego obserwatora – wymruczała robiąc z ust dzióbek.
- Iris, możesz mi wytłumaczyć, co to za istota? – powiedziała Nadia lekko podirytowana.
- Ty nic nie wiesz? – zachichotała białowłosa.
- A pytałabym się, jakbym wiedziała? – warknęła podnosząc z ziemi. Wolała jednak zachować dystans.  
- No już, już. Złość piękności szkodzi – zacmokała Iris,uśmiechając się pazernie.
– Widzisz, odkąd uciekłam od świata ludzi, musiałam się naczyć żyć w samotności. Ale dzięki temu zyskałam już pokaźne grono przyjaciół – powiedziała wstając nagle i rozłożyła szeroko ramiona. Przymknęła na chwilę oczy i uniosła podbródek do góry. Jej włosy nagle rozwiały się na wszystkie strony, jakby uderzył w nią podmuch wiatru. Jednak Nadia miała wrażenie... jakby białowłosa to kontrolowała. Wtem Iris spojrzała na Nadię. Na jej policzku zagościły błyszczące żyłki, rozchodzące się na lewej połowie twarzy. Jej oko mieniło się czerwienią. Nadia spostrzegła, że zza drzew zaczęły wychodzić całe zastępy ludzi o zwierzęcych głowach. Wilki, lisy, zające. Nadia myślała, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.

- Oto moi przyjaciele! – pisnęła zachwycona jasnowłosa.

Nadia zlustrowała uważnie nadchodzące kreatury.  Z trudem stojąc w miejscu, powstrzymywała się od ucieczki. Poczuła jak pocą jej się dłonie.
- Powiedz mi coś więcej - powiedziała z trudem.
Białowłosa zamyśliła się na moment po czym zaczęła opowiadać.
- Medium jak i upadli są bardzo blisko granic życia i śmierci- powiedziała Iris idąc po okręgu wokół Nadii. Mówiła jakby do siebie, okazując wyższość względem czarnowłosej. Jednak bacznie ją obserwowała kątem oka, z pazernym uśmieszkiem na twarzy.
- Zdolności medium względem dusz znacznie przewyższają upadłych. To my potrafimy wziąć duszę we władanie. Możemy być ich zbawieniem jak i zagładą.
- Co to znaczy? - mruknęła Nadia, ściągając w zamysleniu brwi do siebie.
- Możemy je oczyścić by powróciła do strumienia dusz, jak i ją zniszczyć.
- No dobra a te stwory? -
- Nie nazywaj ich tak! - wrzasnęła gniewnie jasnowłosa, nagle stając w miejscu. Oczy jej błysły wściekle. Jednak zaraz westchnęła i popatrzyła się na brunetkę z politowaniem.
- Już mówiłam, C H O W A Ń C E. Ty również możesz je tworzyć.
Z okruchów duszy które pozostały w ludzkim ciele i swojego cienia. - powiedziała i czule pogłaskała jedną istotę, stojącą najbliżej. Był to wysoki mężczyzna o wilczej głowie. Patrzył się na Nadię pustymi, złotymi oczami.
- Powiedz mi więcej - szepnęła, siląc się przy tym by również się zbliżyć do chowańca. 
- Te akurat powstały ze zwłok ludzi i zwierząt. 
-To musi być akurat taka kombinacja?
- Tak, nie można przywrócić do życia człowieka. ICGBE niestety korzysta tylko ze zwłok ludzi. Pozostałości intelektu zamienia je w trudne do kontrolowania zombie - mruknęła krzywiąc się na wspomnienie organizacji.
- Dlatego zdarza się, że atakują nie tych co chce organizacja - szepnęła do siebie czarnowłosa.
- A skąd bierzesz ... materiał na chowańce?
Wtem Iris się rozpromieniła.
-Wiesz! Z reguły Natuś mi załatwia trupy... z niezłym ciałkiem – tu zachichotała dźwięcznie. -Zawsze to milej z nimi spędzać mroźne noce.
- Wolę nie pytać jak ich używasz – skrzywiła się Nadia. Ujęła niepewnie dłoń chowańca, któremu przyglądała się od dłuższego czasu. Ciepła.
- Można je z powrotem uśmiercić? 
- Jasne, tylko po co? One są takie kochane! – krzyknęła z zachwytem. Iris zawirowała koło chłopaka o lisiej głowie i wtuliła się w niego.

- Jak ty je ukrywasz? To znaczy... jak zbierasz je do kupy, żeby się nie rozłazili? Wokół nas jest w końcu dość potężny zwierzyniec.
Wtem Iris pstryknęła w palce. Wszystkie chowańce nieoczekiwanie rozpłynęły się w tumanach czarnego cienia.
- Iluzja. Kolejna sztuczka Medium. Twój cień może przybierać przeróżne kształty. – Nagle Nadia spostrzegła... drugą Iris wychodzącą zza drzewa.
– Jak i sprawić by był całkiem niewidoczny! – zachichotała. Pierwsza Iris rozpłynęła w powietrzu, pozostawiając niewielki obłok pary.
- Niesamowite.
Iris stała przed nią, posyłając jej tajemniczy uśmiech.
- Spróbuj – zachichotała wyciągając dłoń z martwym krukiem.
- Ale jak?
- No po prostu! Poczuj, jakbyś chciała wchłonąć resztki pozostawione przez duszę, a następnie tchnąć cząstkę siebie.
- To brzmi jak bajka. Cholera, to niemożliwe! Nie rozumiem co ty do mnie mówisz, ja nawet nie umiem kontrolować tych cieni. Dziś same wystrzeliły zza mnie jak mnie Nataniel wystraszył.
- Och ten Natuś. Hmm... więc BROŃ SIĘ! – krzyknęła z szaleńczym śmiechem w głosie. Wystrzeliła zza siebie wiązki cieni. Nadia krzyknęła przerażona i zasłoniła głowę rękami i skuliła się na ziemi. Po chwili dostrzegła, że nic się nie stało.
- Ty serio jesteś beznadziejna. Gdybym ich nie zatrzymała, już byś była TRUPEM – wymamrotała niezadowolona Iris. Zrobiła piruet i przeskakując z nogi na nogę kucnęła tuż przed Nadią.
- A może zbyt mało się mnie boisz? – wysyczała z zagadkowym uśmiechem. Nachyliła się nad nią gwałtownie, tak że czarnowłosa całkiem położyła się na ziemi. Kocim ruchem przeszła nad nią tak, że Nadia leżała teraz pod Iris z szeroko otwartymi oczami. Białowłosa opuszkiem kciuka musnęła jej rozchylone usta, by potem przejechać po jej szyi. Uśmiechnęła się szeroko, gdy zauważyła świeżą ranę.
- Byłabyś pięknym chowańcem – szepnęła, oblizując wargi.
- Złaź – wykrztusiła Nadia. Bała się. Iris zachichotała tylko i przejechała ręką po jej tułowiu, opuszkami palców musnęła jej udo, z którego osunęła się sukienka.
- ZŁAŹ! – krzyknęła czarnowłosa odpychając jej dłoń.
- Ooo... to mi się podoba. Ten gniew... mmm... - zamruczała. 
Wtem Nadia odepchnęła ją z całej siły. Lecz tylko zatopiła dłonie w jej tułowiu, by zaraz białowłosa rozpłynęła się w powietrzu, w obłokach pary.
Nadia zagryzła wargę z niezadowolenia i rozglądnęła się dookoła. Wszystkie chowańce wokół pochyliły się, jakby gotowe do ataku. Zaczęły warczeć i płochliwie rzucać wzrokiem dookoła. Nadia zamarła, przygotowując się na najgorsze.
- Ups, chyba twoje zabawki mnie nie lubią – Nadia usłyszała zza siebie znajomy głos. Odwróciła się i spojrzała w górę. Na swojej drodze napotkała zimne, metaliczne oczy. Ujrzała Artura, który kucał na gałęzi pobliskiego drzewa. Nadia zauważyła, że miał na sobie czarną zbroję, taką jak łowcy których widziała niedawno. Czarna skóra opinała jego wyrzeźbione ciało, a zarzucona peleryna nadawała tajemniczości. Trudno było Nadii ukryć zaskoczenie jak i... rumieniec. Artur wyglądał w niej wyjątkowo atrakcyjnie. W jednej ręce obracał metaliczną półmaskę. Zaciekawiło to Nadię.
Mężczyzna zeskoczył z drzewa. Lekko wylądował na ugiętych nogach tuż koło niej. Podał jej dłoń, by pomóc wstać. Nadia ujęła ją niepewnie.
- Co z tą zbroją? - odezwała się Iris marszcząc brwi. 
- Muszę rozmówić się z łowcami - rzucił, jednak wciąż patrzył tyko w oczy czarnowłosej.
-Nie narozrabiaj mi tu – powiedział lekko się uśmiechając. Musnął ją delikatnie po policzku nad czymś się zastanawiając. Wtem Artur pochylił się nad dziewczyną, tak że czuła jego ciepły oddech na swojej skroni. Nadii przebiegł elektryzujący dreszcz po plecach. 
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się za poranną sytuację – szepnął i ujął długi kosmyk jej włosów. Pogładził go delikatnie patrząc z uwagą na zmieszaną twarz czarnowłosej, ale ta nie mogła nic z siebie wykrztusić. Głos ugrzązł jej w gardle. Jedynie patrzyła mu się prosto w oczy.  Po tej niezręcznej chwili Artur westchną i puścił kosmyk Nadii. Nałożył na twarz maskę która przesłaniała dolną połowę jego twarzy.  Po obu jej stronach znajdowały się podłużne nacięcia, ułatwiające oddychanie. W jego zimnych oczach dostrzegła... smutek.
- A i wiesz, że nie ma się co bać Iris, nie pozwoliłbym, by stała ci się krzywda  - powiedział jeszcze nim odszedł. 
- A tobie Iris radzę poprawić trochę mantrę. Siedzę na tym drzewie od dłuższej chwili, one mnie dopiero co wyczuły – krzyknął jeszcze na odchodne do jasnowłosej, nim zniknął pośród drzew. 
- Boże jak ja go nie znoszę! – zawyła białowłosa po chwili.
 - Mantrę poćwiczyć?! Co za imbecyl! Moje chowańce są DO-SKO-NA-ŁE!
Nadia spojrzała na wkurzoną Iris. Czuła się jakby ocknęła się ze snu. Patrzyła na białowłosą, która mocno zaciskała pięści i rzucała nienawistne spojrzenie w kierunku, gdzie zniknął Artur.
Wtem po całym lesie rozniósł się głośny dźwięk... burczenia w brzuchu.Nadia roześmiała się i popatrzyła się na zastygłą w bezruchu z zażenowania białowłosą.
- Może rozejm? Chodź coś zjeść. W rezydencji powinno się coś znaleźć nawet dla tak potężnego, krwiożerczego Medium z Martwego Lasu – zaśmiała się czarnowłosa.

*

- Po co wam te maski? – zapytała Nadia dziabiąc widelcem naleśnika na talerzu. Spojrzała na Nataniela rozwalonego na kanapie w jadalni. Sączył on powoli czerwone wino z szklanego kieliszka, o bardzo pokaźnych rozmiarach.
- Głupie pytanie – skwitował.
- Przepraszam, żałuję ale nie jestem tak wszechwiedząca jak ty – odparła, przewracając oczami.

Nataniel podniósł się na kanapie i nachylił w przód. Oparł głowę o nadgarstek. Zlustrował on dziewczyny siedzące przy stole. Iris nie wiedząc zbytnio jak posłużyć się sztućcami, pochłaniała naleśniki z dżemem rękami, brudząc się przy tym jak małe dziecko. Nadia siedziała zostawiając jedno krzesło między nimi Tak, dystans od latającego jedzenia, to dobry pomysł.
- To akurat jest dość oczywiste, pomyśl. Znaczna cześć upadłych funkcjonuje normalnie wśród ludzi. Zakładają rodziny z oblubieńcami lub łączą się w pary upadły-upadły. Ostatnio coraz więcej jest powołanych na służbę w szeregach łowców by zwalczać twory ICGBE, a sama ta organizacja wykorzystuje upadłych do eksperymentów lub do bezsensownego znęcania się nad nami. Oczywiste jest że podczas każdej akcji konieczne jest ukrycie tożsamości by ICGBE nie wpieprzyło się przypadkiem komuś na chatę, nie?
Nadia zamilkła.
Blondyn wstał i przeciągnął się. Dziarskim krokiem zbliżył się do stołu i usiadł między Nadią a Iris, trącając przy tym brunetkę. 
- Uważaj! Jeszcze mi czekoladę wylejesz! – warknęła Nadia.
- Oj byłaby taaka szkoda–  zironizował przeciągając głoski. Blondyn wziął jej kubek i bezceremonialnie wypił kilka łyków.
- Oddawaj!
- Nie.
- Pożałujesz! – Wtem Nadia dźgnęła go palcem pod żebra. Blondyn zawył, krztusząc się śmiechem.
- Jakież to groźne medium się odezwało.
Nadia spiorunowała go wzrokiem. Wtem Nataniel nieoczekiwanie pochylił się nad nią i chwycił delikatnie jej podbródek. Przyjrzał jej się uważnie z szelmowskim uśmiechem.
- Co ty...
Blondyn zbliżył się tak że od jej twarzy dzieliły go jedynie centymetry. Dziewczynę zamurowało. Wtem... polizał jej policzek.
- Pobrudziłaś się – mruknął posyłając jej zadziorny uśmieszek. Dziewczyna odsunęła się gwałtownie razem z krzesłem.
- Poradziłabym sobie sama! – warknęła i osłupiała gdy zobaczyła minę Iris. Właśnie ją piorunowała wzrokiem pod tytułem „Gdyby wzrok potrafił zabijać". Białowłosa nabrała na palec dżem i... pociapała sobie policzek patrząc wymownie na Nataniela.
W jadalni rozniósł się głośny śmiech.















Rozdział 21




Kiedy zapomnę 


Ocknęła się kolejnego dnia wczesnym rankiem. Przeciągnęła się jak leniwy kocur i spojrzała na miejsce obok siebie. Artur spał skulony, zakryty razem z głową, pod kołdrą. Nadia uśmiechnęła się słabo na ten widok. Postanowiła go nie budzić. Czuła się okropnie po wczorajszej nocy. Pół nocy męczyła ją bezsenność mimo kojącej obecności bruneta. Męczyły ją przerażające mary senne, co przyczyniło się do rozrywającego bólu głowy.

„Chwile to chyba potrwa, zanim zapomnę to, co widziałam" – pomyślała i zagryzła wargę z niezadowolenia. Wyskoczyła ostrożnie z łóżka i postanowiła udać się do jadalni, napić się czegoś ciepłego. Dalsze spanie i tak nie miało już sensu, tylko męczyłaby się. Zadygotała z zimna gdy jej stopy dotknęły chłodnej posadzki. Rozglądnęła się po pokoju w poszukiwaniu jakiś swoich ubrań. Jej wzrok przykuł szary materiał, wiszący na krześle. Po chwili namysłu naciągnęła na siebie zbyt dużą koszulę Artura, która sięgała jej do połowy ud.. Zrezygnowała z dalszych poszukiwań ubrań. Westchnęła pod nosem i udała się w kierunku drzwi.
Rzuciła tylko okiem na swoje odbicie w lustrze.

„ Wrrr... jak zwykle po obudzeniu wyglądam jak seryjny morderca. I jego ofiara zarazem. Leżąca 5 miesięcy w lodówce" - pomyślała i zaraz poczłapała niezadowolona pustym korytarzem rezydencji.

Budynek wydawał się opustoszały jak nigdy. Weszła do kuchni z nadzieją spotkania znajomego kamerdynera. Dziś nawet poczciwy stary Fryderyk gdzieś się podział. Westchnęła. Przeszukała szafki w celu odnalezienia jakiejś kawy. Ku jej zaskoczeniu jedna szafka była wypełniona przeróżnymi rodzajami herbat i kaw, o jakich nawet nigdy nie słyszała. Ponadto przeróżne przyprawy – cynamon, goździki, suszone kwiaty, których za nic nie mogła zidentyfikować i inne specjały do gorących napoi, zamknięte w prostych szklanych słoiczkach. Wybrała kawę, najbardziej przypominającą KAWĘ i nastawiła wodę do gotowania. Wskoczyła na kuchenny blat i machając nogami w powietrzu zamyśliła się.
Zaraz potem zalała wrzątkiem mieloną kawę i przymknęła oczy napawając się jej zapachem.

„Czarna i cholernie mocna, tego mi trzeba było" – pomyślała.

Gorzki płyn wypełnił jej usta, rozlewając się falą ciepła po jej ciele. Wtem usłyszała za sobą szelest. Odwróciła się momentalnie, lecz zaraz z osłupieniem stwierdziła, że nikogo za nią nie ma. Przygryzła wargę. Wzruszyła ramionami i udała się w kierunku sypialni. Nie mogła się jednak pozbyć dziwnego uczucia, że ktoś ją obserwuje.
Przechodziła właśnie koło gabinetu Artura, kiedy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Weszła do pomieszczenia. Położyła kubek na mahoniowym biurku i rozglądnęła się wokół. Koło niego, na niższym stoliku stała drukarka. Dziewczyna zwinęła Arturowi jedną czystą kartkę i pióro. Usiadła na fotelu i oddała się w wir tworzenia. Zawsze ją to uspokajało. Dziś jak na złość, nic jej nie wychodziło. Świsnęła jeszcze jedną kartkę i zaczęła kreślić kolejne linie czarnym atramentem.


„Chyba się nie obrazi jak mu trochę papieru pobabram" – pomyślała uśmiechając się.


Cały czas nie opuszczało ją przeświadczenie, że jest obserwowana. Zignorowała to i zaczerpnęła łyk gorzkiego płynu.
Wtem poczuła delikatny dotyk na swoich ramionach. Dziewczyna pisnęła krótko i wyskoczyła jak z procy. Nieświadomie wypuściła zza siebie salwę cieni.

- Dość, stój! Nie zabijaj! – usłyszała znajomy głos.

- Durniu, pogięło cię?! – wrzasnęła rozwścieczona patrząc na blondyna rozłożonego na ziemi. Jeden cień drasnął go w policzek. Nadia była zdezorientowana, dlaczego go zaatakowała, i przede wszystkim JAK.

-Oj przestań, chciałem cię tylko przestraszyć– powiedział puszczając jej oczko. Nadia dostrzegła jak w mgnieniu oka rozcięcie z jego policzka znika. Przyprawiło ją to o lekki dreszcz.

- Bardzo śmieszne – mruknęła pod nosem. – Teraz chyba już nic nie jest w stanie mnie przestraszyć – powiedziała gorzko. Blondyn zrozumiał co miała na myśli.

Nataniel dalej leżał na podłodze i dodatkowo założył ręce za głowę, jakby posadzka była najnormalniejszym miejscem na odpoczynek.

- Emm.. masz zamiar tam zostać? – powiedziała z przekąsem, spoglądając na Nataniela.

- Yep. Stąd mam fajne widoki – powiedział rozbawiony.

Wtem policzki Nadii zapłonęły, gdy uświadomiła sobie, że jest ubrana tylko w koszule Artura. Odskoczyła momentalnie od blondyna


- Zamorduje! – wrzasnęła mierząc kopniaka prosto w jego głowę. Ten jednak z łatwością zatrzymał cios, jakby bawił się z małym dzieckiem. Wtem ... wystawił jej język.

- Jak ty mnie irytujesz! – zawyła rozbawiona.

- Też się cieszę, że cię widzę - powiedział szczerze, patrząc jej prosto w oczy.

Nadia zagryzła zaskoczona usta i odwróciła się na pięcie, krzyżując ręce na piersi. To było miłe.
Usłyszała jak chłopak wstaje z westchnięciem.

- Skąd wiesz o strażnikach? – wypalił niespodziewanie.

- Że co?

- To co narysowałaś. Facet bez połowy łba i z mieczykiem. – Nadia spojrzała na niego. Siedział na biurku machając jej rysunkiem w powietrzu.

- Jacy strażnicy? – wykrztusiła- Narysowałam to, co chciało mnie wczoraj zabić.

- Dziwne. – Nataniel zmierzył ją wzrokiem. – Domyślam się że chodzi ci o to, co widziałaś podczas przeistoczenia. Naprawdę dziwna sprawa, że w twoich wizjach pojawiło się coś, czego nigdy nie widziałaś. Oni faktycznie istnieją. – Nadii zjeżył się włos na karku.

- Właśnie, jak się czujesz? – zagadnął posyłając jej wyjątkowo miły uśmiech.

- Jakby coś mnie zjadło, przetrawiło. I jeszcze raz zjadło – mruknęła.

Spostrzegła, że Nataniel też nie wygląda zbyt dobrze. Przez jego jasną cerę, cienie pod oczami jeszcze bardziej się odznaczały. Włosy miał roztrzepane na wszystkie strony świata, rozchełstaną bordową koszulę, dodatkowo krzywo zapiął. W sumie wyglądał jakby też wstał dopiero co z łóżka.

- A ty czemu nie śpisz? – zapytała przekrzywiając głowę w bok.

- Jakoś nie mogłem spać – powiedział drapiąc się po głowie. - Wolałem wstać i przygotować ci dokumenty do szkoły.

- Człowieku, tobie serio ktoś musiał jebnąć płytą chodnikową w łeb że wstajesz i robisz jakąś papierkową robotę. Kim jesteś i co zrobiłeś z Natanielem? I o co w ogóle chodzi z tymi dokumentami?

- Powiedziała ta, co wczoraj ledwo co uszła z życiem a teraz pląta się po domu jak Kacper, przyjazny duszek. – powiedział rozbawiony. - Ferie się kończą. Musimy coś zrobić z jedną wyjątkowo irytującą brunetką. Chyba że wolisz upozorować swoje samobójstwo to ok.

- W sumie raz już prawie umarłam – zironizowała i oparła się o parapet okna, krzyżując ręce na piersi.

- Wpisz to sobie do CV – odezwał się z przekąsem. Westchnął i nagle przewrócił się na biurko. Wyciągnął przed siebie rysunek Nadii, bacznie go studiując.

- Po co miałabym pozorować swoją śmierć?

- Od kilku dni Artur mnie męczy żebym załatwił twoje sprawy ze szkołą, bo sam miał urwanie głowy z łowcami. Opisałem już twoje podanie, list skierowany do twojej szkoły w którym, jakże szczęśliwym trafem, dostała ci się nominacja do dokończenia edukacji jako uczeń Akademii Miriam Valent. Pierdolenie. Od początku mówiłem że samobójstwo byłoby ciekawsze, mniej roboty i pewniejsze że twoi staruszkowie nie będą robić kłopotów. W końcu „No human – no problem."

Nadia westchnęła i poczuła lekkie uczucie smutku na wspomnienie rodziców.

-To jest stricte fikcyjna placówka? Niezły mit strzeliliście. Dość głośno było o niej niegdyś w internecie. Legendarna szkoła dla najzamożniejszych, najzdolniejszych uczniów, ciągle zmieniająca miejsce swojego funkcjonowania w najpiękniejszych zakątkach świata. Tylko nieliczni szczęśliwym trafem mogą zostać nominowani by zostać jej uczniami. Bajka niezła.

- Nie, nie. Akademia Miriam Valent naprawdę istnieje. Uczy się tam zgraja medium. Nie nazwałbym jej czymś szczególnym. Ale i owszem, co semestr zmieniają miejsce uczelni. Co prawda nie wybierają jakiś wybitnie urokliwych miejsc. Wszystkie medium jakie funkcjonują w świecie są jej absolwentami. Oczywiście pomijam fakt dzikich medium. Do tej pory nie wiemy ile rzeczywiście was jest.

- I co, teraz tam będę chodzić do szkoły?

- Nie. Ty złotko jedziesz z nami do Hadesu. W końcu jesteś potrzebna naszemu nieudolnemu królowi – tu zacmokał prześmiewczo - Nie ma sensu się rozdrabniać, także chcemy załatwić twoją sprawę przed podróżą. Zostaniesz tam z nami. Cholera, jeszcze koronacja. Niezły bajzel się szykuje.

- Fajnie, że jak zwykle dowiaduję się na końcu jak ma wyglądać moje życie. O matko. Mój chłopak jest królem jakiejś legendarnej rasy, ponadto toczącej wojnę z ludźmi. Musiałam umrzeć żeby mógł w pełni korzystać z swoich zdolności. Mam zmienić szkołę, ponadto będącą w samej stolicy wyżej wymienionej rasy legendarnych. – wyrecytowała Nadia jednym tchem – Kuźwa, jak to brzmi?! – spojrzała na Nataniela. Ten zrobił śmiertelnie poważną minę i... prychnął głośnym śmiechem.
Nadia opadła na fotel przy biurku. Chciała zrezygnowana walnąć głową w mahoniowe deski ale przecież leżał tam wyciągnięty blondyn. Więc odsuwając trochę krzesło Nadia położył głowę koło niego i odwróciła w drugą stronę. Wyglądała jakby uszło z niej całe życie.

- Odrobina normalności nie zaszkodziłaby, wiesz? – jęknęła.

-Normalność? Eh... Wymarzona reguła, która na razie składa się z wyjątków – powiedział spokojnym tonem. Nieoczekiwanie pogładził dziewczynę po rozczochranych włosach.


*






Oczami Nataniela. Dwa lata wcześniej.


Obudziłem się przez to cholerne ptaszysko. Siedział skubany na parapecie i krakał niemiłosiernie. Myślałem, że mnie szlag trafi. Przeciągnąłem się jak kocur i dość koślawym krokiem zbliżyłem się do okna.
- Spadaj! – wrzasnąłem wkurzony i walnąłem otwartą dłonią w szybę. No chyba sobie kurwa robisz ze mnie jaja? To wstrętne ptaszysko nawet nie drgnęło. Kruk przekrzywił w bok swoją główkę i o ile wzrok ptaka może być wymowny, spojrzał na mnie jak na idiotę. Może zbytnio się nie mylił, skoro stałem jak głupi przy oknie i próbowałem przegonić jakieś cholerstwo. Otworzyłem gwałtownie okno i z łatwością złapałem tego gnoja. Zdziwiło mnie to trochę, że tak łatwo się dał. Bynajmniej nie delikatnie trzymałem go za szyję gotowy w każdej chwili skręcić mu kark. Spojrzałem w te puste ślepia. I wszystko jasne. Obserwator. Ktoś ma niezły ubaw obserwując mnie oczami kruka. Takiego wała! Pokazałem ptaku wymowny gest, posługując się środkowym palcem i skręciłem mu kark. Wystawiłem truchło przez okno i zaraz między palcami przesypał się jedynie popiół. Tylko kto miał czelność mnie obserwować?

- Co ty robisz głupku? – Odezwał się niski, męski głos.

- Nieważne, człowiek tego nie zrozumie.

Głos prychnął. Zbliżyłem się do łóżka. Na kanapie postawionej tuż u jego nóg leżał wyciągnięty koleś. Przeciągnął się ospale, masując obolały kark. Wyciągnął za siebie swoje okularki w czarnych prostych oprawkach i już patrzył na mnie zza szkieł swoimi spokojnymi, bursztynowymi oczami. Nieraz miałem wrażenie że potrafi mnie nimi prześwidrować na wylot. Za bardzo pozwoliłem mu się poznać. Był to wysoki facet, w sumie tego wzrostu co ja. Może trochę chudszy, chociaż to zrozumiałe. Zwykły człowiek nie spędził pół życia na morderczych treningach mających na celu szybką likwidację zbędnych istnień z tego świata. Toteż muskulaturę porównując do mnie miał – marną. Miał na sobie prostą szarą koszulę wpuszczoną w dopasowane czarne spodnie. U boku dyndały mu dwa łańcuchy, a w pasie miał czarny skórzany pasek zdobiony dwoma rzędami ćwieków. Matko, że nawet tego nie zdjął do spania. Masochista kurwa.

Wracając jeszcze do opisu tego ćwoka. Miał włosy o barwie głębokiej czekolady. Coś takiego istnieje? W każdym razie te dwa epitety bezbłędnie opisują barwę jego brązowych włosów. Nosił je wiecznie rozrzucone na wszystkie strony świata, a przydługa grzywka ciągle leciała mu do oczu. Dodatkowo miał wydzierany rękawek, od dłoni do łokcia, w symetryczne wzory przeplatające się z celtyckimi symbolami. Nie będę oceniał jego walorów urody, ale nieraz, gdy byliśmy w jakimś klubie, to w błyskawicznym tempie zyskiwał gromadkę napalonych lasek. Gościu ma wzięcie co świadczy samo przez się. Chociaż pominę fakt że zwykle to była gromadka upadłych płci pięknej, łasych na świeżą krew.

- Niech ci będzie. Dzięki że mnie przekimałeś, może Cornelia dziś łaskawie odda mi chociaż moje rzeczy bym mógł się wyprowadzić.

- Sebuś, to tak na serio? – zapytałem siadając koło niego.

Szatyn chwilę się zamyślił. Zaczął jeździć po swojej wytatuowanej ręce, jak to miał w zwyczaju, gdy coś intensywnie rozważał. Bądź się stresował.

-Nie chce mi się marnować czasu na kobietę, z którą łączą mnie stosunki zakrawające tylko o te łóżkowe. Początkowo wydawało mi się że to jest TO, było coś poza tym, ale z perspektywy czasu...

- Eh ludzie, ludzie – parsknąłem. Skrzyżowałem ręce na karku i odchyliłem głowę w tył. Przymknąłem zmęczone powieki. Oczy mnie piekły a w ustach zaschło jakbym wpierdolił łyżkę cynamonu.

- To pozdrów swoją Byłą Kobietę – skwitowałem.

- Przed, czy po tym, jak mi pierdolnie jej brat? – powiedział zimno przesłaniając oczy. Jak zwykle nie chciał nic dać po sobie poznać, jak bardzo męczy go ta sytuacja.
Spojrzałem na niego otwierając jedno oko i nieznacznie przekrzywiając głowę . Trochę mnie to ugryzło, że ktoś chce mi obić mojego Znajomego Człowieka. Szczerze? Sam nie wiem co w nim jest że do tej pory nie ogłupiłem go urokiem, by o wszystkim zapomniał. Jego obecność wyjątkowo mnie nie męczy. Albo sposób w jaki się dowiedział o moim świecie, gdy porządnie najebany wgryzłem się w przypadkowego przechodnia.


To będzie krótka opowieść. Idę sobie, również, dokładnie w odległości mojej wyciągniętej ręki. Wtem zgarniam go w boczną uliczkę i wgryzam się w tętnice szyjną. Całkiem normalne nie? Wiadomo że zaczął się szarpać. Pamiętam, jak nagle skamieniał zupełnie. Wtedy odsunąłem się i pierwszy raz zobaczyłem jego twarz. Był śmiertelnie... spokojny. Zimnym tonem zapytał się czy od tego umrze. Myślałem że tam jebnę. Po prostu rozłożyło mnie to na łopatki.

- Nie.

- Wampir, kosmita czy jebnięty satanista? - i jeszcze ten gest poprawiania okularów, zdradzający zaciekawienie.

- Do kosmity mi daleko, wampir przereklamowany, ale jebnięty satanista... No, to ci się udało.


Wiele razy zupełnie dla zabawy tłumaczyłem ludziom kim jestem, by potem im bezczelnie wymazać pamięć jak się zaczynali rozklejać czy robić inne dziwne rzeczy. W tym przypadku było zupełnie inaczej. Sebastian wysłuchawszy kilku zdań podsumował słowami Szekspira „Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło". Potem skończyliśmy w jakimś barze na piwie i tak zostało. Jestem zupełnie spokojny o to, że zachowa moją tajemnicę. Bo też, któż by mu uwierzył?

- Dobra, ja spadam. Cya – powiedział wstając z kanapy.

- Nope – wymamrotałem i pociągnąłem go za rękę. Szatyn stracił równowagę i upadł znów na kanapę obok mnie. Nachyliłem się nad nim odchylając kołnierz jego koszuli.

- A gdzie zapłata za nocleg? – zasyczałem dla zabawy. Lubiłem ten błysk strachu w jego oczach, który momentalnie Sebastian chował pod swoją spokojną maską.

- Stary, nie masz w sobie za krzty bezinteresowności – mruknął odchylając głowę w tył. – Nie pobrudź mi koszuli – dodał markotnie.

Zbliżyłem się. Uderzyła mnie ta zniewalająca woń wanilii. Ludzie mają przeróżne zapachy, odzwierciedlające jakość ich krwi. Im człowiek zdrowszy tym jego krew i woń staje się bardziej kusząca.

Polizałem lekko jego szyję, takie przyzwyczajenie. Mi od dziecka wpajano, że przez to ofiary mniej odczuwają ból związany z ugryzieniem. Ponoć enzymy zawarte w naszej ślinie paraliżują na moment komórki nerwowe w tym miejscu. Słyszałem doskonale lekko przyśpieszony rytm jego serca, szum płynącej krwi. Wiedziałem doskonale gdzie ugryźć, by krew nie trysnęła zbyt gwałtownie. Chłopak jak zwykle nawet nie mrugnął gdy moje kły zatopiły się w jego gładkiej skórze.

*
Ze snu wyrwał Nataniela głos brata.

- Widziałem już jak śpisz w przeróżnych miejscach,w różny stanie i z różnymi osobami. Ale biurko? Tego jeszcze nie było–powiedział brunet, patrząc z rozbawieniem na rozciągniętego na drewnie blondyna.

Ten popatrzył na niego zdezorientowany i potrząsnął głową jakby chciał coś wyrzucić z głowy. Przetarł oczy i znów odchylił głowę do tyłu.

- O matko, to był sen. Znów te wspomnienia – zaszeptał ledwie zrozumiale. Przesłonił ręką oczy. Dopiero teraz spostrzegł że na jego ręce coś ciąży. To Nadia oparła o nią głowę i również zasnęła.

Nataniel przyłożył palec do ust nakazując bratu ciszę i skinął na niego by podszedł.

- Weź ją do łóżka, może jeszcze pośpi – mruknął, delikatnie oswobadzając ramię.

Artur westchnął.

- To tu mi uciekłaś mała – zaszeptał, biorąc ją ostrożnie na ręce.

- Postaw mnie – jęknęła nieoczekiwanie.

- No i cały niecny plan, szlag trafił – mruknął Nataniel.

- Jeny, to co wy mi chcieliście zrobić? – mruknęła chwiejąc się lekko na nogach. Artur przetrzymał ją w tali, by nie upadła. Spojrzała mu w oczy, zadzierając głowę do góry. Ramiona jej się nagle delikatnie zatrzęsły. Artur patrzył na nią oczami płonącymi czerwienią. Nagle makabryczne obrazy wróciły. Te płonące ślepia wyłaniające się z mroków, jej największych lęków. Nadia próbowała stłumić emocje. Brunet spojrzał na nią zdezorientowany. Wtem brunetka potrząsnęła lekko głową i uśmiechnęła się słabo.

- Wybacz, to po wczoraj – powiedziała cicho spuszczając wzrok. Nadię gryzło to. Była na siebie zła, że tak zareagowała. Znów spuściła wzrok i odsunęła się od bruneta.

- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, przepraszam – rzuciła i odwróciła się gwałtownie na pięcie, prując przed siebie, by wymknąć się z gabinetu.

Nagle poczuła mocny uścisk na swojej ręce. Odwróciła się zdezorientowana. Wtem Artur naparł na nią i przycisnął do framugi drzwi.

- Nie uciekaj mi. Dopiero co cię odzyskałem- zaszeptał jej do ucha, co przyprawiło dziewczynę o elektryzujący dreszcz. Nagle poczuła jak brunet składa jej pocałunek na szyi. Nadia zaczęła się wiercić. Spojrzała przez ramię bruneta na Nataniela, który właśnie wstał z biurka i stał oparty o nie z skrzyżowanymi rekami na piersi. Przekrzywił z zaciekawieniem głowę i wpatrywał się w nią, nie kryjąc rozbawienia.


- Nie... - jęknęła, zgadując jakie są zamiary bruneta. – Niech on wyjdzie – powiedziała zmieszana. Spanikowała, gdy brunet polizał przeciągle jej gorącą szyję. Na jej twarzy wykwitł rumieniec. Była zakłopotana obecnością blondyna.

- Zapłacę za każdą rzecz której jeszcze nie widziałem – zaśmiał się Nataniel.

Wtem Nadia poczuła dotkliwe ukłucie, niczym dwa sztylety wpajające się w jej ciało. Czuła jak spływa po niej gorąca ciecz, jak jej koszula staje się wilgotna od szkarłatnego płynu. Zacisnęła mocno powieki, próbując się uspokoić. Słyszała łapczywe przełykanie i szum krwi w skroniach. Zemdliło ją to. Zaczęła powoli osuwać się na podłogę a wraz z nią brunet. Trzymał ją mocno, obejmując za talię a drugą ręką przyciskając jej nadgarstek do framugi.

Po chwili mężczyzna poluźnił uścisk.

- Drżysz – zaszeptał, odsuwając się nieznacznie od dziewczyny. Polizał nieśpiesznie świeżą ranę.

Spojrzał jej prosto w oczy. Nadia miała otwarte usta, nie wiedząc kompletnie co powiedzieć. Spuściła wzrok. Wtem mężczyzna złapał ją za podbródek i podciągnął do góry by na niego spojrzała.

- Nie lubię, gdy to robisz – powiedział twardo.

- Dlaczego... - szepnęła patrząc się pustym wzrokiem.

Artur odsunął się od dziewczyny i kucnął przed nią.

- Dlaczego... - powtórzył zamyślony
-Przecież wiesz - westchnął. Odgarnął z jej twarzy kosmyki kruczych włosów i pogładził ostrożnie po policzku.

- Czemu się mnie boisz? – rzucił jakby do siebie.

Wtem na jego twarzy pojawił się lekki grymas bólu. Syknął zaciskając dłonie w pięści. Złapał się za ramię i oparł plecami o framugę by nie stracić równowagi.

- Co się dzieje ? – spanikowała Nadia patrząc przerażona na wykrzywioną w bólu twarz Artura.

- Rana mu się pewnie zabliźnia. W końcu nieźle go wczoraj pokiereszowałaś – mruknął Nataniel. Nadia rzuciła mu spłoszone spojrzenie. Przypomniał jej się obraz zakrwawionego Artura ubiegłej nocy. Dziewczyna zrozumiała dlaczego, to co przed chwilą miało miejsce, musiało się stać.

- Spokojnie, zaraz się zrośnie i nie będziesz musiała tyle oddawać krwi– mruknął. W jego głosie dało się słyszeć nutę rozgoryczenia.

- Ale o co ci chodzi?!

- Nadio, znów się mnie boisz. Przecież widać to na pierwszy rzut oka. Poczekam aż znów przywykniesz do tego. Rozumiem cię, to co wczoraj widziałaś... nie, pewnie żadne słowa tego nie opiszą. Ale to nieważne. Najważniejsze, że jesteś cała. – powiedział spokojnie. Wtem przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.

-Przepraszam. Przestraszyłem cię -szepnął.

Nadia westchnęła.
- Pójdę się przebrać, znów całą mnie pobrudziłeś - powiedziała lekko łamiącym się głosem, ale uśmiechnęła się. Starała się brzmieć naturalnie, ale gardło wciąż miała ściśnięte. Wyswobodziła się z ramion bruneta. Po czym czując na sobie wzrok braci, wyszła z pokoju. 

- To ludzkie dziewczę... – mruknął Nataniel, patrząc spod przymrużonych z zaciekawienia oczu na drzwi za którymi znikła dziewczyna.

- Nie kończ – uciął krótko Artur, ścierając ślady krwi z kącików ust. Widać było jego irytację. Wtem w całym gabinecie dały się czuć lekkie wibracje. Brunet zacisnął mocno pięści. Nagle dał się słyszeć dźwięk tłuczonego szkła. Pęknięcie w oknie rozprzestrzeniło się niczym pajęczyna.

- Dobra spokojnie. Nie wariuj mi tu – mruknął pod nosem blondyn.

Artur podszedł do okna i przejechał opuszkami palców po pęknięciu. Widać było że jest zły.

- Wybacz, nie kontroluję tego jeszcze – westchnął.

- Nauczysz się. Nowa zdolność?

- Tak. To przez wczoraj.

-Zmieniając temat, chyba niedługo trzeba będzie podskoczyć do Hadesu po pewne żelastwo na łebek – i tu jasnowłosy prześmiewczym gestem obrysował sobie aureolkę nad głową.

- Dzisiaj się tym zajmę. Trzeba powiadomić Kryształową Radę o naszym przybyciu oraz o hmm... stanie Nadii. Potrzebuje zdecydowanie nauczyciela.

- Masz zamiar ją posłać do akademii pełnej upadlych?

- Pewnie tak. Mimo pewnych różnic w technice walki między medium a upadłymi, nie powinno być większych problemów by poddać ją podstawowemu treningowi. Poza tym, na pewno chce skończyć podstawę programową szkoły średniej.

- Nie uważasz, że pełna klasa upadłych, plus twoja ślicznotka... eh... ona pachnie przecież jak człowiek.

- Poradzi sobie, o to chodzi, że nie chcę jej posyłać do Akademii dla medium. Ta akademia powinna już dawno zostać wcielona do głównego gmachu w Hadesie. Ostatnio dość niepokoi mnie zbytnie zainteresowanie tą placówką. Nie możemy sobie w obecnych czasach pozwolić na utratę nawet takiej niewielkiej ilości medium. To nieoceniona pomoc w naszych szeregach.

~~~~~~~


Dużo się w tym rozdziale dzieje. Mam zamiar wpleść w opowiadanie kilka wspomnień Nataniela, stąd też fragment "Oczami N..."