środa, 4 listopada 2015

Rozdział 5


Dwa światy


"O nie, zaczytałam się" - pomyślała Nadia spoglądając przez okno. Zapadał już zmrok, a latarnie uliczne świeciły już w pełnej swojej okazałości. Szybko wstała i opatuliła się szczelnie szalikiem. Nałożyła kaptur na głowę. Wrzuciła książkę do torby i udała się ku wyjściu.
-Do zobaczenia Jessie! - pomachała znajomej na pożegnanie.
Wyszła na zewnątrz. Wiał przeraźliwie zimny wiatr. Ulice oświetlone jeszcze świątecznymi ozdobami wyglądały pięknie. Przystanęła na chwilę i spojrzała na lśniące światełka ozdób. Mimo że nie znosiła całej tej świątecznej bieganiny świątecznej, której poddaje się większość globu ciemnej masy ludzi, to w tej chwili stała i wpatrywała się oczarowana. Wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie w kierunku przystanku autobusowego. Zauważyła, że ulice miasta są całkowicie puste. Wokół szalał przeraźliwe mroźny wiatr, który targał jej długie krucze włosy. Przeszył ją dreszcz. Zbliżała się już do przystanku autobusowym, wtem dostrzegła postać jakiegoś mężczyzny skulonego na ławce. Podeszła niepewnie, by spojrzeć na rozkład jazdy.
- Dobry wieczór - odezwał się owy człowiek, nie podnosząc nawet głowy. Jego głos był bardzo niski i chrapliwy.
- Dobry wieczór - odpowiedziała cicho. Szybko odsunęła się od podejrzanego mężczyzny.
- Nikt ci nigdy nie mówił że to niebezpieczne chodzić samej po nocy? - dodał po chwili mężczyzna. Dało się słyszeć nutę pazernego rozbawienia. - Zwłaszcza dla tak pięknej kobiety - ciągnął dalej wpatrując się w ziemię skutą lodem.
Nadii zaczęło szybciej bić serce. Poczuła jak paraliżuje ją strach a wokół jak na złość, nie było nikogo.
Mężczyzna wstał. Dalej z pochyloną głową, zaczął chwiejnym krokiem zbliżać się do Nadii. Wtem nadjechał autobus. Nadia szybko podeszła do krawężnika. Już drzwi autobusu się otworzyły, już wchodziła gdy - poczuła silny uścisk na swojej dłoni.
Spojrzała na twarz mężczyzny. Poorana głębokimi bliznami, skóra była jakby niechlujnie zszyta, rząd ostrych kłów wystawał z ust ułożonych w pazernym uśmiechu i te oczy... Wzrok mieniący się obrzydliwą żółcią.
Wrzasnęła. Zatrzasnęła drzwi autobusu.
Autobus odjechał. Patrzyła na pochyloną ciemną postać mężczyzny, który został na przystanku. Po chwili dołączyły do niego inne postacie, idące równie chwiejnym krokiem.
Zaczęła szybko wdychać powietrze i ciężko opadła na siedzenie.

*

Szedł właśnie ku Meaning Street, gdy nagle zauważył znajomą sylwetkę. Malutka postać w kontrastujących do niej ciężkich butach na obcasie z srebrnymi klamrami. Była opatulona dużym wełnianym szalem w kolorze dojrzałej śliwki. Twarz miała skryta pod głębokim kapturem czarnego płaszcza. Szła bardzo szybko, lecz z łatwością ją dogonił.
- Hej mała, co się tak plączesz po mieście? Znowu dawałaś dupy pod mostem? - zażartował.
Nagle zauważył że coś jest nie tak. Nadia spojrzała na niego wielkimi z przerażenia oczami w których tańczył niemalże obłęd.
- Kastiel! - i rzuciła mu się w ramiona. Zaczęła głośno szlochać.
- Boże, co się stało?
-Jakiś... facet. To było straszne...! - łkała.
- Już dobrze, jestem przy tobie- powiedział otaczając ją ramieniem.- Zaprowadzę cię do domu.
Szli w ciszy. Nadia była zbyt przerażona by mówić. Za drzewami przemknęła niepostrzeżenie ciemna postać.
Gdy doszli do mieszkania Nadia próbowała otworzyć drzwi roztrzęsionymi rękoma. Kastiel wziął od niej klucze i szybko zamkną drzwi za sobą. Pomógł zdjąć Nadii przemoczony od śniegu płaszcz.
Nadia opowiedziała wszystko o zdarzeniu. Kastiel nie umiał nic odpowiedzieć. Siedział tylko i gładził ją po włosach.
- Wszystko będzie dobrze- nie chciał jej zostawiać w takim stanie. Był pełny goryczy, wściekłości i gniewu. Nagle Nadię uderzyła fala bólu i jedna myśl zaświtała jej w głowie. „Zajebie. Zajebie skurwysyna. Jak coś takiego mogło ją spotkać".
Nadia schowała twarz w dłoniach.
-Wariuję. Ja po prostu wariuję. - zaszeptała kręcąc gorączkowo głową. Serce jej szalało.
- Nadia uspokój się już wszystko w porządku - wtem Kastiel przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Nadia wczepiła palce w jego koszulkę i zacisnęła pięści.
- Nie, nic nie jest w porządku - odparła żałośnie. Wtem wzdrygnęli się oboje. Usłyszeli głuchy dźwięk uderzeń w drzwi. Ktoś zaczął się dobijać. Jakby całym swoim ciężarem walił w drzwi. Kastiel zerwał się i pobiegł do kuchni.
-Co ty robisz?! - Krzyknęła Nadia w jego kierunku. Ten rzucił bez słowa nóż w jej stronę. Puścił go dołem, tak że ostrze przesunęło się po panelach i zatrzymało u jej stóp.
- Pogięło Cię?!
- Coś mi tu nie gra, cii... - zaszeptał. - Teraz nic nie wiadomo. Wiesz co się dzieje ostatnio w mieście.
Nagle zapanowała cisza.
- To coś poszło? - zaszeptała Nadia.
Wtem ogromny huk i trzask łamanego drewna. Drzwi wleciały do wewnątrz pomieszczenia jakby były wykonane jedynie z kartonu. Nadia miała wrażenie że serce stanęło jej na ułamek sekundy. Otworzyła szeroko oczy, z niedowierzaniem patrzyła na sylwetki wpełzające do wewnątrz. Kilku mężczyzn poruszało się nieregularnym, chwiejnym krokiem.
- Co to kurwa ma być?! Kim jesteście? - wrzasnął rozwścieczony Kastiel.
- Twoim koszmarem sennym - Odrzekł chrypliwym głosem mężczyzna, który wysunął się na przód. Nadia rozpoznała tą okropnie pozszywaną twarz.
- To on!
- Już nie żyjesz! Wrzasnął Kastiel, próbując rąbnąć go w bok głowy. Świst noża. Obrzydliwy chrapliwy śmiech. Potwór w mgnieniu oka złapał rękę z nożem i wykręcił ją. Kastiel jęknął.
- Nie!
Trzask łamanej kości. Potężny kopniak w głowę i dźwięk uderzenia bezwładnego ciała o posadzkę.
Nadia pisnęła. Nie mogła uwierzyć w realność odgrywających się scen. Trzymała rozdygotana nóż przed sobą. Powoli osunęła się na ziemię, a po policzkach popłynęły jej łzy. Patrzyła na nieprzytomnego przyjaciela u stóp potwornego monstrum.
- Ty potworze...
Zbliżał się do niej powolnym krokiem. Wyciągnięte ręce, wyposażone w budzące strach pazury. Z obrzydliwym mlaśnięciem, potwór oblizał wargi.
- Nie, nie, nie... to nie może być prawda - zaczęła kręcić gorączkowo głową i odsuwać się jak najdalej od tych kreatur. Nagle poczuła że przyparła plecami do ściany. Łzy sączył się po policzkach dużymi kroplami. Wtem potwór o żółtych kocich oczach skoczył do ataku. Dziewczyna zrobiła unik i runęła na podłogę.
Nagle usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Odrzuciła głowę w tył i ujrzała sylwetkę wpadającą przez okno wśród tysięcy szklanych odłamków. Zamarła. Był to mężczyzna uzbrojony w długą czarną kosę, a z pleców... wystawały mu potężne, rozłożyste skrzydła.
- Ty który śmiesz podnosić rękę na mą oblubienicę - wyciągnął przed siebie broń. - GIŃ!
Nadia rozpoznała ten głos.
Nagle przez okna wleciała ogromna chmara kruków. Dopadły one chwiejne sylwetki. Monstra zaczęły krztusić się swoją krwią, niektóre próbowały wypełznąć z mieszkania. Mężczyzna ruszył. Kilka ciosów potężnym ostrzem przemieniła te ludzko podobne twory w krwawą maź.
Kruki zaczęły dziobać leżące ciała, inne osiadły na ziemi.
Mężczyzna wypuścił broń która z echem upadła na ziemię. Po chwili zabłysła delikatną czerwoną poświatą i zaczęła obracać się w popiół. Nadia wpatrywała się w plecy wybawcy.
- Artur... czy to ty?- wyszeptała z płaczem. Mężczyzna odwrócił się powoli, bezskutecznie przesłaniając twarz dłonią.
Spojrzała na jego oczy, teraz lśniące żywą czerwienią, ręce zbroczone krwią, kły wystające z ust... zadrżała, a oczy zapiekły ją od łez.
- Jesteś pomiędzy dwoma światami - odezwał się kucając przed nią. Ich oczy spotkały się na tej samej wysokości. Wtem spostrzegła, że jego oczy zaczęły blaknąć, a skrzydła powoli zwijać się, by z głośnym trzaskiem wbić się w jego plecy.- Wybierając prawdę, nie będzie odwrotu - wyciągnął do niej dłoń.