wtorek, 10 kwietnia 2018

Rozdział 24

Kolejnego dnia rozpoczęły się przygotowania do podróży w kierunku Hadesu. Nataniel znudzonym wzrokiem przypatrywał się Nadii, noszącej jakieś kufry. Rozwalił się pod jakimś drzewem i już po chwili udał się w objęcia morfeusza
Kolejne wspomnienia Nataniela.
Bawiłem się szklanką, wypełnioną mocnym alkoholem. Podniosłem ją na wysokość oczu i przyjrzałem się jaskrawofioletowej cieczy. Skrzywiłem się lekko. Dopadło mnie cholerne uczucie beznadziei i nudy. Wokół rozbrzmiewały miażdżąco głośne brzmienia metalowej muzyki. Na parkiecie przewijały się dziesiątki tańczących, spitych do granic możliwości upadłych. Zwykle sam zatracałem się w tym szaleńczym wirze, ale dziś było inaczej. Nudziłem się. Znacie na pewno to uczucie, kiedy korci was niemiłosiernie by coś zrobić, ale brak pomysłu całkiem was zniechęca do robienia czegokolwiek.  Irytowało mnie to. No odjebałbym coś. Może jakiemuś instrumentowy wybebeszyć  flaki? Żart, ale wizja tego jest niezła. Wiecie, całe życie szkolić się w technikach uśmiercania, to pomysły przychodzą bardzo osobliwe. Co zrobić, mój braciszek jest rzekomo przyszłym królem, więc jakieś pozory człowieczeństwa trzeba zachować.
- Agrrr! – warknąłem. Obojętny, wypuściłem szkło z dłoni, które z trzaskiem rozbiło się o posadzkę. Wzruszyłem ramionami i ziewnąłem potężnie. Już miałem wychodzić z Athelier gdy nagle moją uwagę przyciągnęła... mała dziewczynka. Kręciła się niespokojnie między tymi pijawkami w zaawansowanym stopniu upojenia.
- Nosz kuwa pedofile! PEDOFILE MÓWIĘ! – wrzasnąłem idąc w jej kierunku. Kto był na tyle porypany, żeby tu przyprowadzać dziecko?!
Dzieciak miał blond włosy, które burzą loczków okalało jej trupiobladą twarzyczkę. Miała może z 5 lat. Gorączkowo zaciskała rączki na swojej waniliowej, jasnej sukience. Kucnąłem naprzeciwko niej, by spojrzeć w oczy. Heeeeheeee wmurowało mnie. Mała lampiła się krwistymi ślepiami. No tak.
- Okey, kogo to dzieciak? – krzyknąłem, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Przez tłum przebił się znajomy brązowowłosy.
- Cześć Lenth – zagadnąłem podając gościowi rękę.
- Cześć Nataniel. Myślałem że do łowców się przypiąłeś. Gdzieś w Martwym Lesie znaleźli jakąś niewielką bazę ICGBE nie?
- Yep. Potem pojadę. Ot co, niech chłopaki odwalają brudną robotę – prychnąłem.
- O tu jesteś Chillie! – powiedział przeciągle Lenth patrząc na jasnowłosą dziewczynkę.
- Czy ja o czymś nie wiem? - prychnąłem krztusząc się śmiechem. W życiu bym nie pomyślał, że wzięło go na ojcostwo. Szatyn zmierzwił swoje włosy, drapiąc się w wygolony bok. Dziś miał rozpuszczone włosy a zazwyczaj nosił je w kitce.
- Nie no co ty. To jeszcze nie ten czas – zaśmiał się. – Chłopie, nie poznajesz dzieciaka Moniq?
-COOOOOOOO?! O matko to ta maliznota?! Cześć mała!
- Hej wujaszku – powiedziała dziewczynka, wywalając język i marszcząc brwi. No faktycznie, cała Moniq.
- Czemu tu się plącze? – zapytałem szatyna.
- Ta głupia blondyna poprosiła mnie, żebym ją poniańczył. Musiała polecieć z mężem, żeby załatwić małej miejscówkę w podstawówce.
- Nie jesteś jeszcze za mała złotko? – zagadnąłem do dziewczynki, najwyraźniej konającej powoli z nudy. Chyba ją rozumiem, czułem się podobnie.
- Mam 7 lat – wysyczała – STARUCHU!
- Zadziorna jak mamusia – zmierzwiłem jej włosy, na co prychnęła jak kot.
- Lenth, serio? SERIO? Czemu akurat tutaj ją zabrałeś?
- Bo w okolicy miał miejsce jakiś krwawy wypadek i mi CAŁY dzień o tym biadoli.  Dzieciak chce zobaczyć przynajmniej ślady krwi. Ona CAŁY CZAS o tym mówi. Mam dość – zajęczał.
- O, to co się stało?
- Jakiś instrument porządnie nawalił drugiemu. Gdzieś przecznicę dalej. Tak na końcu.
Włos zjeżył mi się na karku na te słowa. W tych okolicach mieszka Sebastian. A raczej mieszkał, bo go laska z mieszkania przecież wykopała. Mimo wszystko miał dziś się tam kręcić, by zabrać rzeczy. Po chwili zbeształem się w myśli za te wyimaginowane obawy zwłaszcza, że są związane z jakimś śmiesznym człowieczkiem.
- Stary, Super. Byłeś już tam? - kontynuowałem rozmowę.
- No rozbryzg krwi iście spektakularny. Po gościu tylko okularki zostały – zaśmiał się brązowowłosy.
Nagle żołądek związał mi się w supeł. Że co kurwa?
- Chyba sam się przejdę zobaczyć – wychrypiałem, starając się nie zmienić tonu głosu. Odwróciłem się na pięcie i gdy tylko zniknąłem z pola widzenia Lentha, puściłem się biegiem przed siebie.
Byłem trochę rozbawiony własnym zachowaniem, ale coś mi wwiercało się w żołądek, by to sprawdzić. Gdy tylko wypadłem na chodnik, puściłem się przez ciemne uliczki. Na plecach czułem znajomy nacisk skrzydeł spod skóry. Instynktownie tak się dzieje, gdy upadły czuje nagłe podenerwowanie. W młodości uczymy się kontrolować by nie wyłaniały się niespodziewanie. Jednak dziś nie chciałem ich powstrzymywać. Chciałem być jak najszybciej na miejscu zdarzenia. Gdy tylko znalazłem się w mroku, gdzieś gdzie nie było światła rzucanego przez lampy uliczne, pozwoliłem by skrzydła prując skórę, wyłoniły się w całej swojej okazałości. Zaraz potem szybowałem już nad budynkami. Chłodne powietrze targało moje włosy, przeszywało ciało kującym zimnem. Ignorowałem to, bo od wewnątrz trawił mnie prawdziwy ogień. Byłem już nad miejscem zdarzenia. Wylądowałem na budynku nad nim. W dole widziałem pokaźne ślady krwi na płytach chodnikowych. Zamarłem. Tak to było tuż przed mieszkaniem tej suki.
„Durniu, to na pewno nie chodzi o Sebastiana. Uspokój się"– wrzeszczałem w myślach. Schowałem skrzydła. Przez podartą koszulę wdzierało się zimne powietrze, które irytująco kuło gołą skórę. Zeskoczyłem prosto na chodnik. Załomotałem w drzwi dawnego mieszkania Byłej Kobiety Sebastiana. Cisza. Kolejny raz. Byłem Wściekły. Zamachnąłem się z zamiarem wyłamania drzwi lecz zaraz zamarłem w bezruchu. W drzwiach stanęła wysoka, jasnowłosa dziewczyna.
- Czego?! – warknęła i spiorunowała mnie swoimi zielonymi oczami.
Dopadłem do niej, przygniatając za szyję do ściany. Zatrzasnąłem za sobą drzwi. W ciemnościach lśniły tylko moje oczy, lecz ja dobrze widziałem jej twarz wykrzywioną w grymasie strachu.
- Audite vocem meam et dominus eius! – warknąłem słowa mantry.
Kobieta zatoczyła się lekko i spojrzała na mnie otępiałym wzrokiem.
- Co się tu dziś stało? MÓW!
- Mój brat wkurwił się na Sebastiana – na te słowa coś we mnie pękło. Miałem ochotę skręcić jej kark, jak nigdy dotąd, pragnąłem śmierci człowieka.
- Zaczęła się bójka. Przyjaciel mojego brata, Max też tu był. Stanął w obronie Sebastiana. Rozwścieczony na nich Taylor rzucił się na niego i uderzył nim o ścianę bloku. Nie wiem skąd Sebastian wytrzasnął jakąś metalową rurę i ogłuszył mojego brata. Tylor i Max wylądowali w szpitalu a Sebastian się zwinął. Nie wiem gdzie on jest. – wyrecytowała jednym tchem dziewczyna.
Puściłem ją. Odetchnąłem głęboko z ulgą. Dureń! Nataniel co ty wyprawiasz?! Zbluzgałem się w myślach za to głupie zachowanie. Jednak widocznie spadł mi kamień z serca.
*
Jakiś czas później.
Szedłem ciemnymi zaułkami Mistle. Podartą koszulę wrzuciłem gdzieś do pobliskiego śmietnika, także teraz miałem tylko zarzuconą na ramiona skórzaną kurtkę.
- Aaaaa... jak dobrze. Czy ty to słyszysz? Czy ty TO słyszysz?! – powiedział z zachwytem Lenth, przeciągając się i ziewając potężnie.
- Co? Nic nie słyszę – powiedziałem znudzonym tonem.
- I o to chodzi! Nigdy więcej dzieciarni!
Prychnąłem rozbawiony. Po chwili stanęliśmy przed rozwalonymi fioletowymi drzwiami ozdobionymi jakże artystycznym graffiti przedstawiającym gołą babę na kiblu, a zamiast głowy miała znaczek anarchii. Serio, wolę nie myśleć, co się na co dzień roi w głowie autora tego dzieła. Jeszcze bardziej kurozjalny był fakt, że owe drzwi prowadzą do opuszczonego psychiatryka.Pchnąłem drzwi nogą i wszedłem do środka.
- Kuźwa ciemno jak w dupie. Czemu oni znowu to pogasili? – mruknąłem. Zamrugałem kilkakrotnie, a po chwili wzrok już całkiem przyzwyczaił się do ciemności. Wkurzające, że ostrzej się widzi tylko z zaświeconymi paczałami. Bóg widać lubi kpinę.
Szliśmy kawałek ciemnym korytarzem, który był totalnie zmarnowany. Ściany pokryte graffiti, w niektórych miejscach tylko goła cegła została. Z oddali dały się słyszeć stłumione jęki i sapanie, maskowane ostrą muzyką z skrzeczącego odtwarzacza.
- Ktoś tu się dobrze bawi – mruknął Lenth. Zauważyłem w ciemności jego szyderczy śmieszek. No cóż, dźwięki wskazywały bynajmniej na jedną interesującą czynność.
W wyrwie w ścianie lśniło światło zmieniające wciąż swoją barwę z fioletowej na czerwoną. Dla zabawy wyszeptałem mantrę maskującą. Przyłożyłem palec na usta i wymownie spojrzałem na szatyna. Ten zaśmiał się cicho i puścił mnie przodem. Wszedłem przez wyrwę do obszernego pomieszczenia. Mało co tam nie jebłem ze śmiechu. Jednak się szybko opanowałem. Na rozwalonej kanapie pieprzył się nie kto inny jak – Sebastian! W najlepsze dymał Charlotte – jedną z bliźniaczek Root. W ustach miała swoją niebieską wstążkę, co zdradzało kto tu dominuje, a rozpięta czarna kiecka ledwo kryła to, co brunetka miała najlepsze. Szatyn mocno ściskał jej dłonie. Komedia. Laska jakby chciała mogłaby go z łatwością wbić w ścianę. Dosłownie. A teraz oddała mu pałeczkę. Komedia. Wziąłem z ziemi jakiś pręt i zbliżając się do zajętej sobą dwójki, zamachnąłem się porządnie.
-KUUUUUUUUUUUUUUUUUUURWAAAAA! – zawył Sebastian łapiąc się za dupę.
- POJEBAŁO? – spiorunował mnie wzrokiem i podciągnął spodnie, chowając swojego przyjaciela. Jego wyraz twarzy był przekomiczny.
Ryknąłem głośnym śmiechem. Kątem oka zauważyłem jak Lenth zwija się łapiąc za brzuch.
- Boże, Nataniel, nie mogłeś już zaczekać aż skończymy? – powiedziała z grymasem dziewczyna, nieśpiesznie zabierając się do sznurowania swojego gorsetu od sukienki.
- Zawsze mogę ja dokończyć – powiedziałem z pazernym uśmieszkiem, w ułamku sekundy znajdując się między jej nogami. Ta tylko przewróciła oczami i poczułem nagłe pstryknięcie w nos.
- Jakoś mi się odechciało – powiedziała z przekąsem i usiadła zakładając nogę na nogę.
- Tylko wy tu bawicie? – zagadnął Lenth. Przechodząc obok okularnika zmierzwił mu włosy jak małemu chłopcu. 
- Nie. Jest jeszcze Aleksy. Wpadł jak skończył swoją zmianę w Athelier – powiedział Sebuś z potwornym grymasem na twarzy.
Aleksy jest barmanem. To wysoki facet o karmelowej cerze i ostrzyżony krótko na jeżyka i z wytatuowanymi rękawkami na przedramionach.
- Orgia? – zagadnął Lenth
- Jeszcze nie, zaraz ma się Anastazja zjawić. Była odwiedzić oblubienicę, bo się biedulka pochorowała – zironizowała Charlotte.
- Uuuu to nie będzie tej niebieskowłosej ślicznotki? – zacmokałem. – To mało lasek na orgie. – dodałem z przekąsem
- Mi tam nie przeszkadza jak jest nadwyżka mężczyzn – zamruczała zalotnie.
- Mowy nie ma. Za dużo lizania, za mało dymania – prychnąłem.
- No to gdzie ten Aleksy?
- Poszedł po alko – odpowiedział beznamiętnie Sebastian, padając na kolejną rozwaloną kanapę. Ściszył trochę muzykę.
Gdy na niego patrzyłem miałem mieszane uczucia. Dopiero teraz zauważyłem że ma rozcięty łuk brwiowy i lekko opuchniętą wargę. Widać że trochę oberwał od tego fiuta –Tylora. Miał też... świeże ugryzienie na szyi. Wrrr... dziwnie się poczułem gdy pomyślałem że ktoś inny niż ja go gryzie. I to jeszcze ta pizda Charlotte...
- Co się tak gapisz? – warknął na mnie.
- Nic ci nie jest? – zapytałem, sam sobie zadziwiając tymi słowami.
- Z wyjątkiem ostatniego zerwania i niedoszłego orgazmu, to zajebiście – prychnął przeczesując dłonią włosy.
- Dobra dosyć pierdolenia. Mam dla was propozycję – powiedziałem oficjalnym tonem. Wtem przez wyrwę weszły 3 nowe osoby. Aleksy, Anastazja i Lili.
Lili zakręciła się beztrosko po pomieszczeniu, trzepiąc swoimi długimi różowymi włosami z białymi pasemkami. Miała je mocno ścieniowane, a kosmyki grzywki opadały na jej błękitne oczy. Za to usta miała podkreślone całkiem czarną szminką. Miała na sobie szkolny mundurek.
- Natuś! – krzyknęła i rzuciła mi się na szyję.
- Co ty tu dzieciaku robisz? – zaśmiałem się.
Była z nas najmłodsza. W przyszłym roku dopiero zaczyna naukę w akademii, w Hadesie.
- Przyjechałam na weekend do rodziców – odpowiedziała i uśmiechnęła się szeroko.
- Tak naprawdę przyjechała, żebym jej coś wydziarał – mruknął Aleksy opadając na kanapę obok Charlotte.
- A no tak, bo ty z października jesteś. 16 latek?
- Nooo... już bym mogła dawno mieć moją wymarzoną dziarkę, ale Aleksy się uparł że dzieciom nie robi tatuaży! – zawyła robiąc grymas.
- I dobrze – odezwała się w końcu Anastazja, która siedziała teraz na kolanach swojej siostry bliźniaczki.
- Tak kurwa, pieprzyć dzieciaka już może, ale wydziarać to już problem – mruknęła różowo włosa robiąc dzióbek.
Aleksy otworzył ze zdziwienia gębę. Jednak zaraz się ogarnął wzruszył obojętny ramionami. Zaśmiałem się pod nosem.
- Dobra dosyć pogaduszek. Mam propozycje – stanąłem naprzeciw całej zgrai.
- No mów w końcu – ponaglił Lenth, krzyżując ręce na piersi.
- Może słyszeliście, może nie, ale dzisiaj w Martwym Lesie, łowcy rozpieprzyli bazę ICGBE. KTO CHCE SIĘ PRZEJECHAĆ CZOŁGIEM???!!!
Dziewczyny pisnęły.
*
Zaczynało już świtać kiedy doszliśmy na miejsce. Co prawda spory kawałek lecieliśmy ale w końcu Sebastian do najlżejszych nie należy. I ani mi, ani Lenthowi czy Aleksowi nie chciało się tego głąba utrzymywać w locie. Schlani w 3 dupy zataczaliśmy się idąc w stronę świateł. W martwym lesie to nowość, bo zazwyczaj jest uhm... martwy?
Łowcy się już zwijali. Wszelkie dziadostwo (czytaj pełzacze) jakie badacze tam namnożyli zostało ubite. Jedyne co pozostało do zrobienia to... doszczętnie zrównać z ziemią całą bazę. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl. Te honory pozostawił mi mój braciszek.
- Dobra ludzie, zaraz wracam – udarłem się i zrzucając kurtkę wzbiłem się w powietrze. Było już cholernie zimno. Psia mać, jakbym wiedział że będzie tak zimno to pewnie wziąłbym swoją zbroję. Ona jest tak skonstruowana, że można w niej swobodnie rozwinąć skrzydła bez rozrywania jej. Po chwili między drzewami zauważyłem... czołg! Pikowałem prosto na niego. Przykucnąłem nad włazem i zapukałem. Nigdy dotąd nie siedziałem sobie na jadącym czołgu. Zabawne uczucie, polecam.
Zaraz pokazał się jeden z łowców.
- Siemano, można go pożyczyć?
- Jasne, wskakuj.
*
-Uooooo!! Natuś, nie żartowałeś - zawyła rozanielona Lili.
- Jak przekupiłeś Artura? Gadaj - zakpił Lenth czochrając mi włosy.
- Wiedziałam że nie powinien zasiadać na tronie... - powiedziała pod nosem Anastazja.
- UPADLI – skwitował Sebastian przyglądając się maszynie.
- Sza! – krzyknąłem do nich. Łowca, który przed chwilą kierował tym ustrojstwem, podał mi kilka łomów, benzynę i ogromne młoty, po czym skinął i oddalił się, wzbijając się w powietrze.
- Czas zacząć zabawę! – krzyknąłem, podając im „broń".
Budynek był niewielki. Całkowicie wbudowany w ziemię, jedynie jego dach, oczywiście odpowiednio zamaskowany, lekko wystawał ponad nią. Wskoczyliśmy chmarą do środka. Zaczęła się prawdziwa demolka. Pruliśmy ściany, zbijaliśmy szkło laboratoryjne. Lili chichotała opętańczo wymachując ogromnym młotem. Bliźniaczki Root zrezygnowały z zabawy upadając w miłosnych igraszkach w jakiejś celi w której były przetrzymywane jeszcze niedawno pełzacze.
- Patrzcie, mam krew! – Krzyknął Aleksy rzucając mi woreczek z krwią. Wyciągnąłem z paska niewielki nóż (zazwyczaj noszę pasek z ukrytym z tyłu ostrzem) i rozciąłem woreczek.
- Co za obrzydlistwo. Śmierdzi jak zwłoki – zamamrotałem, krzywiąc się. Paskudztwo, cholernie jechało.
- Pewnie leżała za długo – powiedział Lenth pojawiając się przy mnie.
- ICGBE jest nawiedzone – stwierdził przyglądając się zdjęciom przyklejonym nad jakimś biurkiem. Przedstawiały różne stadia tworzenia pełzaczy. Całe to zszywanie zwłok, przetaczanie krwi, na krew z pierwiastkiem nieśmiertelności który wyspecjalizowali lata temu, dzięki pomocy mojego zakichanego ojca. Obrzydlistwo.
Zaraz potem cała ta ściana została zburzona przez rozradowaną różowowłosą Lili, która bawiła się w najlepsze. Podszedłem do Sebastiana przyglądającemu się różnym probówkom.
- Z tym uważajcie. Nawet przy waszej regeneracji mogłyby wam powstać niezłe blizny– mruknął.
- Kolejne kwasy? Jeny oni chyba mają jakiś fetysz.
- Może zwłoki rozpuszczają? – powiedział bawiąc się jedną kolbą.
- Co to?
- Nie wiem. Sprawdźmy – mruknął i nagle wylał płyn prosto na moją gołą klatę. Krzyknąłem wystraszony, lecz zaraz spostrzegłem, że nic się nie stało.
- Tyy.... – warknąłem i rzuciłem się na niego. Oplotłem ramieniem jego głowę, przyduszając go i wykręciłem mu rękę. Ten rypnął mną o ścianę i podciął nogi. Upadliśmy ze śmiechem na podłogę.
Rechotaliśmy, głośno oddychając.
- Wystraszyłeś mnie dzisiaj – przyznałem siląc się na obojętny ton.
- Serio? Dla brudasa, to faktycznie woda może być pre-ra-ża-ją-ca – prychnął.
- Myślałem że to twoja krew, tam przed mieszkaniem Corneli.
Sebastian otworzył szerzej oczy zdziwiony.
- Po co tam byłeś?
- Nieważne durniu – wymamrotałem. Byłem na niego wściekły, ale też cieszyłem się że nic mu się nie stało.
*
- Ognia? – udarłem pyska.
- Ognia!
BUM.

Misja ukończona. 

Rozdział 23

(Tego samego dnia. Po spotkaniu z oblubienicą, przywdziewając czerń swej zbroi, Artur ruszył na tajemnicze spotkanie.)

Artur zatoczył szeroki gest w powietrzu nad łowcami, wymawiając bezgłośnie królewską mantrę, która zapewniała niewidoczność przed nieprzyjaciółmi. Jego oczy zalśniły czerwienią na ułamek sekundy. Po chwili już ciemne cienie niewidoczne dla ludzi przemieszczały się błyskawicznie, wzdłuż ulic Mistle. Na czele przewodził Artur a za nim szereg 8 najbardziej zaufanych łowców Gwardii Królewskiej. Po chwili stanęli przed starym budynkiem opuszczonej uczelni medycznej. Czterech łowców pozostało przed budynkiem, kontrolując sytuację. Reszta bezgłośnie, skąpana w mroku wtargnęła na teren ruiny. Pędem puścili się schodami na najwyższe piętro. Tu zwolnili zachowując stan najwyższej gotowości. Artur wysunął się na prowadzenie. W powietrzu unosiła się woń stęchlizny ale i coś jeszcze. Ludzki zapach. Znajomy tylko Arturowi.
Po chwili stanęli przed jednymi drzwiami. Artur skinął na dwóch najbliższych łowców. Jeden nawet się nie fatygując, jednym kopniakiem powalił drzwi. W pustych przestrzeniach budynku, echo chwilę niosło huk łamanego drewna. Weszli do środka. Pomieszczenie było dobrze oświetlone promieniami zachodzącego słońca, wpadającego przez stłuczone okna. Na posadzce walały się przewrócone stoliki, stłuczone szkło laboratoryjne, opalizowało w świetle słonecznym. Brunet wszedł i stanął tuż przed znajomą kobietą. Była odwrócona do niego tyłem oparta o jeden z nieprzewróconych stołów. Jej przyprószone siwizną niegdyś krwistoczerwone włosy opadały falami na plecy.
- Nie sądziłam, że się zjawisz. Sam król Hadesu! – zachichotała pod nosem.
- Witaj Cruello. Widzę, że czas... nie służy ci za dobrze – powiedział Artur, uśmiechając się złośliwie. Wiedział  doskonale, jak te słowa zabolą kobietę. Niegdyś tak bardzo żądną nieśmiertelności.
- Ty gnoju! – zawyła, odwróciła się gwałtownie i rzuciła prosto w niego, probówkę wypełnioną jakimś płynem. Artur złapał ją, jakby to była zabawka i pewnym ruchem wylał przed siebie. Płyn w chwili kontaktu z podłogą zasyczał, żłobiąc pokaźną wyrwę w drewnianej posadzce.
- Aj, to by się długo goiło - mruknął patrząc na syczący płyn pod stopami. -Więc czego ode mnie chce sama kurwa mego ojca?
Tu kobieta odwróciła się do niego. Mocno zaciskała pięści a jej twarz była wykrzywiona w gniewnym grymasie. Zmarszczyła swoje zmutowane oczy, o całych czarnych gałkach. Zasyczała wściekle.
- Pożałujesz tego. On powróci...- zasyczała. 
Echo niosło jej opętańczy śmiech. Czerwonowłosa napawała się oszołomieniem w oczach upadłych. 
*
*
Nadia spojrzała na białowłosą, bawiącą się kosmykiem swoich śnieżnych włosów. Iris siedziała na parapecie na oknie, w dużym salonie. Podkuliła nogi pod klatkę piersiową i zupełnie nic sobie nie robiła z faktu, że jej krótka, biała sukienka, zakrywa zdecydowanie zbyt mało. Nuciła pod nosem jakąś dziecinną melodię.
- Artur wcześniej wspomniał coś o tym, że musisz popracować nad mantrą. O co z tym chodzi? – zapytała wyrywając dziewczynę z swoich rozmyślań. Iris zjeżyła się i prychnęła jak wściekły kot.
- Nie wspominaj o tym aroganckim, wyniosłym, zarozumiałym, bezczelnym...
- Dobra, a pomijając twoje uprzedzenia, odpowiesz? – urwała znudzona brunetka.
Iris jeszcze głośniej prychnęła, po czym skrzyżowała dłonie na piersi. Na jej pociągłej twarzy zagościł grymas.
- Bo on się gówno zna! Moje chowańce IDEALNIE wyczuwają wrogów!
- Iris... - jęknęła Nadia
- Ehhh...  Tak naprawdę nie powinien tego nazywać mantrą. Tylko upadli mogą jej używać. To odpowiednie wersety z ich księgi, które wywołują określony skutek w psychice istot, do których jest skierowana mantra. Oni w akademiach uczą się na pamięć najbardziej przydatnych mantr, ale są też napaleńcy którzy specjalizują się w nich i łażą z książkami WSZĘDZIE.
- Nie chodzi tu o urok?
- Bingo. Tak naprawdę nie istnieje coś takiego jak urok. To zalatuje trochę bajeczkami o wampirach nie prawdaż? To dzięki mantrze podporządkowują sobie wolę ludzi. Sprawiają, że zapominają że coś ich dziabnęło w szyję czy wywołują tam inne zachowania. Określenie "urok", weszło bardziej w potoczny język, dlatego też tak to tobie przedstawili.
- Aaaa...
- A to że nazwał moje kontrolowanie chowańców mantrą to pewnie z czystego przyzwyczajenia. W końcu to on na co dzień kontroluje zachowanie innych.
- Bez przesady – mruknęła Nadia. Jednak ile ona mogła mieć w tym racji? Od niedawna się wdraża w ten pokręcony świat. - A ty jak je kontrolujesz? – dodała.
- Popatrz, chowańce powstają tak na prawdę ze zwłok. One nie rozkładają się tylko dzięki działaniu mojej duszy i cienia. Przez to, że daję im ten fragment siebie, oczuwam ich ból, strach, poruszenie. To w końcu zwierzęta, różnie reagują w różnych sytuacjach. Jednak to ja wywołuję ostatecznie ich reakcję. A z resztą, dowiesz się jak w końcu coś ożywisz - mruknęła znudzona. – Idę już. Źle się czuję w zamkniętych przestrzeniach – rzuciła zeskakując z kanapy.
- Czekaj, chciałam cię jeszcze zapytać,  jak to z tobą w końcu jest? Żyjesz dziko w lesie, a tyle wiesz o świecie upadłych. Jak to możliwe?
Białowłosa oparła się plecami o parapet i westchnęła zrezygnowana.
- Ile ja jeszcze mam to znosić? – mruknęła do siebie. – No dobra. To tak w skrócie, bo zaraz tu zwariuję. Uciekłam jako 15-latka z domu, bo nie mogłam wytrzymać zewsząd dochodzących myśli. Całym nieznośnym potokiem wlewały mi się do głowy. To było przerażające. Te wszystkie myśli ludzi w szkole, w domu, na ulicy doprowadzały mnie do obłędu. Więc uciekłam tam, gdzie słyszałam ich najmniej. Padło na Martwy Las. Początkowo ledwo co nie zdechłam z głodu. Z irytacji zaczęłam robić prawdziwą demolkę w lesie. Latające drzewa, zatłuczeni drwale i tego typu atrakcje. 
- Wtedy Artur mnie wysłał żebym sprawdził cóż to się w tym Martwym Lesie wyprawia. Liczba zabitych tam ludzi.. no cóż, skądś musiała wziąć się nazwa tego lasu – zaśmiał się Nataniel, który nieoczekiwanie zjawił się w drzwiach. – Podejrzewaliśmy że może być to działalność pożeraczy dusz (rozdział 9) a tu znalazłem jedną, przeraźliwie wygłodzoną, zrzędliwą, głupią istotkę.
Iris warknęła coś gniewnie pod nosem, po czym wznowiła opowieść.
- Zagarnęli mnie do jakiejś Akademii. Jednak nie mogłam się tam odnaleźć. Chcieli coś mi zrobić eee... pieczętowanie? Odzwyczaiłam od obecności ludzi, więc nikomu nie pozwalałam zbliżać się do siebie.
- Wyjątkowo nieznośny dzieciuch – rzucił blondyn. Iris puściła to mimo uszu, przewracając tylko oczami.
- Niedługo potem i stamtąd uciekłam. Nie będę przebywać tam gdzie każą mi nosić... buty – powiedziała, marszcząc naburmuszona nos.
Nadia prychnęła ze śmiechem.
- Toż to tortury – zironizowała brunetka.
- Idę! – wrzasnęła białowłosa i lekkim krokiem wyszła z komnaty. Widać było emanującą z niej irytacje.
- I nie będę uczyć tego głąba! Jest do niczego! – krzyknęła jeszcze z korytarza i zaraz dał się słyszeć trzask drzwi.
- No głąbie, może się napijesz? – zapytał blondyn szczerząc zęby do butelki wina.
- Człowieku, jak ty to robisz? Ty zawsze masz przy sobie alkohol!
Na te słowa Nataniel uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Chyba wiem w jakim kierunku szkoliłeś się w mantrach- mruknęła Nadia, zakładając nogę na nogę .
- Oj niee, to nie takie proste. Takie już prawo natury-alkohol ostatecznie, zawsze się kończy. I nic tu nie pomoże. Nawet najsilniejsza mantra.
Wtem Nataniel uważniej przyjrzał się brunetce i zamyślił się nieoczekiwanie.
- Hm?
- Przypomniałem coś sobie. Powinnaś się zacząć pakować, bo niedługo ruszamy na Hades.
A, i jest jeszcze jedna sprawa, niecierpiąca zwłoki- tu zrobił krótką pauzę- twój narwany punk-przyjaciel.
*
POSIADŁOŚĆ PAŃSTWA RICHARDSON.
Kobieta o kasztanowych włosach krzątała się tanecznym krokiem w kuchni. Jej długie po łopatki, kasztanowe włosy, już z lekko wyblakłymi przez czas kosmykami, opadały teraz w nieładzie na jej rumiane policzki. Błękitnymi oczami lustrowała stan szarlotki w piekarniku. W całym domu roznosił się zapach tego ciasta. Woń słodkich jabłek mieszała się z cynamonem i otulała całe pomieszczenie jasnej kuchni. Kobieta była ubrana w ciepły śmietankowy sweter i ciemne spodnie. W pasie okalał ją teraz omączony, kuchenny fartuszek. Wtem kobieta wzdrygnęła się na dźwięk dzwonka do drzwi. Przetarła delikatnie dłonią swoje policzki, usłane licznymi piegami i ruszyła do drzwi wejściowych. Gdy je otworzyła ujrzała znajomą twarz listonosza.
- Dzień dobry pani Richardson.
- A dzień dobry, dzień dobry – uśmiechnęła się miło szatynka.
Chwilkę potem szła już do kuchni, trzymając w dłoni białą kopertę. Opadła na krzesło i ostrożnie ją otworzyła. Na papierze widniał adres szkoły.
 „Pewnie karta z ocenami Nadii, przecież to koniec półrocza" – pomyślała. 
Wtem ujrzała duże czarne litery, pisane elegancką kursywą. „ Z radością oświadczamy, że pańska córka, Nadia Richarson zakwalifikowała się jako uczennica Akademii Miriam Valent" Na te słowa matka Nadii zamarła. Serce niemal nie wyskoczyło jej z piersi. Jej dłonie nieznacznie zaczęły się trząść, a do oczu napłynęły łzy. Wtem wybuchła gorączkowym płaczem. W kuchni rozniósł się stłumiony o rękaw swetra szloch.
- Edward! Edward! – zawyła żałośnie.
Z piętra słychać było szybkie kroki. Do kuchni wpadł wysoki mężczyzna, z ciemnymi włosami przypruszonymi siwizną. Na nosie zawisły mu przekrzywione okulary.
- Sabrina, co się stało? – mężczyzna znalazł się przy niej w ułamku sekundy.
Kobieta pokręciła głową i trąc oczy wyciągnęła przed siebie list.
- Nadia... Boże, straciliśmy córkę – zawyła.
Ojciec Nadii porwał list i przeczytał uważnie. Wtem stanął osłupiały. Patrzył się martwym wzrokiem w kartę papieru. Na jego twarzy zagościł paskudny grymas i mężczyzna podarł zamaszyście list. Rozwścieczony uderzył z hukiem w kuchenny blat.
- Niech to szlag! Dlaczego to spotkało akurat nas?! – wrzasnął i zrezygnowany opadł na krzesło obok żony. Ukrył w dłoniach twarz. Jedną ręką przysunął do siebie ukochaną, która wciąż płakała.
- Straciliśmy ją. Nasze dziecko... - wyła żałośnie.