sobota, 26 września 2015

Rozdział 4





Czarne pióro

-Nie jedziesz do domu na ferie? - Zapytał składając delikatny pocałunek na jej szyi.
- Niee... mam nieciekawą sytuację w domu. Gdy tu jestem czuję w końcu że wszystko mam poukładane. A tam.. - urwała.- Cię ograniczają - zaszeptał do ucha. - Ja natomiast będę musiał opuścić Cię na kilka dni. Mam wiele spraw do załatwienia w domu - westchnął smętnie.- Nieee... ty też mnie zostawiasz? - zmarszczyła nos z niezadowolenia. Oparła głowę o szybę samochodu i westchnęła na nieprzyjemne wspomnienie swoich domowników. Uświadomiła sobie że będzie musiała samotnie spędzić ferie zimowe.
Samochód stanął.
- No, na miejscu. Nadia... to tylko kilka dni. - przechylił się do niej i cmoknął w czoło. Nadia zauważyła smutek w jego szarych oczach.
Artur prychnął. - Lepiej już chodź bo mi tu zamarzniesz - otoczył ją ramieniem.
Nadia nagle poczuła przeszywający ból w głowie. Znów jakby nie jej myśli wkradły się do głowy. "Jak mam to przyśpieszyć? Słabnę". Nadia spojrzała na niego spłoszona.
- O co chodzi? - powiedział gdy spostrzegł nieoczekiwana zmianę wyrazu jej twarzy.
- Nie... nic. Głowa mnie nagle zabolała - wymamrotała.
W głowie Nadii panował chaos. Nie wiedziała, co się właściwie stało. Nie potrafiła tego wytłumaczyć. A co jeśli... to są jego myśli? Zaraz zbeształa się za ten niemądry pomysł
Artur wysiadł z samochodu, okrążył go, by otworzyć przed dziewczyną drzwi. Zaraz potem stali już przed jej mieszkaniem. Nadia chwilę szukała kluczy w swojej torbie. Artur lustrował każdy jej ruch, zastanawiał się co się przed chwila stało. Co kryje się pod "Nagle rozbolała mnie głowa". Wyczuł kłamstwo, tylko dlaczego go zełgała? Zgrzyt zamka w drzwiach. Nadia rzuciła torbę na szafkę w korytarzu i spojrzała na łóżko przez otwarte drzwi sypialni. Przypomniała sobie wczorajszą sytuację, co spowodowało delikatny rumieniec na jej twarzy. Zagryzła lekko wargę.
Artur pomógł jej zdjąć płaszcz. Nadia poszła do kuchni nastawić wodę na herbatę. Wysoki brunet przeciągnął się ospale i poszedł nieśpiesznie za dziewczyną. Stanął tuż za nią. Jedną ręką objął ją w talii, drugą zaczął bawić się jej długimi do połowy pleców włosami. Schylił się trochę. Krew zapulsowała w jego skroniach. Odgarnął jej włosy z karku, odsłaniając długą szyję. Poczuł jak uderza go fala pragnienia.
- O co chodzisz?
- Ładnie pachniesz - wysapał próbując się opanować.
- Ah dziękuję.
Po chwili Nadia wstała i rzucając ponętne spojrzenie udała się do sypialni delikatnie kołysząc biodrami. Artur nie mógł oderwać wzroku od jej ślicznych kształtów. Wkrótce poszedł za nią. Czarnowłosa rzuciła się na łóżko a Artur nachylił się nad nią. Odpiął guzik swojej koszuli, ukazując swój tors. Wszedł na łóżko, gdy nagle Nadia go przewróciła i teraz siedziała na nim okrakiem, uśmiechając się triumfalnie. Nachyliła się. Artur rzucił szybkie spojrzenie na dekolt dziewczyny, szyję, usta. Pocałowała go w szyję i zamruczała do ucha. Nagle odsunęła się zdziwiona.
- Coś ci się stało?!
Artur był zdezorientowany.
- Masz krew na szyi.
"Psiakrew musiałem nie domyć"- pomyślał.
- E to? Niee, zaciąłem się przy goleniu i stróżka musiała mi się posoczyć po szyi, a ja tego nie dopatrzyłem. Spokojnie kochana. - uśmiechnął się ciepło. W myślach zbeształ się za swoją nieuwagę.
Nadia niepewnie ułożyła się koło niego.
-Czasem mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz. - po czym spojrzała mu głęboko w oczy.
Artur milczał.
-Kocham Cię- wtem odparł.
I padło to magiczne słowo. Oboje milczeli wsłuchując się w rytm bicia swoich serc.
- Ja Ciebie też Arturze - oczy zaszły jej łzami. Wtuliła się w jego ramiona.
Wtem jedna czysta myśl uderzyła jej do głowy - "Coraz bliżej"
Wzdrygnęła się.
*
Ten ranek był wyjątkowo spokojny. Nadia skuliła się na parapecie wpatrując się w miasto pokryte grubą warstwą śniegu. Wszystko jeszcze spało. W pokoju rozchodził się tylko zgrzyt ołówka. Tworzyła.
Spojrzała po chwili na swoje rozkopane łóżko. Nagle coś przykuło jej uwagę. Zeskoczyła z parapetu i podeszła do niego. Dostrzegła dwa czarne pióra. Wzięła je do dłoni i oglądnęła z uwagą.
-Skąd to się tutaj wzięło? - obracała wolno pióra w palcach. Po chwili pokręciła głową i niedbale je upuściła.
Wydarzenia ostatnich dni zaczęły ją trochę przygniatać. Czuła coraz większy niepokój, związany z Arturem, ale i fascynację. Westchnęła. Nagle zapragnęła świeżego powietrza, chciała w końcu odreagować, zrzucić bagaż uczuć. Podeszła do swojej szafy i szybko włożyła pierwsze ubrania jakie jej wpadły do rąk. Już po chwili szła wolnym krokiem w stronę miasta. Wsiadła do autobusu, by dojechać do centrum. Słuchała gwaru w autobusie, patrzyła na zaspanych ludzi, pogrążonych we własnych myślach. Niedługo potem szła już przez malowniczy rynek miasta Mistle. Płatki śniegu opadały na jej włosy. Patrzyła się na zabieganych ludzi, sklepowe wystawy. Śmiała się z małych dzieciaków bawiących się na saneczkach w parku. Na chwile udało jej się oderwać myśli od swoich zmartwień. Weszła do swojej ulubionej kawiarni.
- Dzień dobry pani Richardson. - Zagadnęła niska rudowłosa kelnerka, gdy Nadia tylko weszła do środka.
- Oj głuptasie nie zwracaj się per pani. Wyglądam bardziej na twoją siostrę Jess.
Gdy podeszła przytuliły się.
- Jak tam na pierwszym roku? Dawno mnie tu nie było. - zagadnęła Nadia.
- Wszystko w porządku. Szczerze brakuje mi tego luzu jak byłam w liceum. Pan Migut dalej ma te swoje połamane okularki?
- On ich już chyba nigdy nie zmieni - zachichotała Nadia.
- Musimy się kiedyś koniecznie spotkać. W pracy to ciężko na bardziej konstruktywną rozmowę.
Wtem weszła do lokalu jakaś para
-No to, obowiązki wzywają. - Powiedziała z uśmiechem Jessie.
Nadia usiadła na końcu małej kawiarni. Po chwili kelnerka już postawiła przed nią duży kubek ulubionej kawy. Nadia zaczerpnęła łyk. „Hah kochana Jessie, zawsze potrafi przyrządzić wyborne latte" -pomyślała i zerknęła na lecące właśnie wiadomości w telewizorze.
"Kolejne morderstwo na Wall Street, znaleziono zwłoki 28 - letniej...." - wtem ktoś z obsługi przełączył program. Nadia wzdrygnęła się.
-Wall Street, przecież to tak blisko -zaszeptała jakaś klientka która siedziała pod oknem. Nadia potrząsnęła głową, jakby chciała wyrzucić zbędne myśli z głowy. Zaraz otworzyła swoją ulubioną książkę i pogrążyła się w lekturze.
*
Siedział na kanapie. W dłoni obracał kieliszek wypełniony czerwoną cieczą. Był skupiony na mapach rozłożonych przed nim na mahoniowym stole. Oznaczone czerwone punkty były to miejsca ostatnich ataków. Punkty układały się w klin, jakby były zaplanowane tak, by atakować jednocześnie w kilku miejscach. Owa linia morderstw ciągnęła się z zachodu kraju i wyraźnie postępowała naprzód. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie miasto w którym mieszka Nadia nie było centralnie na linii ataków.
Rozległo się pukanie do drzwi.
-Wasza wysokość, przyjechał kontener ze szczątkami - oznajmił służący.
Po chwili brunet szedł już ciemnym korytarzem ku tyłom rezydencji. Na miejscu był już Nataniel.
Spojrzał na rządek 5-ciu ciał. Odkrył twarz najbliższego.
- Pełzacze. One coś wyczuwają.
- Musimy coś zrobić. Widocznie jest to sprawka ICGEB.
- Czy tym razem udało się odzyskać jakąś duszę? - Zapytał brunet mierząc Nataniela wzrokiem.
- Wiesz to działa na zasadzie konia trojańskiego. Dusza pełzacza, którą połknie upadły staje się swego rodzaju wirusem. Przez co ICGEB tak łatwo może wysłać kolejnych, które go wyczuwają. A dusze które zostają wyjęte szybko rozpadają się w pył.
Nataniel odkrył twarze wszystkich zmarłych. Uwagę Artura przykuły zwłoki ostatniego mężczyzny. Rozpoznał w nim syna jego najbardziej zaufanego przywódcy łowców.
- Nie zastosował się do rozkazów - syknął Artur.
-Tak, gdy się zorientowano zabito go już w czasie potyczki z resztą pełzaczy.
- Przypuszczam, że ktoś z wyższych szczebli może być zainfekowany. Pełzacze widocznie kierują się w kierunku Hadesu.
- Artur - syknął. - wiesz że szczególnie teraz twoja oblubienica może być zagrożona. O ile szansa na zaatakowanie jej przez przypadkowego pełzacza jest niska, to teraz twoja obecność działa wabiąco na nich. Czas się już kończy.
Kruczowłosy wpatrywał się w twarz martwego upadłego.
- Postaw łowców w szczególnej gotowości w pobliżu granic Mistle. Kategoryczny zakaz spożywania dusz i picia krwi wszelkich tworów ICGEB.
- Oczywiście.
- Spalić zwłoki. - powiedział rozkazującym głosem.
Artur oddalił się ze spuszczoną głową. Mocno zaciskał pięści.
























Rozdział 3


Słabość


Czarne BMW zajechało przed rozległą rezydencję. Spory budynek wybudowany w starym stylu na kształt dworu, mieścił się na obrzeżach miasta. Do niego prowadziła droga przez gęsty las.Przed rezydencją znajdowała się bogato zdobiona roślinnymi ornamentami brama. Cały kompleks był otoczony ogrodzeniem o szpiczasto zakończonych, wysokich barierkach. Meandry alejek i rabatek roślin świadczyły o zadbanym ogrodzie, który pięknie zakwita burzą czerwonych róż na cieplejsze miesiące roku. Teraz jednak patrząc na wytworny budynek i gołe korony drzew, przyprawiały o lekki dreszcz na plecach. Rezydencja emanowała tajemniczą aurą.
Czarnowłosy mężczyzna szybko wysiadł z auta. Nerwowym krokiem udał się do posiadłości. Nagle drzwi się otworzyły a w nich pojawił się służący. Na widok bruneta, kamerdyner odsunął się spuszczając głowę
-Wasza wysokość..
- Daruj sobie grzeczności. Przyślij mi do pokoju instrumenty - warknął.
Szybko udał się do swojej komnaty.
Pomieszczenie urządzone w wiktoriańskim stylu przykuwało uwagę swoją gustowną prostotą. Całe pomieszczenie było teraz oświetlone płomieniem świec. W centralnej części komnaty znajdowało się wysokie dębowe łóżko z czerwonym aksamitnym baldachimem. Na zewnątrz zaczynało się już ściemniać.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju weszły 3 młode kobiety ubrane jednakowo w białe zwiewne, lekkie suknie. Miały zasłonięte oczy jedwabną przepaską. Mężczyzna jednym gwałtownym ruchem rozwiązał krawat i rozpiął koszulę. Przyciągnął do siebie najbliższą dziewczynę i przewrócił ją na bordową kanapę. Objął ją i rozerwał jej suknie. Widać było narastające w nim pragnienie. Nagle musnął językiem szyję instrumentu. Błysk kłów, czerwień oczu. Strumień krwi, spływający po szyi kobiety. Cichy jęk. Opętańcza zachłanność.
Zastał go całego zbroczonego w krwi. Siedział rozłożony na kanapie i zrezygnowany patrzył w sufit. Kobiety leżały skrwawione na podłodze. W pomieszczeniu było czuć dym papierosowy.
- Artur ty idioto. Ile masz zamiar to jeszcze ciągnąć? Widzę, że coraz częściej miewasz... gości w tym pokoju. - warknął jasnowłosy młodzieniec stając przed nim.
Artur tylko spojrzał z nonszalancją na niego. Nic nie odpowiedział.
- Słyszysz co mówię do ciebie?! Zbyt wiele cię to kosztuje. Rzuć urok na oblubienicę i złącz się z nią w końcu! Czyż nie tak postępowali nasi przodkowie? Nasz ojciec?! Cackasz si...
- Milcz! - wrzasnął brunet zrywając się z siedzenia. Złapał blondyna za frak i przyciągnął do siebie.
- Nie pozwolę by tym razem skończyło się jak z naszą matką! Myślisz że wezmę ją siłą, by się dokonało? O nie. Chcę by tu stała ze mną na równi, a nie służyła jako surogatka! Poza tym wiesz jakie jest ryzyko, że...
Przerwał mu drwiący śmiech jasnowłosego. Arturowi drżały dłonie z gniewu.
- Że to ty ślepcze masz zasiąść na tronie Hadesu. Jesteś zajęty swoimi żałosnymi rozterkami, a królestwo ponosi kolejne ofiary. Kolejni łowcy zostają pojmani przez jebane instrumenty!- Rozwścieczony wyrwał się Arturowi
- Czy ty to rozumiesz? Instrumenty! - jasnowłosy uderzył pięścią w ścianie. Na podłogę opadły kawałki tynku. - ICGEB porywa naszych żołnierzy by uzyskać naszą sekwencję genetyczną w DNA. Marne dążenie do nieśmiertelności doprowadziło do powstania istot rodem z filmów o zombie. Łowcy zwalczając miejscowe wybuchy tej plagi zostają schwytani. Niesamowite jak ci z ICGEB potrafią manipulować mediami, by utrzymać tajemnicę przed społeczeństwem. A ty, pieprzony król pozwalasz sobie na rozterki miłosne?! W tej postaci niczego nie osiągniesz.
- Natanielu, wiem jaka jest sytuacja mego rodu - odparł już całkiem spokojnie Artur. -W tym momencie w akademiach zaczęto szkolić kolejne tysiące łowców. A ta dziewczyna - nie doceniasz jej. Nie wyobrażasz sobie jaką rozpościera aurę. I rośnie w siłę.
- Instrument z aurą? - zdumiał się Nataniel.
- Owszem. Co ciekawsze jej rodzina jest zamieszana w organizację. Jej siostra zajmuje dość wysokie stanowisko. Prowadzi zespołem penetracji dusz.
- Nie sądzisz że obierając sobie na oblubienicę córkę Richardsonów nie podjurgasz organizacji?
- Nie rozśmieszaj mnie braciszku. To są tylko pionki tej korporacji. Dobro ogółu i ich rozwój stawiają nad interesami jakiś śmiesznych jednostek. A w przyszłości Nadia może być przydatną wtyczką.
Nataniel westchnął.
- Nie mogę patrzeć jak tracisz siły. Nadciągają ciężkie czasy. Zwłaszcza dla ciebie, królu.
*
Wszedł do ciemnej komnaty. Pomieszczenie oświetlała tylko jasna poświata rozpościerająca się od centralnego miejsca przy końcu sali. Artur podszedł. Dotknął dłonią szklaną powierzchnię trumny. Spojrzał na bladą twarz młodej kobiety, sprawiającej wrażenie głębokiego snu. W wielu miejscach od jej ciała wychodziły liczne kable pompujące krew. Niemalże białe, długie do ziemi włosy oplatały jej smukłe ciało. Miała na sobie śnieżną suknię. Większość jej ciała była pokryta bandażem. Młodzieniec spojrzał na wygrawerowany na górze napis "Cayana - znaczy wybrana"
Artur oprał czoło o zimną szybę.
- Mamo... co mam robić... - wyszeptał. 















Rozdział 2


Krucze skrzydła

Przekręciła klucz i wśliznęła się do swojego mieszkania. Rzuciła torbę na łóżko i spojrzała na zegar tykający na ścianie. Wybiła 18.00.

- Trochę się zasiedziałam z Kastielem- mruknęła do siebie i popatrzyła na telefon. Zero wiadomości. Westchnęła.

Zaczęła powoli się rozbierać. Rozpięła marynarkę i koszulę od szkolnego mundurka. Zrzuciła spódniczkę. I w samej bieliźnie i pończoszkach udała się do łazienki kołysząc biodrami. Wrzuciła ubrania do kosza na pranie. Ściągnęła powoli czarne pończochy. Nagle dostrzegła cień przemykający na ścianie w korytarzu. Szybko się odwróciła i wyjrzała z łazienki.
-Halo? - Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi.
"Oj głupia, głupia. Zmęczona jesteś to i wzrok płata ci figle." - pomyślała próbując się uspokoić.
Odkręciła wodę. I zamknęła drzwi od łazienki na klucz. Po chwili leżała już zanurzona w wannie. Złapała głęboki oddech i zanurzyła się całkiem pod wodę. Po chwili już spokojniejsza wyszła z wanny. Owinęła się w sam ręcznik i wyszła z łazienki. Usiadła na łóżku i wyjęła spod poduszki biały, za duży T-shirt. Nieśpiesznie wciągnęła go przez głowę. Położyła się na brzuchu i chwyciła telefon. Zero wiadomości.
"Widzimy się dzisiaj?" Wystukała. Po chwili namysłu wysłała wiadomość. Nagle usłyszała wibracje... tuż za sobą.
-Ależ oczywiście moja droga - odezwał się z głębi pokoju znajomy głos.
Nadia szybko się zerwała.
- Ale... jak?
Dostrzegła postać siedzącą na fotelu. Nieśpiesznie wstała i wyłoniła się z mroku. Lampka nocna oświetliła znajomą postać mężczyzny. Artur delikatnie się uśmiechał. Nadia szybko naciągnęła T-shirt niżej na biodra próbując ukryć swoją nagość. Jej policzki płonęły. Artur wolnym krokiem podszedł do łóżka, poluzował swój krawat. Zlustrował dziewczynę siedzącą wśród rozkopanej pościeli. Podszedł bliżej. Wtem delikatnie wsunął swoją rękę na kark Nadii i powoli przewrócił ją na łóżko. Teraz była pod nim, a on patrzył jej prosto w oczy.
-Jesteś moja. Nie masz się czego wstydzić - szepnął.
W jej głowie odgrywała się prawdziwa burza uczuć i myśli. "Co się dzieje? Co mam zrobić?" Artur widząc zakłopotanie dziewczyny miękko szepnął:
- Kochana, mogę skraść ciepło twoich warg. Dotykiem zakosztować twych krągłości. Lecz to... - w tym momencie powędrował powoli dłonią między jej uda. Ostrożnie dotknął jej  kobiecości. Dziewczyna cicho jęknęła i ścisnęła uda odsuwając się od ręki. - Lecz to oddasz mi, gdy będziesz gotowa.
Trudno określić uczucia dziewczyny. Ulga? Ale i żal?
Artur wstał. Wyciągnął dłoń do Nadii.
-Wszystko okey?
Pozwoliła ująć się za dłoń. Wstała.
- Ttt... tak...
Objął ją w swoje silne ramiona. Nagle jakby obca myśl wdarła jej się do głowy, świdrowała, wbijała się, po czym stała się jasna. "Chcę żebyś czuła się przy mnie bezpieczna. Pomimo mojego mroku w sercu". Odsunęła się. Popatrzyła na niego zdumiona.

*

Obudził ją powiew świeżego powietrza. Przetarła oczy. Po chwili gdy wzrok jej się wyostrzył dostrzegła kogoś stojącego przy oknie. Artur nagi do pasa stał i wdychał zachłannie zimne powietrze styczniowego poranka. Nadia patrzyła na jego nagie plecy, z licznymi zadrapaniami i - dużym tatuażem anielskich skrzydeł. Dotąd nie widziała mężczyzny w takim wydaniu.
- Przepraszam, musiałem Cię obudzić - powiedział nie odwracając się, próbując nie dać po sobie poznać walki z dusznościami. Gorący pot na jego skroniach, dławiąca suchość w ustach, błysk czerwieni jego oczu.
- Coś się dzieje? - zwinnie wyskoczyła z łóżka i podbiegła do mężczyzny.
- Nie, skądże znowu moja droga. - Powiedział spokojnym tonem głosu odwracając się do niej. W myślach zbeształ się za nieuwagę. Dziewczyna spojrzała na jego szaroniebieskie oczy. Ujął ją w talii i zarzucił ją sobie na ręce.
- Ej przestań! - pisnęła, całując go w policzek.
- Chodź coś zjeść.
Posadził ją na blacie kuchennym. Zaparzył mocną kawę. Chwile trwała niezręczna cisza. Nadia miała w głowie tylko wczorajszą sytuację.
- Co się stało że postanowiłeś w końcu u mnie zostać? - zagadnęła machając bosymi stopami nad ziemią.
- Cóż, nie moja wina że mnie tak zagadałaś. A jak się zaśnie to ciężko trochę się przemieszczać nieprawdaż?
- Bullshit - powiedziała przeciągając sylaby.
- Chciałem być blisko ciebie.
- Dziękuję - powiedziała, łagodnie się rumieniąc.
- A to za co?
- Po prostu. - odparła i wbiła wzrok w swoją kawę.
- Rozumiem.
Poszedł do sypialni i wciągnął swoją czarną koszulę.
- Nie chwaliłeś się że masz tatuaż - powiedziała zachodząc go od tyłu i obejmując swoimi delikatnymi dłońmi w pasie.
Artur zesztywniał oszołomiony... "A więc już go widzi"- przeszło mu przez myśl.
- Jakoś nie było sposobności - wykrztusił, odwracając się do niej przodem. Ujął jej twarz i uważnie spojrzał w oczy. Tkwił tak chwilę lustrując dziewczynę.
- A tak poza tym, nie idziesz dziś na warsztaty? - zagadnął.
- No nie! Zapomniałam. To przez Ciebie!
- Jasne, zwalaj na mnie- odparł ze śmiechem.
Nadia szybko wybrała kilka rzeczy z szafy i zniknęła w drzwiach łazienki. Po kilku minutach wyszła ubrana w czarną zwiewną sukienkę, z długim rękawem. Zarzuciła czarny płaszcz na ramiona.
- Podwiozę Cię. Masz może jeszcze jakieś plany na dzisiejsze sobotnie popołudnie?
- Tak, jestem bardzo zajęta.
- Huh?
- Przez ciebie - zaśmiała się.
Artur zarzucił na siebie swój długi elegancki płaszcz i chciał otworzyć drzwi przed dziewczyną, gdy nagle w otwieranych drzwi stanął Kastiel. Mężczyźni spojrzeli na siebie bezuczuciowo. Kastiel ze swoim charakterystycznym grymasem na ustach zlustrował czarnowłosego.
- Witam - Artur podał dłoń przełamując niezręczną ciszę.
Przybyły chłopak popatrzył na Nadię, po czym odwzajemnił uścisk dłoni.
- Witam - odpowiedział z naciskiem.
- Kastiel! Miło cię widzieć. O co chodzi? - zagadnęła niepewnie Czarnowłosa.
- Nic, już nic. Myślałem że porozmawiamy gdy będziesz szła na warsztaty - po czym odwrócił się na pięcie i szybko zniknął w korytarzu.
- Co to było? - Po chwili zadrwił Artur.
Nadia odpowiedziała mu bezradnym wzruszeniem ramion.
Niedługo potem czarne BMW odjechało z podjazdu, spod mieszkania Nadii. Kastiel przyglądał im się, po czym poszedł w swoją stronę.
Po warsztatach Nadia udała się na długi spacer do parku, by pozbierać myśli.











Rozdział 1



Bezsilność







Bezsilność. Czyż nie jest to najgorsze uczucie jakie może ogarnąć człowieka? Zaciska na szyi swoje szpony, uniemożliwiając jakiekolwiek działanie wbrew eksplozji nieoczekiwanych zdarzeń, które lawinowo pociągają swoje skutki. Jak przewracające się domino. 

Stał wsparty dłonią o marmurowy parapet. Jego włosy rozwiał podmuch mroźnego powietrza, wdzierającego się przez otwarte okno. Mimo, że jego ramiona zadrżały, przeszyte lodowatym chłodem, stał niewzruszony. Co jakiś czas tylko unosił rękę do ust, by zaciągnąć się dymem papierosowym. Wbił wzrok w ciemność przed nim. Z okna, przy którym stał rozpościerał się widok na rozległy las, otaczający posiadłość w której się znajdował.Gdyby była inna pora roku, do jego uszu dotarłby świst szumiących koron drzew. Jednak ogołocone z liści, drzewa przepuszczały między sobą cały wicher, którego świst momentami przypominał nietłumiony jęk. 

Artur czuł się tak... pusty. Wściekły, ale pusty. Brakowało w nim siły. 

Siły by zwyciężyć swoją bezsilność. 

Odwrócił powoli wzrok od okna, przeciągnął go po ciężkich, bordowych zasłonach, po mahoniowych meblach, łóżku z śnieżnym baldachimem, by w końcu natrafić na rozciągniętą na purpurowym dywanie, nieprzytomną kobietę. Purpurowy dywan naciągał jeszcze głębszego odcienia czerwieni, przez sączącą się z szyi kobiety krew. 

Artur zmrużył oczy, wykrzywiając usta w grymasie. 

- Obrzydliwe - mruknął. 

Jednak nie miał na myśli nieprzytomnej kobiety. Obrzydliwością dla niego był... on sam. 

Syknał wściekły pod nosem. Odgarnął kosmyki kruczych włosów, które przesłaniały mu twarz. Zrzucił zirytowany ,poplamioną czerwienią, koszulę. 

- Fryderyk! - wrzasnął. Po chwili zza drzwi wyłoniła się sylwetka starszego mężczyzny. Jego siwe włosy były schludnie zaczesane do tyłu, a ciemny ubiór i białe rękawiczki na dłoniach, wskazywały na jego rolę lokaja. Głębokie zmarszczki orały jego twarz uwidaczniając piętno czasu. Spojrzał bez słowa na Artura. 

- Już ją weź - powiedział Artur z przerażającym spokojem. Jego głos był całkowicie wyzuty z emocji. 

- Czy będzie potrzeby kolejny instrument? - Odezwał się sługa, chyląc z szacunkiem głowę. 

- Nie.

Lokaj już bez słowa podszedł do kobiety i wziął ją na ręce. Zdradzało to, że nieraz już musiał wykonywać tę czynność. Po chwili Artur znów został sam, ogarnięty swoimi czarnymi myślami. 

*

Nastał ranek. Nocny wicher przywiał całe tumany chmur, z których posypał się obfity śnieg, otulający całe miasto Mistle. Przez to cały ruch uliczny został spowolniony. 

Czarnowłosa dziewczyna podrygiwała zniecierpliwiona w miejscu, raz co raz zmuszona by złapać się czegoś, by utrzymać równowagę w pędzącym autobusie. 

"Jeszcze raz ten kretyn tak zahamuje, a moja mózgownica pięknie dziś ozdobi mu przednią szybę" - pomyślała Nadia, krzywiąc się na to wyobrażenie. Zniecierpliwiona spojrzała na zegarek, który zwykle nosiła na ręku. 

Spóźniona. Znów. 

Warknęła pod nosem, gdy autobus ponownie gwałtownie zahamował. Nadia zwinnie przecisnęła się przez tłum ludzi i wyskoczyła z tego przeklętego pojazdu. Sprintem pobiegła w stronę znienawidzonego gmachu szkoły. 

*

- Dzień dobry, proszę usiąść - powiedziała starsza nauczycielka. Czy raczej prychnęła, jak wkurzony kocur. Odpowiedział jej huk przesuwanych krzeseł i żywe szepty między uczniami. To były ostanie dni przed szkolnymi feriami, toteż rozgadana młodzież pozwalała sobie na wiele więcej, niż nauczyciele byli w stanie znieść. 

Nauczycielka już otwierała usta, by wygłosić swoją mowę nienawiści, skierowaną do "rozwrzeszczanych dzikusów"- jak to miała w zwyczaju określać, lecz w tym momencie jej uwagę przykuła niska dziewczyna, która pojawiła się nieoczekiwanie w drzwiach. 

- Prze.... praszam za spuśśnienie - wysapała niewyraźnie czarnowłosa. 

- Panno Rochardson! Czy ciebie kompletnie w domu nie nauczono kultury?! Jak człowiek tak niepunktualny może nazywać się dorosłym i odpowiedzialnym człowiekiem? Toż to karygodne! - i cała narastająca frustracja w tej starszej kobiecie spadła prosto na naszą główną bohaterkę. Chwilę jeszcze trwał ten bezsensowny monolog, kiedy w końcu zmieszana z błotem Nadia mogła udać się na swoje stałe miejsce. 

Opadła ciężko na krzesło, obok czerwonowłosego metala. 

Spokojnie, to tylko pozory. Nadia nie przejmuje się czymś takim. W duchu krztusiła się ze śmiechu. Nagle poczuła szturchnięcie w żebra.

- Ty nieodpowiedzialny, człowieku! - szepnął rozbawiony chłopak.

- Zamknij się, bo jak cię walnę to ci wszystkie kolczyki z uszu wypadną - prychnęła. 

Ten zaśmiał się cicho, lecz i to nie umknęło uwadze rozwścieczonej matematyczce. 

- Kastiel! Do tablicy! 

- Doigrałeś się głąbie. Krzyżyk na drogę - mruknęła do gramolącego się chłopaka.

Nadia oparła głowę na ręce wspartej łokciem o ławkę. Ze znudzeniem przyglądała się pojawiającym na tablicy cyfrom. Zaraz przeniosła wzrok na trudzącego się Kastiela. Był to wysoki facet, jak już było wspominane- stylem zbliżony do typowego "metala". Jego naturalny kasztanowy kolor włosów powoli przebijał się spod czerwonej farby tworząc odcień miedzi ze złotymi refleksami. Były mocno ścieniowane, sięgające połowy szyi. Mężczyzna nie stronił od piercingu. Kilka kolczyków w kształcie kolców zdobiło jego uszy. Ponadto nowy nabytek w postaci smileya, widoczny za każdym razem gdy bezradnie się uśmiechał do nauczycielki. Miał na sobie czarną koszulę od szkolnego mundurka, u której podwinął niedbale rękawy. Pod szyją smętnie mu wisiał poluzowany krawat. U boku czarnych spodni, kołysały mu się doczepione do nich łańcuchy -odwieczny powód konfliktów z gronem pedagogicznym. Bo przecież, nie wypada doczepiać jakiś ozdóbek do szkolnego mundurka.

Reszta lekcji minęła bez większych sensacji. Gdy tylko upragniony dźwięk dzwonka rozbrzmiał na korytarzu, Nadia szybko wzięła swoją torbę i sekundę później już była poza salą. Zeszła na pierwsze piętro. Właśnie przechodziła koło jednej z biologicznych sal, gdy nagle poczuła, jak ktoś silnie obejmuje ją w pasie. Została szarpnięta gwałtownie w tył. Nawet nie spostrzegła kiedy była już w klasie. Usłyszała znajomy śmiech zza siebie. 

- O ty draniu! - powiedziała odwracając się do napastnika. Spojrzała w jego szare oczy, nie kryjąc zadowolenia, że go widzi. 

Artur zmrużył oczy a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Zbliżył się do dziewczyny na tyle blisko, by mogła poczuć jego ciepły oddech na skroni. Nadia zrobiła odruchowo krok w tył, lecz tylko przyparła plecami do drzwi. Brunet nachylił się nad nią i cały czas lustrując uważnie ją lustrując, wyciągnął dłoń, wsuwając ją za dziewczynę. Nadia usłyszała szczęk zamka. Nadię przeszył przyjemny dreszcz. Artur w mgnieniu oka pochwycił ją za nadgarstki, przyciskając je do drzwi za nią. Poczuła jak ciepło wkrada się na jej policzki. Zadarła głowę w górę, by spojrzeć w oczy "napastnika". 

- Ar...tur... - wyszeptała gdy ten zbliżył się do jej ust. Czy w takim momencie nie powinno się zamknąć oczu? Nie, on wszystko musi mieć po kontrolą. Obserwować. 

Delikatnie musnął jej wargi. Nadia poczuła intensywną woń jego perfum jak i zapach mięty. Mężczyzna odsunął się trochę, badając reakcje dziewczyny. Pochwycił jej wzrok. Te jej intensywnie błękitne oczy, o barwie głębin morza. Teraz zdradzały zakłopotanie dziewczyny. Mężczyzna uśmiechnął się na ten widok. Wyglądała uroczo, gdy uciekała przed jego wzrokiem. Ujął delikatnie tył jej głowy i przyciągnął do siebie, pogłębiając pocałunek. Muskał delikatnie, lecz stanowczo jej wargi. Nie był nachalny, lecz z wyważeniem pozwalał sobie na więcej. Jego dłoń przejechała po jej biodrach, powoli gładząc jej krągłości. Niepewnie przejechał po brzuchu i przystanął. Chwila zawahania. Nieśpiesznie przejechał wyżej. Nadia jęknęła mu w usta, pod wpływem tych pieszczot. 

Nagle zerwali się. Przeszywający dźwięk szkolnego dzwonka odbił się echem po szkole. Artur niechętnie odsunął się od Nadii.

- Wybacz madame, obowiązki wzywają - powiedział, poprawiając krawat szkolnego mundurka. 

Nadia uśmiechnęła się, mrużąc oczy. Wspięła się na palce by znaleźć się jak najbliżej twarzy Artura. 

- To do zobaczenia wieczorem - szepnęła. 

*

Jak to dzień w szkole, dłużył się niemiłosiernie. Nadia wypatrywała w tłumie szarych tęczówek, jednak Artur jak szybko się pojawił, tak szybko rozmył się niemal w powietrzu.

Nadia siedziała na murku przy szkole, machając z znudzenia nogami w powietrzu. Wtem usłyszała kroki. 

- A ty znowu z głową w chmurach - wyrwał ją z rozmyślań czerwonowłosy, stawiając na murku kawę z automatu. Dziewczyna odrzuciła głowę w górę, by spojrzeć na przybyłego mężczyznę. 

- Chyba nie odmówisz? - zaśmiał się szczypiąc ją w policzek. Nadia pisnęła i spiorunowała go wzrokiem. 

- Jesteś nieznośny! - powiedziała masując miejsce uszczypnięcia. W zielonych tęczówkach Kastiela, gościło rozbawienie. 

- Tylko dla ciebie. A tak z innej beczki. Wracasz w nasze rodzinne strony? 

- Szczerze to ostatnia rzecz o jakiej marzę - jęknęła na wspomnienie domu. Z Kastielem znają się od dziecka. Jednak gdy on w połowie gimnazjum przeprowadził się do Mistle, ich kontakt pogorszył się, lecz nie trwało to długo. Szczęśliwym trafem ich drogi znów się skrzyżowały, kiedy chcąc uciec przed rodzinnym domem, podjęła naukę w liceum w Mistle. Kastiel gdy tylko usłyszał gdzie się uczy, przepisał się prosto do jej klasy. 

- Aż tak źle? - mruknął siadając obok. Zaczerpnął łyk swojej kawy. 

- Kastiel, wiesz jaką mam sytuację w domu - powiedziała biorąc papierowy kubeczek w dłonie. Ciepło gorącego napoju, rozgrzało jej skostniałe dłonie.

- Ano przez te 10 lat znajomości nie szło nie zauważyć co się tam dzieje. Twoja siostra dalej nie wróciła?

- Anabell? Pfff.... Zamknęła się w swoim laboratorium chyba na dobre. Jako członek ICGEB całkowicie odcięła się od świata.

- Czekaj co to było? Coś z inżynierią genetyczną? - zamyślił się. 

- Dokładnie. 

Kastiel dopił swoją kawę i wstał. 

- Dobra mała, ja wracam do siebie. Mam nadzieję że nie narobisz głupstw przez ten czas. Bo ten Art...

Nadia wybuchła śmiechem na te słowa.

- Znowu zaczynasz... Słuchaj, może i wychowaliśmy się praktycznie razem, to nie znaczy, że masz mi tu ojcować!

- Martwię się o Ciebie.

-Nie musisz - prychnęła.

- Eh.... dobra już mi się tu nie złość. Co jak co i tak, jak ten chłystek coś ci zrobi to obije mu mordę.

- Nigdy nie odpuszczasz? - spojrzała mu prosto w jego oczy o barwie intensywnej zieleni. Na jego twarzy malował się grymas. Odgarnął dłonią grzywkę z twarzy i spojrzał jej prosto w oczy.

- Jeśli chodzi o najbliższych, nie - uśmiechnął się. Schylił się i zasznurował swoje glany.

- Czekasz na niego?

- Tak. Zaraz kończy lekcje.

- Uważaj na siebie. Lecę.

- Pa - powiedziała i wyciągając się ku Kastielowi, cmoknęła go w policzek. 

Chwilę wpatrywała się jeszcze w plecy przyjaciela ubranego w skórzaną kurtkę spod której wystawała koszula mundurka. Wtem poczuła wibracje swojej komórki. Wyciągnęła telefon z torby i spojrzała na otrzymaną wiadomość. 

"Nie czekaj. Zobaczymy się wieczorem"

Westchnęła. Zgniotła w dłoni pusty kubek po kawie i zeskoczyła z murka, zarzucając przy tym swój puszysty, czarny szal na szyję.

- Kastiel! Czekaj na mnie - krzyknęła do odchodzącego mężczyzny.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To dopiero początek przygody z własną powieścią. Chciałabym was serdecznie powitać. Jeśli podoba Ci się, to co tworzę, podziel się ; ) Bardzo cenią każdą waszą opinię. To tak niewiele kosztuje a mi daje ogromne pokłady motywacji i radości! 

Prolog

Przesunął delikatnie dłoń po materacu. Na swojej drodze natknął się na jej długi kosmyk kruczych włosów i ujął go delikatnie, gładząc go w palcach.
-Przestań - powiedziała cicho jakby nie chciała mącić panującej wokół ciszy, która tylko uwydatniała przyśpieszoną melodię, bicia ich serc.  Spojrzała w mu prosto w oczy o tak niespotykanej, zimnej barwie, teraz niewidocznej w nikłym w świetle księżyca. Jednak oczami wyobraźni potrafiła przywołać obraz jego tęczówek. Blady błękit zmieszany z srebrzystą popielą, tworzył barwę pochmurnego nieba. Tak, ten widok znała na pamięć. Jego łagodny i spokojny wzrok, skrywał jednak coś zupełnie innego. Pod kojącym spojrzeniem kryła się zimna kalkulacja i swoisty dystans. Miała wrażenie, że potrafi przejrzeć człowieka na wylot. Wyłapać każdy najmniejszy gest, drgnięcie kącika ust, zmianę spojrzenia, przez co potrafi czytać w ludziach, jak w otwartej księdze. Sam jednak był nieodgadniony, tajemniczy. Stanowił indywiduum, kontrastujące z ludźmi w swoim wieku.
Przestał. Pogładził ją po głowie a drugą dłoń położył delikatnie na jej piersi. Jego dotyk, lekki jak muśnięcie skrzydeł motyla, wywołał falę elektryzującego dreszczu.
-Twoje serce... - zaszeptał a jego ciepły oddech musnął jej rozgrzaną skórę. Poczuła, jak na jej twarzy wykwita przelotny rumieniec. 
-Nigdy nie przyzwyczaję się do tego dźwięku. Do tego, że jesteś tuż obok. Tak blisko - dokończył, coraz śmielej błądząc dłońmi po jej ciele. Wiedziała, że spotykanie się z tym mężczyzną, to jak igranie z ogniem. Lodowatym ogniem, gdyż żar i ciepło płomieni, wcale nie pasują do niego. Wpatrywała się w niego, starając się, by nie uszczypnąć się dyskretnie, by upewnić się, że nie jest to snem. Każdego dnia uczyła się go na pamięć, uważnie studiując każdy milimetr twarzy mężczyzny. Jego wystające kości policzkowe, w półmroku, były teraz jeszcze bardziej widoczne. Krucze włosy, które już dawno powinny być przycięte, teraz w nieładzie rozsypane były na poduszce. Sprawiały wrażenie jeszcze ciemniejszych niż zwykle, co podkreślało jego alabastrową cerę. Prosty nos i pociągły owal twarzy, nadawał mu szlachetnych rysów.  
Smukłymi palcami gładził ją po biodrach, badał. On również uczył się jej. Jej ciała, przyzwyczajeń, jej wnętrza. Uczuć.
 Sunął delikatnie, pozostawiając przyjemny dreszcz. Przejechał po jej wystających żebrach, płaskim brzuchu. Była tak krucha, delikatna. Trzymał ją mocno w ramionach jak motyla, który miałby się wzbić do lotu, zostawiając go samego. Zmrużył oczy i zanurzył się w kaskadzie jej ciemnych, miękkich włosów, wdychając zachłannie, lecz niepostrzeżenie, charakterystyczną tylko dla niej woń kobiecego ciała.  Przyłożył usta do jej rozgrzanego karku.
 Wtem znieruchomiał. Każdy mięsień jego ciała, napiął się w jednej chwili a oddech ugrzązł w płucach. Poczuł  jak krew zaczyna buzować w jego żyłach a jej nieznośny szum w uszach, wprawił go w osłupienie. Adrenalina rozniosła się błyskawicznie po jego ciele. Zacisnął mocno pięści.
 Wiedział co to oznacza.                                                              
Zerwał się, jednak wymusił na sobie powolny ruch, by nie zdradzić odgrywającej się w nim walki. Z całych sił starał się by oddychać miarowo, zignorować ból towarzyszący każdemu kolejnemu haustowi powietrza w płucach. Usiadł na skraju łóżka, odwrócony tyłem do czarnowłosej wśród rozkopanej pościeli. Skrył twarz w roztrzęsionych dłoniach.
-Artur... nie idź... - wyszeptała obejmując go od tyłu. Artur uśmiechnął się pod nosem. Dzięki doskonałemu opanowaniu, nic nie dał po sobie poznać. Milczał. Wolno wiązał swoje buty, przeciągając ten proces do granic możliwości, by zyskać choć kilka chwil na opanowanie oddechu.
-Oh, jakże mogę pozwolić by moja kobieta była niewyspana?  - mruknął posyłając jej spojrzenie zza ramienia. Atak ustępował. Artur czuł, jak powoli odzyskuje kontrolę nad samym sobą.
- Oj, odespałabym na historii sztuki - mruknęła przeciągając się na łóżku.
- Twoją energię wolałbym spożytkować na coś innego, na przykład jutro w nocy – zamruczał szarmancko, a na jego twarzy zagościł szelmowski uśmiech.
Czarnowłosa  przewróciła oczami i zaśmiała się z jego gry, w niepoprawnego uwodziciela.
Artur odwrócił się do niej przodem, patrząc prosto w oczy. Przyciągnął  ją do siebie delikatnie, lecz stanowczo. Złożył tylko przelotny pocałunek w czubek jej głowy, gdyż bał się kolejnego ataku.

- Dobranoc, Nadio – powiedział, prostując się. Zarzucił na ramię swój czarny płaszcz i odwrócił się na pięcie, nie oglądając się za siebie, opuścił mieszkanie czarnowłosej.
Dopiero teraz mógł wziąć głęboki oddech. Powoli się rozluźniał.
 Wolnym krokiem szedł przez pustą klatkę schodową w kierunku wyjścia. Zatrzymał się na moment, spoglądając przez okienko w drzwiach. Miasto było już pogrążone w śnie. Budynki były teraz przykryte grubą warstwą śniegu, mieniącego się w świetle latarni. Jednak to nie to przykuło jego uwagę.

Ściągnął do siebie brwi i uważnie przyglądnął się… swojemu odbiciu. Jego oczy błyszczały w szkarłatnych refleksach.