piątek, 27 maja 2016

Rozdział 18







Nieznośny dźwięk budzika wyrwał ją z objęć Morfeusza. Dziewczyna przeciągnęła się leniwie na łóżku i przetarła oczy. Wtem skamieniała. Uzmysłowiwszy sobie gdzie jest i co się działo ułamek sekundy temu, wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Zaraz tego pożałowała, gdy cały pokój zawirował jej przed oczami.


- Co do...


Spostrzegła że jest w swoim własnym mieszkaniu. Znajomy szaro- czarny wystrój, odznaczający się od bieli ścian. Rozkopane łóżko, duże okno z szerokim parapetem, wyścielonym pikowaną poduchą. Wszystko było na miejscu. Nadia wolnym krokiem, by znów nie mieć przyjemności wywołać zawrotów głowy, udała się do łazienki. Lodowatą wodą obmyła twarz.


- Przecież to jest sen, czemu wszystko czuję? Zimno wody, duszność w pokoju. Niemożliwe...


Spojrzała na swoje lustrzane odbicie. Niska brunetka patrzyła na siebie wielkimi jak spodki oczyma. Miała na sobie swoją piżamę, złożoną z czarnego podkoszulka i fioletowych, krótkich spodenek.


- Nie, to jest niemożliwe. Przecież wszystko jest takie... normalne!


Zbadała swoją rękę i szyję. Spostrzegła, że nie ma na nich żadnego śladu ugryzienia. Po chwili poszła do sypialni i upadła na miękki materac. Schowała głowę w dłoniach.


- Czyżby to wszystko był tylko... sen? Co mam robić? – jęknęła. Trwała tak chwię w bezruchu, pogrążona w płochliwych myślach. Wtem jedna stała się niezwykle klarowna. Wspomnienie mężczyzny skąpanego w mroku, jedynie kawałek jego twarzy oświetlony był nikłym, płomieniem świec. Jego delikatny szept, błysk zimnych oczu patrzących z troską i miłością.


„Będę na ciebie czekać..."


To było jak impuls. Dziewczyna podbiegła do szafy i ubrała to, co pierwsze wpadło jej do rąk. Po chwili już biegła zaśnieżonym chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego. W ostatniej chwili udało jej się złapać nadjeżdżający autobus do miasta. Zziajana złapała się rury w pojeździe i popatrzyła na oddalający się przystanek. Wpatrywała się w twarze, śniętych zimowym porankiem ludzi. Czuła się zagubiona. Wszystko było tak znajome, zwyczajne. Miała wrażenie, że wydarzenia związane z Arturem były jedynie snem. Jednak coś dusiło ją od wewnątrz, by nie wierzyła w to co widzi. Prześladowało ją uczucie, jakby coś nieuchronnie się zbliżało, by wybuchnąć feerią zdarzeń, w najbardziej nieoczekiwanym momencie.


Autobus stanął. Dziewczyna wyszła z pojazdu i zwróciła swoje kroki w stronę szkoły. Przyglądała się wszystkiemu z niezwykłą uwagą.


Wtem dostrzegła znajomą sylwetkę. Ten charakterystyczny miedziany odcień włosów rozpoznałaby wszędzie. Poczuła ścisk w sercu i dziwną ciężkość w żołądku. Denerwowała się. Przyśpieszyła kroku, uważając by nie pośliznąć się na skutym lodem chodniku.


- Kastiel! – krzyknęła. Chłopak odwrócił się mierząc ją znajomym spojrzeniem, lecz było w nim coś zupełnie innego, nieprzyjemnego, zimnego.


- Czego chcesz? – odburknął, gdy dziewczyna była już przy nim. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał wyczekująco. Na jego twarzy gościł grymas.


- Ja tylko... - zaczęła nie wiedząc co odpowiedzieć. Była kompletnie zbita z tropu zachowaniem przyjaciela.


- Spierdalaj, nie zawracaj mi głowy – zbył ją, odwracając się na pięcie. Wtem brunetka złapała go za rękaw.


- O co ci chodzi?! – wybuchła.


Chłopak wyrwał dłoń i spojrzał na nią z obrzydzeniem.


- Chyba ja powinienem o to zapytać. Jakoś przez 10 nieszczęsnych lat nie zaszczyciłaś mnie ani jednym... ludzkim spojrzeniem. Przez 10 jebanych lat! Trułaś, panoszyłaś się w nim z kłamliwej racji przyszywanej siostry. Gdyby tylko moi rodzice wtedy nie zginęli. Twoi rodzice to wspaniali ludzie. Przygarnęli takiego gówniarza jak ja. Ale ty? Zejdź mi lepiej z oczu. Wystarczająco zjebałaś mi dziś humor – wycedził przez zęby. To spojrzenie, pełne gniewu i nienawiści, tak bardzo zraniło dziewczynę.


- Twoi rodzice nie żyją? – wyszeptała puszczając rękaw chłopaka. Opuściła bezwładnie dłonie i wpatrywała się w Kastiela szeroko otwartymi oczami. Coś pękło. Co się dzieje? Patrzyła na człowieka, którego kochała jak brata. Czyżby to był jeden z jej lęków? Stracić go?


Mężczyzna odwrócił się na pięcie i naciągnął na głowę głęboki kaptur bluzy. Widziała jak spiął się w sobie, ramiona docisnął do tułowia. Patrzyła długo na jego plecy, zanim zniknął za zakrętem. Serce jej biło tak szybko, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Patrzyła się tępo w przestrzeń. Wtem zaczęła rozgorączkowana trzeć oczy, by zdusić łzy. Przez głowę biegły obce wspomnienia. Czuła się jakby ktoś szeptał jej do uszu kłamstwa o swojej przeszłości i podsuwał przed oczy fałszywe chwile z jej życia. Był w nich Kastiel, raniony, tłumiony, poniżany. Przez nią samą.


*


Artur oparł się jedną ręką o kamienny stół, jakby w obawie, że zaraz runie na podłogę. Złapał się za serce i mocno zacisnął powieki.


*


Dziewczyna zmusiła się by zwrócić kroki w kierunku szkoły. „Muszę sprawdzić jeszcze jedną rzecz. Muszę odnaleźć Artura"


Szła po śliskim chodniku. Zaczął padać śnieg. Zanim doszła do szkoły, jej włosy były całe pokryte płatkami śniegu a ramiona dygotały jej z zimna.


Nie zwracała uwagi na nic. Nie raczyła się nawet odezwać do mijanych sprzątaczek, które oburzone gestykulowały na widok mokrej dziewczyny przemykającej szkolnym korytarzem. Przeciskała się przez tłum uczniów. Jej puste oczy były utkwione w przestrzeni przed nią. Niczym w amoku szła popchnięta swoim celem. Wpadła do gabinetu dyrektora. Zdziwiony mężczyzna podniósł na nią swój wzrok zza grubych szkieł.


- Proszę?


- Artur Baskerville, klasa 3h. Czy jest dziś obecny? – wykrztusiła. Na twarzy dyrektora zagościł grymas.


- A co to za maniery? To ja jestem...


- Proszę pana, to bardzo pilne, potem poniosę konsekwencje za moje maniery – przerwała niemal płaczliwym głosem.


Mężczyzna mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i wlepił wzrok w monitor komputera. Po chwili spojrzał na dziewczynę.


- To musi być jakaś pomyłka, w naszej szkole nie ma takiego ucznia – powiedział szorstko.


- Co?! To niemożliwe! – zajęczała.


- Moja cierpliwość się powoli kończy. Twoja klasa? – powiedział oburzony.


Jednak odpowiedział mu tylko trzask drzwi, gdy Nadia wybiegła z gabinetu.


*


- Artur, usiądź, odpocznij. To potrwa. – Powiedział Nataniel mierząc wzrokiem brata.


Czarnowłosy westchnął. Przesłonił dłonią zmęczone oczy.


*


Biegła przed siebie, właściwie nie wiedząc dokładnie gdzie. Robiła to mimowolnie, gdy sytuacja robiła się zbyt ciężka. Gdy była mała, często uciekała rodzicom. Może ten nawyk pozostał do dziś? Biegła w bezcelowej ucieczce przed problemami. Jednak robiła tak nie z powodu by uciec i nie stawić mu czoła, lecz by pozbierać myśli przed dalszą walką. Jednak nie uspokoiło jej to ani trochę, czuła się coraz bardziej zagubiona. Po chwili przystanęła by złapać oddech i opadła bezwładnie na ławkę obok. Znalazła się w parku na obrzeżach miasta. Oddychała gorączkowo i rozcierała zmarznięte dłonie. Rozejrzała się dookoła. Wyschnięte drzewa zawsze ją przyprawiały o ciarki. Ciemne krzewy, suche rośliny tkwiące w zimowym letargu pod grubą warstwą śniegu. Przymknęła na chwilę oczy i pozwoliła by wiatr rozwiał jej włosy i omiótł mroźnym powietrzem jej twarz. Nagle poczuła silny, nienaturalny podmuch wiatru. Otworzyła oczy i spojrzała jak ogromne cienie zatańczyły koło jej stóp. Coś przelatywało w przestworzach. Spojrzała w górę i... zamarła. Otworzyła szeroko oczy, a żołądek związał jej się w supeł. Nadia ujrzała kilka sylwetek na szarym niebie. Zaraz dostrzegła znajomy błysk czerwonych oczu.


-Upadli... - wyszeptała i zaraz zerwała się z ławki. Szybko wśliznęła się za pień drzewa by jej nie dostrzegli. Czarnowłosa uważnie przyjrzała się upadłym. Poczuła zimne dreszcze biegnące po plecach. Zacisnęła mocno pięści i szczękę ze strachu. Ci upadli mieli skrzydła, złowrogo mieniące się w ognistych rozbłyskach. Wiedziała co to oznacza. Oni pożerali dusze, wszystkie. Szlachetne, plugawe, zasługujące na śmierć i te niewinne. Postacie szybowały w przestworzach niczym szkarłatne ogniki tańczące na wietrze.


Nagle wzdrygnęła się na dźwięk syren bijący na alarm, rozchodzący się od miasta. Usłyszała że ktoś recytuje równym tempem komunikaty przez megafon. W całym mieście podniósł się krzyk zdezorientowanych ludzi.


- To będzie uczta Felix! Słyszysz jak się rwą by wpaść w nasze objęcia? – krzyknął jeden upadły, który przelatywał Nad Nadią. W odpowiedzi ktoś zarechotał, obrzydliwie mlaskając.


- W imię króla Artura! – Usłyszała kobiecy głos. Wtem postacie zaczęły szybko pikować w stronę wrzasków. Nadia zamarła na te słowa.


- Król Artur? Dlaczego oni... - połknęła słone łzy które zaczęły nieoczekiwanie sączyć się po jej policzkach.


„Nie, to jest tylko sen. Muszę sprawdzić co się tam dzieje"


Dziewczyna zmusiła się by skierować kroki w stronę miasta. Spostrzegła, że robi się wokół coraz ciemniej, a niebo zaczyna nabierać szkarłatnych odcieni. Zadygotała ze strachu. Komunikaty zaczęły być coraz bardziej zrozumiałe. „Ogłaszam alarm, ogłaszam alaa (skrzek) rm, proszę udać się do schro...(skrzek)nów, proszę zachować spokój. Powtarzam..." – po czym zamilkł...


Krzyki były głośniejsze. Nadia zwinnie się przemknęła i skryła w ciemnym zaułku. Pod osłoną mroku lustrowała odgrywające się sceny. Na rynku płonęły drzewa, ludzie biegali w panicznej ucieczce przed napastnikami. Wszędzie dał się słyszeć śmiech upadłych i wrzaski. Upadli z płomiennymi skrzydłami byli zbroczeni krwią. Każdy z nich był niczym w amoku fascynacji tą czerwoną cieszą. Anioły Śmierci niczym w tańcu przemykali między ludźmi, by zaraz ich pochwycić i wyrwać duszę z piersi. W ciemności coraz to błyskały odblaski zimnych ostrzy ich broni. Widziała jak grupy ludzi wyprowadzają z budynków i siłą upychają w czarnych furgonetkach.


- Hahahahah! Dawać ich tu, pakować, urządzimy dzisiaj piekło. Niech ludzkie gówno zna swoje miejsce! – Zarechotał wysoki ogolony młodzieniec stojący przy samochodach.


Nagle Upadli zaczęli się rozsuwać. Pomiędzy nimi szedł dumnie wysoki mężczyzna, w długim skórzanym płaszczu. Jego krucze skrzydła otaczała płomienna aura oświetlająca jego twarz. Uśmiechał się szyderczo patrząc na swoje dzieło. Dziewczyna zadrżała. Rozpoznała go od razu.


- Artur...


Nagle ktoś pochwycił ją od tyłu. Wrzasnęła mimowolnie, lecz napastnik zakrył jej błyskawicznie usta. - Cicho głupia! Nie drzyj tak mordy, bo te potwory cię usłyszą. A wtedy i ja mam przesrane.


Nadia nie wierzyła własnym uszom. Odwróciła się i w ciemności dostrzegła znajomą sylwetkę.


- Kastiel!- krzyknęła i rzuciła mu się na szyję. Ten odepchnął ją z grymasem na twarzy.


-Rodzice by mnie zabili, gdybym ci nie pomógł. Biegiem, spieprzamy przez park - syknął łapiąc ją za rękę. Mocno ją szarpnął do siebie u zaraz już Nadia biegła próbując za nim nadążyć.


Biegli w szaleńczym tempie. Zostawili za sobą cały ten horror. W miarę jak się oddalali niebo stawało się coraz jaśniejsze, jakby całe skupisko mroku, było tylko nad miejscem ataku.


- Ojojoj widzę, że dwie owieczki zbłądziły - nagle Nadia usłyszała głos zza mijanego drzewa. Wtem runęła jak długa na ziemię skutą lodem, boleśnie ryjąc twarzą prosto w ziemię. Kastiel biegł dalej nie odwracając się nawet. Dziewczyna podniosła się na dłoniach i odrzuciła głowę w tył. Patrzyła z ciężkim sercem, jak jej przyjaciel zostawia ją na pastwę losu. Coś w niej pękło.


- Kastiel!- krzyknęła zrozpaczona - nie zostawiaj mnie- wyszeptała dławiąc się łzami. Poczuła rwący ból w kostce, wiedziała że już nie wstanie. Wtem zza drzewa wyszedł upadły. Miał na sobie glany i skórzaną kurtkę zarzuconą na gołą klatkę piersiową.


- Mmmm ładna ta owieczka - mruknął drugi upadły wychodząc zza kolejnego drzewa. Ten był wysoki, ubrany w zbroję łowców. Włosy miał zaczesane do tyłu.


- Nie zbliżajcie się do mnie - warknęła czarnowłosa, ścierając z twarzy stróżkę krwi, sączącą się z nosa. Próbowała się podnieść, jednak sparaliżował ją dotkliwy ból w nodze.


- Uuu... nie ładnie się tak zwracać do pana.


- Czyżby? - rzuciła mu wrogie spojrzenie. - Jaki to pan, skoro jesteś tylko sługusem króla? Nie bądź śmieszny.


Upadły w zbroi warknął i nagle wymierzył jej potężnego kopniaka w brzuch. Nadia skuliła się i kaszlnęła krwią. Ból sparaliżował całe jej ciało, nie mogła złapać oddechu.


- Znaj swoje miejsce instrumencie - warknął.


Nadia zaśmiała się gorzko pod nosem- oj chciałbyś mieć do czynienia z człowiekiem - wykrztusiła.

-Ej, ty jej przypadkiem nie jebłeś za mocno w łeb? - zapytał z glupkowatym uśmieszkiem upadły w kurtce.

Odpowiedział mu tylko głośny śmiech.


Nadia zmróżyła drapieżne oczy.

- Zaraz zobaczycie co to znaczy zadrzeć z Medium.

Łowcy odwrócili się w jej stronę z niemym pytaniem na twarzach.

W uszach rozbrzniała jej myśl „Niemożliwe, suka łże".


Zajęczała i z ogromnym wysiłkiem usiadła, opierając się plecami o drzewo. Zmierzyła napastników morderczym wzrokiem.


- Po co miałabym kłamać? I nie ładnie jest się tak zwracać do kobiet - warkneła i oparła dłoń o drzewo. Wytężając całe swoje ciało podniosła się na jednej nodze. Mierzyła wzrokiem swoich oprawców. Byli skonsternowani. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. „Nie mam nic do stracenia. Skoro cały ten chaos jest wytworem mojej podświadomości, to niech będzie to MÓJ koszmar. Więc to ja mam tu władzę" - pomyślała.


- Jesteście tylko moim strachem. Nie pozwolę się przez niego pokonać - wyszeptała.


- Co ona pierdoli? Dosyć tej zabawy - warknął jeden z upadłych i ruszył w jej kierunku.


- Nie! - wrzasnęła rozkazująco. Poczuła jak coś zza jej pleców omiata ją podmuchem wiatru. Upadły zatrzymał się tuż przed nią. Jego twarz, jeszcze przed chwilą ziejąca nienawiścią, teraz wykrzywił grymas bólu. Milimetry dzieliły ostrze trzymane w jego dłoni od szyi dziewczyny.


Upadły jęknął i po chwili bezruchu, osunął się na kolana. Nadia spostrzegła, że jest cały przeszyty cienistymi wiązkami. Smugi cienia krążyły wokół niej, rozpościerając się prosto z jej pleców. Wtem wysunęły się z bezwładnego ciała upadłego. Nadia przypatrywała się cieniom szeroko otwartymi oczami. Uświadomiła sobie, że to ona je kontroluje.


*


- Ktoś tu się przebudził - mruknęła Iris, patrząc z zachwytem na cienie krążące wokół bezwładnego ciała dziewczyny. Kręciły się, wiły po pomieszczeniu. Gdy tylko napotykały na swojej drodze jakąś przeszkodę, atakowały, jak czujne istoty warujące nad bezpieczeństwem nieprzytomnej.

Artur stanął przed kielichem z duszą ukochanej. Dostrzegł że rozbłysła jeszcze mocniej, lecz po chwili ściemniała. Iris również podeszła do dziewczyny, zręcznie omijając jej cienie. Spojrzała z uwagą na jej twarz. Rozwarła powiekę lewego oka i uśmiechnęła się na ten widok. Cała gałka oczna była czarna, jakby skąpana w atramencie, a sama tęczówka lśniła teraz czerwienią. Od niej rozchodziły się lśniące żyłki, przeszywające całe oko, a sięgały aż do połowy policzka.


*


- Nie zabijaj go- wyszeptał oszołomiony upadły patrząc na obezwladnionego towarzysza w zbroi.


- Bo? Wy byście się nawet nie zawahali - uśmiechnęła się pazernie.


- Rozwścieczysz króla. On to poczuje. Nie ujdzie ci to płazem.


- Jak? Jak to poczuje? Mów! - zażądała, posyłając w jego stronę pojedynczy cień, który strzelił jak z bicza, godząc go w policzek.


- Każdy z oddziału łowców na wyprawie jest połączony z królem mantrą. On czuje śmierć każdego połączonego, przez co może weryfikować straty i kalkulować kolejne posunięcia.


- Na czym polega to połączenie?


- Mantra która wiąże wszystkie dusze oddziału. Król zawsze czuje, gdzie nastąpił zgon. Nie oczekuj jakiejkolwiek litości gdy przybędzie. Słuchaj, puść nas, jesteś silniejsza, przyznaję. Nie musisz nikogo zabijać - powiedział coraz bardziej zdenerwowany. Po policzkach ciekł mu pot. Wlepił wzrok w dziewczynę,pełny strachu.


Nadia się zamyśliła.


- Więc niech przybywa, Król Hadesu. Niech przybędzie mój największy strach.


Serce waliło jej jakby miało zaraz wyrwać się z piersi. Zacisnęła oczy i poczuła jak pryska w nią krew z rozrywanego ciała upadłego.











niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 17

Rozdział dodaję z lekkim opóźnieniem. No cóż, chciałam go dopracować, niż oddawać go w wasze ręce taki niedopieszczony ; ) 


Cisza przed burzą


- Więc tu się wszystko odbędzie – szepnęła czarnowłosa, przesuwając dłonią po kamiennej płycie stołu. – Co jest tu zapisane? – zapytała opuszkami palców przesuwając po wyrzeźbionych literach na powierzchni kamienia.
- Modlitwa – odpowiedział Artur wyrwany z zadumy.
- Modlitwa?
- Oddech śmierci każdego popycha do złożenia dłoni w modlitwie. Poświęcenie, ból i nadzieja. Nadzieja, że jutrzejszy dzień, nie będzie przepełniony szkarłatem.
Jego słowa wywołały chwilę ciszy, pełną niewypowiedzianych pytań i napięcia.
- Mogę nie przeżyć? – zapytała wprost.
Artur milczał. W takich chwilach jak ta, milczenie oznacza tylko jedno. Spojrzał jej prosto w oczy. Nadii nie umyło uwadze jak mocno ściska szczękę.
- Wytłumacz co się będzie ze mną działo.
- Muszę wprowadzić cię w stan agonalny – mówił powoli, obserwując jak ramiona dziewczyny zatrzęsły się otarte o lęk. – Poprzez wyssanie z ciebie odpowiedniej ilości krwi. Musisz być na skraju życia i śmierci, by móc wyciągnąć twą duszę, nie zrywając więzi z ciałem. Następnie dusza zostanie umieszczona w tym kryształowym dzbanie –tu wskazał na naczynie stojące na kamiennym stole- który będzie wypełniony moją krwią. Dzięki temu zostanie nawiązana więź między nami, będę mógł odczuwać twoje emocje. Wtedy zaśniesz. Wejdziesz do świata twoich emocji, uczuć i strachu. Każdy w sercu nosi ten jeden szczególny lęk, który paraliżuje strachem na samą myśl. Nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy, on tkwi w głębi naszej podświadomości. Ludzie mówią że trafia się do piekła. Nieważne jak to nazwiesz, jest to twój świat kreowany przez twoją psychikę przez lata. Jednak nie wierz w nic co tam ujrzysz.  Moje przebudzenie, przeistoczenie następuje poprzez odczuwanie twego strachu. Nikt inny nie jest w stanie przełamać lęku który nosisz w sercu – tylko ty sama. Jednak musisz się spieszyć, by nie zostać w tym świecie na wieki.
Nadia milczała. Wpatrywała się w kryształowy dzban, na złotym stojaku. Koło niego leżały szklane misy. Nadia zwróciła uwagę na nóż o zdobionej, złotej rękojeści i szkarłatnym błyszczącym kamieniem. Wskoczyła na kamienny stół i wzięła ostrze do ręki i zaczęła je obracać w dłoniach, przyglądając się uważnie. 
- Ile mam szans na powrót?
- Sześćdziesiąt procent.
- Rozumiem. Miejmy to już za sobą – powiedziała łamiącym się głosem.

*
Na stole stała gorąca herbata, otulająca pomieszczenie swoim zapachem jaśminu i słodkiej wiśni. Dziewczyna przyglądała się białej filiżance, ozdobionej delikatnym rzeźbieniem niczym powierzchnia płatka śniegu. Trzymała głowę na stole, wspartą na łokciu. Była pogrążona w swoich myślach. Bała się.
- Na twoim miejscu wolałbym coś mocniejszego niż herbatka – niespodziewanie usłyszała za sobą znajomy głos.
 - Nie, bo znów wziąłbyś mnie do klubu i cały plan szlag by trafił – wymamrotała z grymasem, maskując paraliżujący ją lęk.
Nataniel usiadł na krześle obok niej. Oparł brodę o stół, tak by ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. Uśmiechnął się zaskakująco miło.
- No dobra, ale obiecaj mi, że jak się obudzisz to jeszcze tam ze mną zawitasz.
- Ja? Nigdy! – powiedziała przekornie. Wyprostowała się i ujęła filiżankę, by jej ciepłem, ogrzać skostniałe dłonie.
- Trzęsiesz się – powiedział jasnowłosy podpierając głowę na ręce. Zmrużył oczy, bacznie studiując jej twarz. W tym oświetleniu jego kości policzkowe były jeszcze bardziej widoczne, a jego oczy błyszczały znajomym zimnem. Zauważyła że zmienił kolczyk w wardze na czarny, w kształcie kółeczka.
- Tamten bardziej ci pasował. – mruknęła wyciągając rękę, wskazując kącik jego ust.
Nataniel się zaśmiał. Ujął jej dłoń i na jej wierzchniej stronie, złożył delikatny pocałunek.
- Zgubiłem go. Jak się obudzisz pomożesz mi znaleźć tamten. Chodź, już czas.
Podnieśli się z siedzeń. Serce Nadii zaczęło szybciej bić, a oddech zamierał w piersi. Szli ciemnym korytarzem a Nadia trzymała kurczowo dłoń Nataniela. Szli prosto w objęcia mroków śmierci.

*
- To Iris – powiedział Artur wskazując na białowłosą dziewczynę siedzącą na stole, która machała wysoko nogami z nudy. Na widok Nadii zeskoczyła i zbliżyła się do niej tanecznym krokiem. Przekrzywiła głowę z zaciekawieniem i zlustrowała od stóp do głów dziewczynę.
- Śliiiiczna – powiedziała posyłając zagadkowy uśmiech.
Zaskoczona Nadia spojrzała na Artura.  Mężczyzna ustawiał kryształowy dzban na stoliku. Uśmiechnął się delikatnie, lecz jego spojrzenie było pełne obaw i smutku, po czym zrobił gest ręką wskazujący na kamienny stół. Dziewczyna bez słowa podeszła. Artur ujął ją w talii i podsadził. Miała na sobie tylko zwiewną granatową sukienkę, zdobioną jaśniejszą koronką i ciemnym kwiatem róży. Syknęła gdy naga skóra dotknęła zimny, goły kamień. Artur delikatnie ujął jej kark i dziewczyna powoli się położyła. Pomieszczenie było oświetlone tylko nikłym płomieniem świec.
- Gdy będziesz pogrążona w śnie będziemy obserwować twoją duszę. W wypadku gdy będzie blaknąć, nabierać czerwonej barwy, znaczy że strach cię pokonuje. W krytycznym momencie Iris spróbuje ją oczyścić. Miejmy nadzieję że nie trzeba będzie się do tego uciekać.
Nadia westchnęła wpatrując się w ukochanego.  Artur pogładził delikatnie opuszkami palców jej policzek a czarnowłosa ujęła jego dłoń i złożyła na niej pocałunek. Uśmiechnęła się, jakby mówiła, że nie jest to pożegnanie.
- Będę na ciebie czekał – szepnął.
- Zaczynajmy – powiedział Nataniel zbliżając się do stołu. Artur rozwiązał górę sukienki Nadii, by ukazać miejsce gdzie spoczywa jej dusza. Na policzkach czarnowłosej wykwitły delikatne rumieńce.
Nataniel podał pozłacany nóż Arturowi. Mężczyzna ujął go i spostrzegł jak ramiona czarnowłosej zaczęły się trząść. Wtem przyłożył ostrze do swojego nadgarstka i jednym zdecydowanym ruchem przeciągnął po skórze. Krew zaczęła sączyć się prosto do podstawionego dzbana. Na twarzy Artura malowało się skupienie. Blady błękit jego oczu przejął szkarłatny blask. Dziewczyna patrzyła jak szklane naczynie napełnia się powoli czerwoną cieczą. Po chwili Nataniel ku zdziwieniu czarnowłosej, ujął zranioną dłoń brata i przyciągnął do ust. Nieśpiesznie polizał świeżą ranę. Gdy jasnowłosy odjął od warg  rękę Artura, Nadia spostrzegła, że rana była już zupełnie zasklepiona.
Brunet odwrócił się ku niej i nachylił się nad nią, nieśpiesznie odgarniając krucze włosy zasłaniające jej długą, smukła szyję. Studiował każdy jej gest, drgnięcie kącika ust, przyśpieszony oddech. Doskonale słyszał jej szaleńcze bicie serca. Był tuż nad nią. Czuła jego ciepły oddech na skroni.
- Nie patrz – szepnął. Zdezorientowana dziewczyna spojrzała na niego wielkimi jak spodki oczami. Poczuła jak delikatna zimna dłoń ujmuje jej rękę.
- Co? Nie! – wykrztusiła. Artur przyciągnął ją do siebie i przytulił, zmuszając by odwróciła wzrok w przeciwną stronę.
Usłyszała stuk szkła o kamień posadzki. Ktoś podstawił szklaną misę. Chciała wyrwać dłoń, lecz było to bezcelowe. Artur mocno obejmował ją ramieniem uniemożliwiając najmniejszy ruch. Wczepiła tylko kurczowo palce wolnej ręki w jego koszulę i zacisnęła mocno powieki. Poczuła ujmujące zimno ostrza, które opadło na jej dłoń. Początkowo nie czuła bólu, lecz po chwili chłód przemienił się w dotkliwe pieczenie. Iris cięła głęboko złotym ostrzem od łokcia po nadgarstek. Nadia zaczęła kopać nogami, po policzku spłynęły pierwsze łzy bezradności.
- Ciii… - usłyszała kojący szept Artura.
„Wiem ze to boli, wiem.” – usłyszała jego myśli.
Dziewczyna czuła jak gorąca ciesz spływa z jej ręki. Pomieszczenie wypełnił dźwięki niestającego kapania. Naczynie powoli wypełniało się jej krwią.
- Wypij koło litra – mruknął jasnowłosy lustrując poziom czerwonej cieczy w szklanym naczyniu. Te słowa sprawiły, że strach jeszcze ściślej spętał dziewczynę. Zacisnął swoje szpony na jej gardle, wymusił jeszcze szybsze tempo bicia serca.
Artur ujął dłonią kark dziewczyny i odchylając jej głowę do tyłu wyeksponował szyję. Nadia zacisnęła mocno oczy. Wtem poczuła znajomy ból, a gorąca krew posączyła się po jej ciele. Słyszała wyraźnie odgłos łapczywego przełykania. Dziewczynie świat zakręcił się dookoła. Zdusiła pod powiekami łzy.
Czuła jakby to były wieki katuszy. Chciała uciec, lecz trzymano ją w żelaznym uścisku.
- Iris szykuj opaskę uciskowa, trzeba zahamować krwotok. Tętno przyśpiesza a temperatura ciała spada. Już niedługo – mruknął Nataniel.
Nadia stawała się coraz słabsza. Kręciło jej się w głowie, powoli zaczynała odpływać.
- Półtora litra. Pij dalej.
Mijały kolejne minuty, które dla Nadii były wiecznością. Obraz jej się rozmazywał przed oczami. Oblały ją zimne poty.
Wtem Artur oderwał się od niej. W jego twarzy widziała nad sobą tylko zamazane czerwone ogniki.
- Wyjmuję duszę – usłyszała jego głos, jakby z oddali roznosił się echem po pomieszczeniu.
Nataniel wstrzymał oddech a Iris paradoksalnie, wpatrywała się z fascynacją.

Brunet przeciągnął dłonią po  klatce piersiowej tracącej przytomność dziewczyny. Wtem Nadia poczuła rozdzierający ból, to on przeniknął dłonią przez jej ciało. Nadia krzyknęła płytko resztkami sił. Cały obraz miała przesłonięty mgłą, toteż ujrzała przed sobą tylko jasność, która połyskiwała złotem w dłoniach Artura. Wszystko oblepił mrok. Nadia poczuła jakby spadała w dół. Wszystko zaczęło się oddalać, głosy cichnąć. A ona spadała, spadała, spadała… W wszechogarniającą ciemność. Zupełnie sama. 


NASTĘPNY ROZDZIAŁ 27/28.05.2016

piątek, 20 maja 2016

Rozdział 16

Przed przeistoczeniem chcę wam przedstawić jedną z moich ulubionych postaci. Iris! A więc zaparzcie sobie herbatkę, rozsiądźcie się wygodnie w fotelu i życzę miłej lektury. 

IRIS - śnieżna niewiadoma. 

Krwawe ślady na posadzce, rozkopana pościel zbroczona szkarłatem. Po pomieszczeniu kroczyły z gracją jak i kipiące erotyką, skąpo ubrane kobiety. Niektóre leżały już nieprzytomne na podłodze – odurzone alkoholem jak i pozbawione sporej ilości krwi. Pośrodku na kanapie siedział rozwalony Nataniel. Uśmiechał się arogancko. Przed nim klęczała długowłosa blondynka i pojękiwała cicho z rozkoszy. Blondyn jęknął odchylając głowę w tył. Złapał dziewczynę za włosy i pociągnął do góry przyciskając do siebie. Usiadła na nim okrakiem.
- Mmmm…. – mruknął rozkoszując się jej zapachem. Odgarnął z jej szyi długie włosy i złożył gorący pocałunek. Całował powoli zostawiając mokre ślady na jej smukłej szyi. Polizał powoli. Niemalże zakręciło mu się w głowie, w wirze nagłej ekscytacji i pożądania. Wtem zrzucił ją z siebie, tak, że wylądowała pod nim na kanapie. Ujął ją za szyję i  jednym precyzyjnym ruchem wgryzł się brutalnie. Krew pociekła, znacząc na jej ciele szkarłatne ścieżki. 
- Dobrze się bawisz? – Usłyszał głos za sobą.
Odrzucił dziewczynę jak niechcianą zabawkę i powoli się wyprostował .
- Zacnie… Iris. Powiedział odwracając się tylko profilem do białowłosej.
Dziewczyna zmierzyła go wzorkiem pozbawionym wszelkich uczuć. Blondyn odwrócił się powoli do niej przodem i przekrzywił głowę patrząc z zaciekawieniem. Nataniel był cały zbrukany krwią. Rozpięta koszula ukazywała jego muskularny brzuch. Po brodzie ciekła mu strużka krwi, tak jak i po jego klatce piersiowej i brzuchu. Iris skrzywiła się na ten widok. Mężczyzna podszedł do niej wolnym krokiem. Lustrował każdy jej najmniejszy gest. Drgnięcie kącika ust, zaciskanie pięści, bezwolne marszczenie smukłego noska. Znał ją na wylot. Wyciągnął dłoń by ująć ją za tył głowy. Widział jak każdy mięsień jej ciała napina się pod jego najmniejszym dotykiem. Dziewczyna doskonale maskowała napięcie, rzucając mu wyzywające spojrzenie swoich bursztynowych oczu. Schylił się powoli nad nią i mimowolnie zaciągnął jej zapachem. A był on charakterystyczny. Woń lasu – jodły i ziemi, mieszały się z zapachem jej kobiecego ciała.
- Może dołączysz? – szepnął arogancko prosto w jej ucho.
Wtem zza dziewczyny wystrzeliły cienie. Świst powietrza, szeroko otwarte z zaskoczenia oczy. Uderzenie odrzuciło chłopaka na przeciwległą ścianę. Jej cienie zmaterializowały się i utworzyły ciemne bicze, które przebiły jego dłonie, spętały nogi i rozciągnęły na ścianie. Nataniel szybko wyzbył się zaskoczenia z swoich oczu i zaśmiał się bezczelnie.
- Jak zwykle pokazujesz pazurki, gdy tylko się zjawisz.– powiedział patrząc prosto w jej oczy.
Iris podeszła nieśpiesznie kołysząc biodrami.  Ręką pogładziła jego nagi tors, krążyła, zwodziła go, schodząc coraz niżej. Zaczepiła palce za jego pasek od spodni. Natanielowi uderzyła krew do skroni. Jego poządanie rosło coraz bardziej. Posłał jej szelmowski uśmiech. 
- Masz dla mnie przesyłkę?
- Ależ oczywiście moja droga.
- Tak? – Dziewczyna zaczęła bawić się jego paskiem, delikatnie jeździć po spodniach opuszkami palców. Patrzyła prosto w jego oczy zadziornie się uśmiechając. Nataniel wciągnął powietrze do płuc, czekając w napięciu.
Białowłosa nagle się odwróciła a  cienie się cofnęły. Nataniel upadł na podłogę, miękko lądując w przysiadzie. Prychnął z niezadowolenia.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie.
- Przynieś ją do lasu obok rezydencji, jutro o świcie. Chcę się trochę pobawić – bosa dziewczyna zakręciła się po komnacie, robiąc piruet, jej krótka śnieżna suknia rozwiała się ukazując czarne koronkowe figi.
- Będę się bawić, baaawić! – Powiedziała opętańczo, kręcąc się jak małe dziecko. 
Nataniel skrzyżował krwawiące ręce na piersi i popatrzył się na Iris z politowaniem. Westchnął.
- Cała ona - mruknął. 

*
Siedział pod drzewem. Wokół wiał mroźny wiatr, tłumiąc dźwięki lasu.  Zaraz przed nim leżała „przesyłka” przykryta dużą, zakrwawioną płachtą materiału.
Nagle usłyszał dźwięk łamanej gałęzi. 
Bosa dziewczyna wyłoniła się spomiędzy drzew. Nataniel patrzył z zaciekawieniem na tą drobną istotkę. Zaśnieżony krajobraz wokoło podkreślał tylko bladość jej cery. Długie śnieżne włosy Iris opadały na plecy, po same krągłości dziewczyny. Jej twarz była smukła o delikatnych rysach. Duże oczy o niespotykanej barwie jasnego bursztynu, nadawały jej niecodzienny wyraz. Miała niewielkie usta, o bladoróżowej barwie. Była ubrana w delikatną sukienkę – bombkę. Jej niewielkie piersi zdobiła przypięta do dekoltu sukni czerwona róża. Dziewczyna podeszła i odrzuciła płachtę skrywającą przesyłkę dla niej. Wtem Iris zapiszczała jak małe dziecko.
- Są wspaniałe!
Zaczęła przerzucać… szczątki. Kilka zabitych lisów, zająców i… ludzkie ciała.
Nataniel przekrzywił głowę i patrzył z zaciekawieniem na białowłosą.
- Świeżutkie. Nawet nie zaczęły się rozkładać. A to dziecko miało pogrzeb jakieś 2 dni temu. Pozostałą dwójkę chyba kojarzysz… z egzekucji.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Zatopiła dłonie w krwawej masie, zaczęła rękami oddzielać głowy od tułowi, układać je ze sobą jak układankę.
- Trzymaj, z tym ci będzie wygodniej. – Rzucił jej długi myśliwski nóż, który wbił się w ziemię zaraz koło jej nóg. 
Dziewczyna cięła, układała, śmiała się. Po chwili odciągnęła poza płachtę trzy ciała. W miejsce ich głów położyła odcięte głowy zwierząt. Przy martwej dziewczynce ułożyła głowę białego królika a przy mężczyznach głowy lisów.
Wstała, zakręciła się w piruecie po czym zza jej pleców wystrzeliły cienie. Zaczęły kłębić się wokół zwłok. Nagle wokół rozeszła się lśniąca, jasna łuna przesłaniająca wszystko między cieniami. Jej sylwetka zniknęła w wirze jej cieni. Wokół dał się słyszeć tylko jej śmiech. Po chwili Nataniel dostrzegł wyłaniającą się postać, potem dołączyły dwie pozostałe.
Cienie powoli zaczęły opadać, uwydatniając cztery stojące sylwetki. Iris stała pomiędzy trójką ludzi z głowami zwierząt. 
 Wyglądali jakby ich ciała były od zawsze zrośnięte ze zwierzęcymi głowami. Odpowiadał nawet rozmiar ich głów względem ludzkich ciał. Stali wyprostowani na baczność.
Dziewczyna zakręciła się wokół nich, zaczęła oglądać z każdej strony. Pogłaskała z uczuciem dziewczynkę za króliczym uchem.
- Masz może ubrania? Moje chowańce nie będą chodzić w takich brudnych ubrankach – powiedziała zrzędliwie.
- Już już. Zza drzewa Nataniel wyciągnął spory worek. Dziewczyna wyrwała mu go z rąk. Zaczęła ścierać krew z ciał jej tworów, po czym nałożyła na nich czyste, czarne ubrania. Dziewczynka z głową królika otrzymała czarną rozłożystą sukienkę, z czarnego tiulu i ozdobnych falban. Lisogłowi zostali ubrani w białe koszule, czarne kamizelki i spodnie.
- Tak lepiej – szepnęła do siebie.
-Skoro już skończyłaś… może pobawisz się za mną? – Powiedział arogancko Nataniel. Rozłożył ręce i nagle w całym lecie dał się słyszeć uporczywy dźwięk krakania kruków. Iris zmrużyła oczy. Wtem  ze wszystkich stron zaczęły zlatywać się czarne kruki. Ptaki otoczyły blondyna, po czym przysiadły u jego stóp i na gałęziach pobliskich drzew. 
- No niee… dopiero ich poskładałam – powiedziała markotnie, jednak jej pełne lecz niewielkie usta, ułożyły się w wyzywający uśmieszek. Ona też już była przygotowana. 
Nagle zza drzew zaczęły wyłaniać się ciemne postacie. Szli bezszelestnie. Artur przyglądał się licznym wyłaniającym się zastępom chowańców. Każdy z nich był ubrany w eleganckie ubrania. Mierzyli go wzorkiem swoimi bezuczuciowymi, zwierzęcymi ślepiami.
- Aleś jakie niegrzeczne byłoby odmawiać ci zabawy! - krzyknęła i wyszczerzyła zęby w złowrogim uśmiechu.
Nataniel  nie czekał dłużej. Błyskawicznie ruszył na dziewczynę. W dłoniach już materializowała mu się czarna kosa. Ostrze świsnęło w powietrzu, lecz bezskutecznie, jasnowłosa zrobiła unik odskakując do tyłu. Skontrowała wystrzeliwując liczne strużki cieni zza siebie. Nataniel na ułamek sekundy spojrzał w jej oczy. Kpiący uśmiech.
Trzask, krople krwi na śniegu i z jego pleców wyłoniły się skrzydła.
Z tyłu rzucił się na niego jeden z chowańców, o wilczej głowie. Nataniel jednym ruchem kopnął go z półobrotu, odrzucając na drzewo naprzeciwko. Potwór zaskomlał.
- Kss…. – zasyczała Iris.
Nagle rzuciły się na nią kruki. Skłębiły wokół niej, tak że całkowicie zniknęła w burzy ich czarnych skrzydeł. Nagle potężny podmuch odrzucił od niej ptaki.
- No no, już lepiej ci wychodzi kula z cieni – zadrwił.
Nagle znalazł się tuż przy niej, wziął zamach. Kosa świsnęła w powietrzu. Sukces. Fontanna krwi. Widział jak kosa przeszywa bez oporu ciało dziewczyny, rozrywając ją na pół.
Ciało upadło u jego stóp z obrzydliwym mlaśnięciem. Spojrzał na jej puste oczy, zastygłe w bezruchu.
- Pudło – usłyszał nagle szept dziewczyny, jej ciepły oddech na szyi. Poczuł przeszywające uderzenie w plecy.
- Hahaha! – usłyszał dźwięczny śmiech. Uklęknął na jedno kolano i odrzucił głowę do góry by spojrzeć na białowłosą. Jej iluzja rozmyła się już w powietrzu. Jej chowańce skoczyły ku niemu. Nagle Nataniel poruszył swoimi kruczymi skrzydłami. Potężny podmuch jaki spowodowały odrzucił bestie na dobre paręnaście metrów. Chłopak skoczył odbijając się od podłoża. W ułamku sekundy był już przy białowłosej, która zapatrzyła się z zaniepokojeniem na swoich upadających chowańców.
- Tu cię mam- Powiedział ujmując jedną ręką jej talię. Upadli na skutą lodem ziemię.
Chłopak był teraz nad nią. Trzymał mocno jej nadgarstki w górze. Pochylił się i nagle… ich usta namiętnie się złączyły.
- No dobra wygrałeś - powiedziała odwracając głowę w bok.

Nataniel zaśmiał się kpiąco, ale i z zadowoleniem. Złapał ją za podbródek i odwrócił do siebie. Znów wpił się w jej usta. 



Następny rozdział: 22.05.2016, godzina 10:00