środa, 21 lutego 2018

Rozdział 22




Tego samego dnia 






Siedziała na metalowej ławce przed rezydencją. Potrzebowała chwili by pomyśleć nad sytuacją w której się znalazła. Czuła się zdezorientowana przez wcześniejsze zachowanie Artura. Trawiły ją mieszane uczucia, których nijak nie mogła pozbierać.
Patrzyła na czubki swoich ciężkich, sznurowanych butów. W końcu znów mogła brać swoje ubrania. Miała na sobie prostą, czarną sukienkę, skrytą pod ciemnym płaszczem. Na nogach miała jeszcze zakolanówki założone na rajstopy. 

-Aaaaa... czy wszystko musi być tak popieprzone?! – warknęła do siebie.
Potrząsnęła podirytowana głową. Spojrzała przed siebie pustym wzrokiem. Wtem nieoczekiwanie dostrzegła coś czającego się za drzewem. Zaciekawiona przechyliła się na ławce, żeby lepiej się przyjrzeć. Zdziwił ją swój spokój. Ha! Czy w tym świecie może ją jeszcze cokolwiek zdziwić? Postanowiła to sprawdzić. Jednak gdy tylko postawiła jeden krok, czarna, niewielka sylwetka czmychnęła za kolejne drzewo. Dziewczyna zauważyła, że owa postać sięga jej może do pasa.

„Chyba nie ma sensu się skradać, bo i tak się spłoszy" – pomyślała.

 Wtem rzuciła się biegiem w jej kierunku. Zauważyła że jest to... dziecko?! Mała dziewczynka w czarnej sukience. Zastanawiała ją tylko jej... głowa. Z daleka wyglądało to jak śnieżne włosy zebrane w dwa wysokie kucyki.

- Hej! Nie uciekaj! Kim jesteś? – krzyknęła w jej kierunku.

Dziewczynka na te słowa przyśpieszyła. Nadia goniła ją chwilę po czym dziecko zniknęło jej całkiem z oczu. Jakby rozpłynęło się w powietrzu. Nadia rozglądała się wokół. Wtem kilka czarnych ptaszysk wzbiło się w powietrze z pobliskich drzew. Nadia wzdrygnęła się zaskoczona i rzuciła spłoszone spojrzenie w kierunku z których odleciały. Nagle dostrzegła szukaną postać. Dziewczynka kucała pod drzewem.

„Jejciu, nie jest jej zimno? Przecież ona ma na sobie, tylko cienką sukienkę" – pomyślała zbliżając się do niej.

Z każdym krokiem rosła w niej obawa, że coś jest nie tak. W miarę jak zbliżała się do tajemniczej dziewczynki, jej włosy... przestawały przypominać właściwie włosy. Stanęła z mocno bijącym sercem niedaleko niej. Patrzyła się osłupiała, oczami wielkimi jak spodki. Wtem dziewczynka wstała. Nadia odskoczyła mimowolnie.

- Kim jesteś? – wyszeptała Nadia.

Dziewczynka się odwróciła. Czarnowłosa dostrzegła, że zamiast głowy... dziecko ma króliczą głowę. Dodatkowo, z jej ust wystawał szereg ostrych jak brzytwa zębów, teraz całych w krwi. Ręce, sukienka była pokryta tą lepką, czerwoną cieczą, a w dłoniach trzymała... martwego kruka.

Królik przekrzywił głowę, wpatrując się w nią mętnym, zwierzęcym wzrokiem. Nagle ruszył w jej kierunku. Nadia wrzasnęła i zaczęła się cofać.

„To sen? To sen prawda?!" – w jej myślach panowała prawdziwa burza. Wtem przewróciła się w tył, a oddech ugrzązł jej w płucach od strachu.

Nagle dał się słyszeć wokół dźwięczny chichot. Istota zatrzymała się tuż przed przerażoną Nadią. 

- Nie mów że przestraszyłaś się tej kruszynki? –  usłyszała za sobą rozbawiony głos. Ku jej zdziwieniu, był to znajomy ton. 

- Iris?! - krzyknęła zaskoczona.

Białowłosa dziewczyna wychyliła się zza drzewa. Białe kosmyki włosów opadały jej kaskadą niemal do pasa. A w złotych oczach błyszczały wyraźne iskierki rozbawienia. Dziewczyna trzęsła się od wstrzymywanego, wrednego śmiechu. 

- CO TO JEST?! 

- Oj nie bądź taka nieczuła – wymamrotała białowłosa, robiąc naburmuszoną minę. Podeszła tanecznym krokiem do króliczej dziewczynki i objęła ją czule kucając przy niej. Nadia dostrzegła, że dziewczyna jest boso. Miała na sobie sukienkę i śnieżne, luźne futerko zarzucone na ramiona. Jej cera wydawała się niemal biała. Iris usiadła na ziemi i wzięła dziewczynkę na kolana, obejmując i głaskając ją pieszczotliwie po główce. Odebrała dziecku truchło kruka i zaczęła je uważnie lustrować wzrokiem.

- Chyba Natuś będzie niezadowolony. Chowaniec zżarł jego obserwatora – wymruczała robiąc z ust dzióbek.
- Iris, możesz mi wytłumaczyć, co to za istota? – powiedziała Nadia lekko podirytowana.
- Ty nic nie wiesz? – zachichotała białowłosa.
- A pytałabym się, jakbym wiedziała? – warknęła podnosząc z ziemi. Wolała jednak zachować dystans.  
- No już, już. Złość piękności szkodzi – zacmokała Iris,uśmiechając się pazernie.
– Widzisz, odkąd uciekłam od świata ludzi, musiałam się naczyć żyć w samotności. Ale dzięki temu zyskałam już pokaźne grono przyjaciół – powiedziała wstając nagle i rozłożyła szeroko ramiona. Przymknęła na chwilę oczy i uniosła podbródek do góry. Jej włosy nagle rozwiały się na wszystkie strony, jakby uderzył w nią podmuch wiatru. Jednak Nadia miała wrażenie... jakby białowłosa to kontrolowała. Wtem Iris spojrzała na Nadię. Na jej policzku zagościły błyszczące żyłki, rozchodzące się na lewej połowie twarzy. Jej oko mieniło się czerwienią. Nadia spostrzegła, że zza drzew zaczęły wychodzić całe zastępy ludzi o zwierzęcych głowach. Wilki, lisy, zające. Nadia myślała, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.

- Oto moi przyjaciele! – pisnęła zachwycona jasnowłosa.

Nadia zlustrowała uważnie nadchodzące kreatury.  Z trudem stojąc w miejscu, powstrzymywała się od ucieczki. Poczuła jak pocą jej się dłonie.
- Powiedz mi coś więcej - powiedziała z trudem.
Białowłosa zamyśliła się na moment po czym zaczęła opowiadać.
- Medium jak i upadli są bardzo blisko granic życia i śmierci- powiedziała Iris idąc po okręgu wokół Nadii. Mówiła jakby do siebie, okazując wyższość względem czarnowłosej. Jednak bacznie ją obserwowała kątem oka, z pazernym uśmieszkiem na twarzy.
- Zdolności medium względem dusz znacznie przewyższają upadłych. To my potrafimy wziąć duszę we władanie. Możemy być ich zbawieniem jak i zagładą.
- Co to znaczy? - mruknęła Nadia, ściągając w zamysleniu brwi do siebie.
- Możemy je oczyścić by powróciła do strumienia dusz, jak i ją zniszczyć.
- No dobra a te stwory? -
- Nie nazywaj ich tak! - wrzasnęła gniewnie jasnowłosa, nagle stając w miejscu. Oczy jej błysły wściekle. Jednak zaraz westchnęła i popatrzyła się na brunetkę z politowaniem.
- Już mówiłam, C H O W A Ń C E. Ty również możesz je tworzyć.
Z okruchów duszy które pozostały w ludzkim ciele i swojego cienia. - powiedziała i czule pogłaskała jedną istotę, stojącą najbliżej. Był to wysoki mężczyzna o wilczej głowie. Patrzył się na Nadię pustymi, złotymi oczami.
- Powiedz mi więcej - szepnęła, siląc się przy tym by również się zbliżyć do chowańca. 
- Te akurat powstały ze zwłok ludzi i zwierząt. 
-To musi być akurat taka kombinacja?
- Tak, nie można przywrócić do życia człowieka. ICGBE niestety korzysta tylko ze zwłok ludzi. Pozostałości intelektu zamienia je w trudne do kontrolowania zombie - mruknęła krzywiąc się na wspomnienie organizacji.
- Dlatego zdarza się, że atakują nie tych co chce organizacja - szepnęła do siebie czarnowłosa.
- A skąd bierzesz ... materiał na chowańce?
Wtem Iris się rozpromieniła.
-Wiesz! Z reguły Natuś mi załatwia trupy... z niezłym ciałkiem – tu zachichotała dźwięcznie. -Zawsze to milej z nimi spędzać mroźne noce.
- Wolę nie pytać jak ich używasz – skrzywiła się Nadia. Ujęła niepewnie dłoń chowańca, któremu przyglądała się od dłuższego czasu. Ciepła.
- Można je z powrotem uśmiercić? 
- Jasne, tylko po co? One są takie kochane! – krzyknęła z zachwytem. Iris zawirowała koło chłopaka o lisiej głowie i wtuliła się w niego.

- Jak ty je ukrywasz? To znaczy... jak zbierasz je do kupy, żeby się nie rozłazili? Wokół nas jest w końcu dość potężny zwierzyniec.
Wtem Iris pstryknęła w palce. Wszystkie chowańce nieoczekiwanie rozpłynęły się w tumanach czarnego cienia.
- Iluzja. Kolejna sztuczka Medium. Twój cień może przybierać przeróżne kształty. – Nagle Nadia spostrzegła... drugą Iris wychodzącą zza drzewa.
– Jak i sprawić by był całkiem niewidoczny! – zachichotała. Pierwsza Iris rozpłynęła w powietrzu, pozostawiając niewielki obłok pary.
- Niesamowite.
Iris stała przed nią, posyłając jej tajemniczy uśmiech.
- Spróbuj – zachichotała wyciągając dłoń z martwym krukiem.
- Ale jak?
- No po prostu! Poczuj, jakbyś chciała wchłonąć resztki pozostawione przez duszę, a następnie tchnąć cząstkę siebie.
- To brzmi jak bajka. Cholera, to niemożliwe! Nie rozumiem co ty do mnie mówisz, ja nawet nie umiem kontrolować tych cieni. Dziś same wystrzeliły zza mnie jak mnie Nataniel wystraszył.
- Och ten Natuś. Hmm... więc BROŃ SIĘ! – krzyknęła z szaleńczym śmiechem w głosie. Wystrzeliła zza siebie wiązki cieni. Nadia krzyknęła przerażona i zasłoniła głowę rękami i skuliła się na ziemi. Po chwili dostrzegła, że nic się nie stało.
- Ty serio jesteś beznadziejna. Gdybym ich nie zatrzymała, już byś była TRUPEM – wymamrotała niezadowolona Iris. Zrobiła piruet i przeskakując z nogi na nogę kucnęła tuż przed Nadią.
- A może zbyt mało się mnie boisz? – wysyczała z zagadkowym uśmiechem. Nachyliła się nad nią gwałtownie, tak że czarnowłosa całkiem położyła się na ziemi. Kocim ruchem przeszła nad nią tak, że Nadia leżała teraz pod Iris z szeroko otwartymi oczami. Białowłosa opuszkiem kciuka musnęła jej rozchylone usta, by potem przejechać po jej szyi. Uśmiechnęła się szeroko, gdy zauważyła świeżą ranę.
- Byłabyś pięknym chowańcem – szepnęła, oblizując wargi.
- Złaź – wykrztusiła Nadia. Bała się. Iris zachichotała tylko i przejechała ręką po jej tułowiu, opuszkami palców musnęła jej udo, z którego osunęła się sukienka.
- ZŁAŹ! – krzyknęła czarnowłosa odpychając jej dłoń.
- Ooo... to mi się podoba. Ten gniew... mmm... - zamruczała. 
Wtem Nadia odepchnęła ją z całej siły. Lecz tylko zatopiła dłonie w jej tułowiu, by zaraz białowłosa rozpłynęła się w powietrzu, w obłokach pary.
Nadia zagryzła wargę z niezadowolenia i rozglądnęła się dookoła. Wszystkie chowańce wokół pochyliły się, jakby gotowe do ataku. Zaczęły warczeć i płochliwie rzucać wzrokiem dookoła. Nadia zamarła, przygotowując się na najgorsze.
- Ups, chyba twoje zabawki mnie nie lubią – Nadia usłyszała zza siebie znajomy głos. Odwróciła się i spojrzała w górę. Na swojej drodze napotkała zimne, metaliczne oczy. Ujrzała Artura, który kucał na gałęzi pobliskiego drzewa. Nadia zauważyła, że miał na sobie czarną zbroję, taką jak łowcy których widziała niedawno. Czarna skóra opinała jego wyrzeźbione ciało, a zarzucona peleryna nadawała tajemniczości. Trudno było Nadii ukryć zaskoczenie jak i... rumieniec. Artur wyglądał w niej wyjątkowo atrakcyjnie. W jednej ręce obracał metaliczną półmaskę. Zaciekawiło to Nadię.
Mężczyzna zeskoczył z drzewa. Lekko wylądował na ugiętych nogach tuż koło niej. Podał jej dłoń, by pomóc wstać. Nadia ujęła ją niepewnie.
- Co z tą zbroją? - odezwała się Iris marszcząc brwi. 
- Muszę rozmówić się z łowcami - rzucił, jednak wciąż patrzył tyko w oczy czarnowłosej.
-Nie narozrabiaj mi tu – powiedział lekko się uśmiechając. Musnął ją delikatnie po policzku nad czymś się zastanawiając. Wtem Artur pochylił się nad dziewczyną, tak że czuła jego ciepły oddech na swojej skroni. Nadii przebiegł elektryzujący dreszcz po plecach. 
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się za poranną sytuację – szepnął i ujął długi kosmyk jej włosów. Pogładził go delikatnie patrząc z uwagą na zmieszaną twarz czarnowłosej, ale ta nie mogła nic z siebie wykrztusić. Głos ugrzązł jej w gardle. Jedynie patrzyła mu się prosto w oczy.  Po tej niezręcznej chwili Artur westchną i puścił kosmyk Nadii. Nałożył na twarz maskę która przesłaniała dolną połowę jego twarzy.  Po obu jej stronach znajdowały się podłużne nacięcia, ułatwiające oddychanie. W jego zimnych oczach dostrzegła... smutek.
- A i wiesz, że nie ma się co bać Iris, nie pozwoliłbym, by stała ci się krzywda  - powiedział jeszcze nim odszedł. 
- A tobie Iris radzę poprawić trochę mantrę. Siedzę na tym drzewie od dłuższej chwili, one mnie dopiero co wyczuły – krzyknął jeszcze na odchodne do jasnowłosej, nim zniknął pośród drzew. 
- Boże jak ja go nie znoszę! – zawyła białowłosa po chwili.
 - Mantrę poćwiczyć?! Co za imbecyl! Moje chowańce są DO-SKO-NA-ŁE!
Nadia spojrzała na wkurzoną Iris. Czuła się jakby ocknęła się ze snu. Patrzyła na białowłosą, która mocno zaciskała pięści i rzucała nienawistne spojrzenie w kierunku, gdzie zniknął Artur.
Wtem po całym lesie rozniósł się głośny dźwięk... burczenia w brzuchu.Nadia roześmiała się i popatrzyła się na zastygłą w bezruchu z zażenowania białowłosą.
- Może rozejm? Chodź coś zjeść. W rezydencji powinno się coś znaleźć nawet dla tak potężnego, krwiożerczego Medium z Martwego Lasu – zaśmiała się czarnowłosa.

*

- Po co wam te maski? – zapytała Nadia dziabiąc widelcem naleśnika na talerzu. Spojrzała na Nataniela rozwalonego na kanapie w jadalni. Sączył on powoli czerwone wino z szklanego kieliszka, o bardzo pokaźnych rozmiarach.
- Głupie pytanie – skwitował.
- Przepraszam, żałuję ale nie jestem tak wszechwiedząca jak ty – odparła, przewracając oczami.

Nataniel podniósł się na kanapie i nachylił w przód. Oparł głowę o nadgarstek. Zlustrował on dziewczyny siedzące przy stole. Iris nie wiedząc zbytnio jak posłużyć się sztućcami, pochłaniała naleśniki z dżemem rękami, brudząc się przy tym jak małe dziecko. Nadia siedziała zostawiając jedno krzesło między nimi Tak, dystans od latającego jedzenia, to dobry pomysł.
- To akurat jest dość oczywiste, pomyśl. Znaczna cześć upadłych funkcjonuje normalnie wśród ludzi. Zakładają rodziny z oblubieńcami lub łączą się w pary upadły-upadły. Ostatnio coraz więcej jest powołanych na służbę w szeregach łowców by zwalczać twory ICGBE, a sama ta organizacja wykorzystuje upadłych do eksperymentów lub do bezsensownego znęcania się nad nami. Oczywiste jest że podczas każdej akcji konieczne jest ukrycie tożsamości by ICGBE nie wpieprzyło się przypadkiem komuś na chatę, nie?
Nadia zamilkła.
Blondyn wstał i przeciągnął się. Dziarskim krokiem zbliżył się do stołu i usiadł między Nadią a Iris, trącając przy tym brunetkę. 
- Uważaj! Jeszcze mi czekoladę wylejesz! – warknęła Nadia.
- Oj byłaby taaka szkoda–  zironizował przeciągając głoski. Blondyn wziął jej kubek i bezceremonialnie wypił kilka łyków.
- Oddawaj!
- Nie.
- Pożałujesz! – Wtem Nadia dźgnęła go palcem pod żebra. Blondyn zawył, krztusząc się śmiechem.
- Jakież to groźne medium się odezwało.
Nadia spiorunowała go wzrokiem. Wtem Nataniel nieoczekiwanie pochylił się nad nią i chwycił delikatnie jej podbródek. Przyjrzał jej się uważnie z szelmowskim uśmiechem.
- Co ty...
Blondyn zbliżył się tak że od jej twarzy dzieliły go jedynie centymetry. Dziewczynę zamurowało. Wtem... polizał jej policzek.
- Pobrudziłaś się – mruknął posyłając jej zadziorny uśmieszek. Dziewczyna odsunęła się gwałtownie razem z krzesłem.
- Poradziłabym sobie sama! – warknęła i osłupiała gdy zobaczyła minę Iris. Właśnie ją piorunowała wzrokiem pod tytułem „Gdyby wzrok potrafił zabijać". Białowłosa nabrała na palec dżem i... pociapała sobie policzek patrząc wymownie na Nataniela.
W jadalni rozniósł się głośny śmiech.















Rozdział 21




Kiedy zapomnę 


Ocknęła się kolejnego dnia wczesnym rankiem. Przeciągnęła się jak leniwy kocur i spojrzała na miejsce obok siebie. Artur spał skulony, zakryty razem z głową, pod kołdrą. Nadia uśmiechnęła się słabo na ten widok. Postanowiła go nie budzić. Czuła się okropnie po wczorajszej nocy. Pół nocy męczyła ją bezsenność mimo kojącej obecności bruneta. Męczyły ją przerażające mary senne, co przyczyniło się do rozrywającego bólu głowy.

„Chwile to chyba potrwa, zanim zapomnę to, co widziałam" – pomyślała i zagryzła wargę z niezadowolenia. Wyskoczyła ostrożnie z łóżka i postanowiła udać się do jadalni, napić się czegoś ciepłego. Dalsze spanie i tak nie miało już sensu, tylko męczyłaby się. Zadygotała z zimna gdy jej stopy dotknęły chłodnej posadzki. Rozglądnęła się po pokoju w poszukiwaniu jakiś swoich ubrań. Jej wzrok przykuł szary materiał, wiszący na krześle. Po chwili namysłu naciągnęła na siebie zbyt dużą koszulę Artura, która sięgała jej do połowy ud.. Zrezygnowała z dalszych poszukiwań ubrań. Westchnęła pod nosem i udała się w kierunku drzwi.
Rzuciła tylko okiem na swoje odbicie w lustrze.

„ Wrrr... jak zwykle po obudzeniu wyglądam jak seryjny morderca. I jego ofiara zarazem. Leżąca 5 miesięcy w lodówce" - pomyślała i zaraz poczłapała niezadowolona pustym korytarzem rezydencji.

Budynek wydawał się opustoszały jak nigdy. Weszła do kuchni z nadzieją spotkania znajomego kamerdynera. Dziś nawet poczciwy stary Fryderyk gdzieś się podział. Westchnęła. Przeszukała szafki w celu odnalezienia jakiejś kawy. Ku jej zaskoczeniu jedna szafka była wypełniona przeróżnymi rodzajami herbat i kaw, o jakich nawet nigdy nie słyszała. Ponadto przeróżne przyprawy – cynamon, goździki, suszone kwiaty, których za nic nie mogła zidentyfikować i inne specjały do gorących napoi, zamknięte w prostych szklanych słoiczkach. Wybrała kawę, najbardziej przypominającą KAWĘ i nastawiła wodę do gotowania. Wskoczyła na kuchenny blat i machając nogami w powietrzu zamyśliła się.
Zaraz potem zalała wrzątkiem mieloną kawę i przymknęła oczy napawając się jej zapachem.

„Czarna i cholernie mocna, tego mi trzeba było" – pomyślała.

Gorzki płyn wypełnił jej usta, rozlewając się falą ciepła po jej ciele. Wtem usłyszała za sobą szelest. Odwróciła się momentalnie, lecz zaraz z osłupieniem stwierdziła, że nikogo za nią nie ma. Przygryzła wargę. Wzruszyła ramionami i udała się w kierunku sypialni. Nie mogła się jednak pozbyć dziwnego uczucia, że ktoś ją obserwuje.
Przechodziła właśnie koło gabinetu Artura, kiedy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Weszła do pomieszczenia. Położyła kubek na mahoniowym biurku i rozglądnęła się wokół. Koło niego, na niższym stoliku stała drukarka. Dziewczyna zwinęła Arturowi jedną czystą kartkę i pióro. Usiadła na fotelu i oddała się w wir tworzenia. Zawsze ją to uspokajało. Dziś jak na złość, nic jej nie wychodziło. Świsnęła jeszcze jedną kartkę i zaczęła kreślić kolejne linie czarnym atramentem.


„Chyba się nie obrazi jak mu trochę papieru pobabram" – pomyślała uśmiechając się.


Cały czas nie opuszczało ją przeświadczenie, że jest obserwowana. Zignorowała to i zaczerpnęła łyk gorzkiego płynu.
Wtem poczuła delikatny dotyk na swoich ramionach. Dziewczyna pisnęła krótko i wyskoczyła jak z procy. Nieświadomie wypuściła zza siebie salwę cieni.

- Dość, stój! Nie zabijaj! – usłyszała znajomy głos.

- Durniu, pogięło cię?! – wrzasnęła rozwścieczona patrząc na blondyna rozłożonego na ziemi. Jeden cień drasnął go w policzek. Nadia była zdezorientowana, dlaczego go zaatakowała, i przede wszystkim JAK.

-Oj przestań, chciałem cię tylko przestraszyć– powiedział puszczając jej oczko. Nadia dostrzegła jak w mgnieniu oka rozcięcie z jego policzka znika. Przyprawiło ją to o lekki dreszcz.

- Bardzo śmieszne – mruknęła pod nosem. – Teraz chyba już nic nie jest w stanie mnie przestraszyć – powiedziała gorzko. Blondyn zrozumiał co miała na myśli.

Nataniel dalej leżał na podłodze i dodatkowo założył ręce za głowę, jakby posadzka była najnormalniejszym miejscem na odpoczynek.

- Emm.. masz zamiar tam zostać? – powiedziała z przekąsem, spoglądając na Nataniela.

- Yep. Stąd mam fajne widoki – powiedział rozbawiony.

Wtem policzki Nadii zapłonęły, gdy uświadomiła sobie, że jest ubrana tylko w koszule Artura. Odskoczyła momentalnie od blondyna


- Zamorduje! – wrzasnęła mierząc kopniaka prosto w jego głowę. Ten jednak z łatwością zatrzymał cios, jakby bawił się z małym dzieckiem. Wtem ... wystawił jej język.

- Jak ty mnie irytujesz! – zawyła rozbawiona.

- Też się cieszę, że cię widzę - powiedział szczerze, patrząc jej prosto w oczy.

Nadia zagryzła zaskoczona usta i odwróciła się na pięcie, krzyżując ręce na piersi. To było miłe.
Usłyszała jak chłopak wstaje z westchnięciem.

- Skąd wiesz o strażnikach? – wypalił niespodziewanie.

- Że co?

- To co narysowałaś. Facet bez połowy łba i z mieczykiem. – Nadia spojrzała na niego. Siedział na biurku machając jej rysunkiem w powietrzu.

- Jacy strażnicy? – wykrztusiła- Narysowałam to, co chciało mnie wczoraj zabić.

- Dziwne. – Nataniel zmierzył ją wzrokiem. – Domyślam się że chodzi ci o to, co widziałaś podczas przeistoczenia. Naprawdę dziwna sprawa, że w twoich wizjach pojawiło się coś, czego nigdy nie widziałaś. Oni faktycznie istnieją. – Nadii zjeżył się włos na karku.

- Właśnie, jak się czujesz? – zagadnął posyłając jej wyjątkowo miły uśmiech.

- Jakby coś mnie zjadło, przetrawiło. I jeszcze raz zjadło – mruknęła.

Spostrzegła, że Nataniel też nie wygląda zbyt dobrze. Przez jego jasną cerę, cienie pod oczami jeszcze bardziej się odznaczały. Włosy miał roztrzepane na wszystkie strony świata, rozchełstaną bordową koszulę, dodatkowo krzywo zapiął. W sumie wyglądał jakby też wstał dopiero co z łóżka.

- A ty czemu nie śpisz? – zapytała przekrzywiając głowę w bok.

- Jakoś nie mogłem spać – powiedział drapiąc się po głowie. - Wolałem wstać i przygotować ci dokumenty do szkoły.

- Człowieku, tobie serio ktoś musiał jebnąć płytą chodnikową w łeb że wstajesz i robisz jakąś papierkową robotę. Kim jesteś i co zrobiłeś z Natanielem? I o co w ogóle chodzi z tymi dokumentami?

- Powiedziała ta, co wczoraj ledwo co uszła z życiem a teraz pląta się po domu jak Kacper, przyjazny duszek. – powiedział rozbawiony. - Ferie się kończą. Musimy coś zrobić z jedną wyjątkowo irytującą brunetką. Chyba że wolisz upozorować swoje samobójstwo to ok.

- W sumie raz już prawie umarłam – zironizowała i oparła się o parapet okna, krzyżując ręce na piersi.

- Wpisz to sobie do CV – odezwał się z przekąsem. Westchnął i nagle przewrócił się na biurko. Wyciągnął przed siebie rysunek Nadii, bacznie go studiując.

- Po co miałabym pozorować swoją śmierć?

- Od kilku dni Artur mnie męczy żebym załatwił twoje sprawy ze szkołą, bo sam miał urwanie głowy z łowcami. Opisałem już twoje podanie, list skierowany do twojej szkoły w którym, jakże szczęśliwym trafem, dostała ci się nominacja do dokończenia edukacji jako uczeń Akademii Miriam Valent. Pierdolenie. Od początku mówiłem że samobójstwo byłoby ciekawsze, mniej roboty i pewniejsze że twoi staruszkowie nie będą robić kłopotów. W końcu „No human – no problem."

Nadia westchnęła i poczuła lekkie uczucie smutku na wspomnienie rodziców.

-To jest stricte fikcyjna placówka? Niezły mit strzeliliście. Dość głośno było o niej niegdyś w internecie. Legendarna szkoła dla najzamożniejszych, najzdolniejszych uczniów, ciągle zmieniająca miejsce swojego funkcjonowania w najpiękniejszych zakątkach świata. Tylko nieliczni szczęśliwym trafem mogą zostać nominowani by zostać jej uczniami. Bajka niezła.

- Nie, nie. Akademia Miriam Valent naprawdę istnieje. Uczy się tam zgraja medium. Nie nazwałbym jej czymś szczególnym. Ale i owszem, co semestr zmieniają miejsce uczelni. Co prawda nie wybierają jakiś wybitnie urokliwych miejsc. Wszystkie medium jakie funkcjonują w świecie są jej absolwentami. Oczywiście pomijam fakt dzikich medium. Do tej pory nie wiemy ile rzeczywiście was jest.

- I co, teraz tam będę chodzić do szkoły?

- Nie. Ty złotko jedziesz z nami do Hadesu. W końcu jesteś potrzebna naszemu nieudolnemu królowi – tu zacmokał prześmiewczo - Nie ma sensu się rozdrabniać, także chcemy załatwić twoją sprawę przed podróżą. Zostaniesz tam z nami. Cholera, jeszcze koronacja. Niezły bajzel się szykuje.

- Fajnie, że jak zwykle dowiaduję się na końcu jak ma wyglądać moje życie. O matko. Mój chłopak jest królem jakiejś legendarnej rasy, ponadto toczącej wojnę z ludźmi. Musiałam umrzeć żeby mógł w pełni korzystać z swoich zdolności. Mam zmienić szkołę, ponadto będącą w samej stolicy wyżej wymienionej rasy legendarnych. – wyrecytowała Nadia jednym tchem – Kuźwa, jak to brzmi?! – spojrzała na Nataniela. Ten zrobił śmiertelnie poważną minę i... prychnął głośnym śmiechem.
Nadia opadła na fotel przy biurku. Chciała zrezygnowana walnąć głową w mahoniowe deski ale przecież leżał tam wyciągnięty blondyn. Więc odsuwając trochę krzesło Nadia położył głowę koło niego i odwróciła w drugą stronę. Wyglądała jakby uszło z niej całe życie.

- Odrobina normalności nie zaszkodziłaby, wiesz? – jęknęła.

-Normalność? Eh... Wymarzona reguła, która na razie składa się z wyjątków – powiedział spokojnym tonem. Nieoczekiwanie pogładził dziewczynę po rozczochranych włosach.


*






Oczami Nataniela. Dwa lata wcześniej.


Obudziłem się przez to cholerne ptaszysko. Siedział skubany na parapecie i krakał niemiłosiernie. Myślałem, że mnie szlag trafi. Przeciągnąłem się jak kocur i dość koślawym krokiem zbliżyłem się do okna.
- Spadaj! – wrzasnąłem wkurzony i walnąłem otwartą dłonią w szybę. No chyba sobie kurwa robisz ze mnie jaja? To wstrętne ptaszysko nawet nie drgnęło. Kruk przekrzywił w bok swoją główkę i o ile wzrok ptaka może być wymowny, spojrzał na mnie jak na idiotę. Może zbytnio się nie mylił, skoro stałem jak głupi przy oknie i próbowałem przegonić jakieś cholerstwo. Otworzyłem gwałtownie okno i z łatwością złapałem tego gnoja. Zdziwiło mnie to trochę, że tak łatwo się dał. Bynajmniej nie delikatnie trzymałem go za szyję gotowy w każdej chwili skręcić mu kark. Spojrzałem w te puste ślepia. I wszystko jasne. Obserwator. Ktoś ma niezły ubaw obserwując mnie oczami kruka. Takiego wała! Pokazałem ptaku wymowny gest, posługując się środkowym palcem i skręciłem mu kark. Wystawiłem truchło przez okno i zaraz między palcami przesypał się jedynie popiół. Tylko kto miał czelność mnie obserwować?

- Co ty robisz głupku? – Odezwał się niski, męski głos.

- Nieważne, człowiek tego nie zrozumie.

Głos prychnął. Zbliżyłem się do łóżka. Na kanapie postawionej tuż u jego nóg leżał wyciągnięty koleś. Przeciągnął się ospale, masując obolały kark. Wyciągnął za siebie swoje okularki w czarnych prostych oprawkach i już patrzył na mnie zza szkieł swoimi spokojnymi, bursztynowymi oczami. Nieraz miałem wrażenie że potrafi mnie nimi prześwidrować na wylot. Za bardzo pozwoliłem mu się poznać. Był to wysoki facet, w sumie tego wzrostu co ja. Może trochę chudszy, chociaż to zrozumiałe. Zwykły człowiek nie spędził pół życia na morderczych treningach mających na celu szybką likwidację zbędnych istnień z tego świata. Toteż muskulaturę porównując do mnie miał – marną. Miał na sobie prostą szarą koszulę wpuszczoną w dopasowane czarne spodnie. U boku dyndały mu dwa łańcuchy, a w pasie miał czarny skórzany pasek zdobiony dwoma rzędami ćwieków. Matko, że nawet tego nie zdjął do spania. Masochista kurwa.

Wracając jeszcze do opisu tego ćwoka. Miał włosy o barwie głębokiej czekolady. Coś takiego istnieje? W każdym razie te dwa epitety bezbłędnie opisują barwę jego brązowych włosów. Nosił je wiecznie rozrzucone na wszystkie strony świata, a przydługa grzywka ciągle leciała mu do oczu. Dodatkowo miał wydzierany rękawek, od dłoni do łokcia, w symetryczne wzory przeplatające się z celtyckimi symbolami. Nie będę oceniał jego walorów urody, ale nieraz, gdy byliśmy w jakimś klubie, to w błyskawicznym tempie zyskiwał gromadkę napalonych lasek. Gościu ma wzięcie co świadczy samo przez się. Chociaż pominę fakt że zwykle to była gromadka upadłych płci pięknej, łasych na świeżą krew.

- Niech ci będzie. Dzięki że mnie przekimałeś, może Cornelia dziś łaskawie odda mi chociaż moje rzeczy bym mógł się wyprowadzić.

- Sebuś, to tak na serio? – zapytałem siadając koło niego.

Szatyn chwilę się zamyślił. Zaczął jeździć po swojej wytatuowanej ręce, jak to miał w zwyczaju, gdy coś intensywnie rozważał. Bądź się stresował.

-Nie chce mi się marnować czasu na kobietę, z którą łączą mnie stosunki zakrawające tylko o te łóżkowe. Początkowo wydawało mi się że to jest TO, było coś poza tym, ale z perspektywy czasu...

- Eh ludzie, ludzie – parsknąłem. Skrzyżowałem ręce na karku i odchyliłem głowę w tył. Przymknąłem zmęczone powieki. Oczy mnie piekły a w ustach zaschło jakbym wpierdolił łyżkę cynamonu.

- To pozdrów swoją Byłą Kobietę – skwitowałem.

- Przed, czy po tym, jak mi pierdolnie jej brat? – powiedział zimno przesłaniając oczy. Jak zwykle nie chciał nic dać po sobie poznać, jak bardzo męczy go ta sytuacja.
Spojrzałem na niego otwierając jedno oko i nieznacznie przekrzywiając głowę . Trochę mnie to ugryzło, że ktoś chce mi obić mojego Znajomego Człowieka. Szczerze? Sam nie wiem co w nim jest że do tej pory nie ogłupiłem go urokiem, by o wszystkim zapomniał. Jego obecność wyjątkowo mnie nie męczy. Albo sposób w jaki się dowiedział o moim świecie, gdy porządnie najebany wgryzłem się w przypadkowego przechodnia.


To będzie krótka opowieść. Idę sobie, również, dokładnie w odległości mojej wyciągniętej ręki. Wtem zgarniam go w boczną uliczkę i wgryzam się w tętnice szyjną. Całkiem normalne nie? Wiadomo że zaczął się szarpać. Pamiętam, jak nagle skamieniał zupełnie. Wtedy odsunąłem się i pierwszy raz zobaczyłem jego twarz. Był śmiertelnie... spokojny. Zimnym tonem zapytał się czy od tego umrze. Myślałem że tam jebnę. Po prostu rozłożyło mnie to na łopatki.

- Nie.

- Wampir, kosmita czy jebnięty satanista? - i jeszcze ten gest poprawiania okularów, zdradzający zaciekawienie.

- Do kosmity mi daleko, wampir przereklamowany, ale jebnięty satanista... No, to ci się udało.


Wiele razy zupełnie dla zabawy tłumaczyłem ludziom kim jestem, by potem im bezczelnie wymazać pamięć jak się zaczynali rozklejać czy robić inne dziwne rzeczy. W tym przypadku było zupełnie inaczej. Sebastian wysłuchawszy kilku zdań podsumował słowami Szekspira „Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło". Potem skończyliśmy w jakimś barze na piwie i tak zostało. Jestem zupełnie spokojny o to, że zachowa moją tajemnicę. Bo też, któż by mu uwierzył?

- Dobra, ja spadam. Cya – powiedział wstając z kanapy.

- Nope – wymamrotałem i pociągnąłem go za rękę. Szatyn stracił równowagę i upadł znów na kanapę obok mnie. Nachyliłem się nad nim odchylając kołnierz jego koszuli.

- A gdzie zapłata za nocleg? – zasyczałem dla zabawy. Lubiłem ten błysk strachu w jego oczach, który momentalnie Sebastian chował pod swoją spokojną maską.

- Stary, nie masz w sobie za krzty bezinteresowności – mruknął odchylając głowę w tył. – Nie pobrudź mi koszuli – dodał markotnie.

Zbliżyłem się. Uderzyła mnie ta zniewalająca woń wanilii. Ludzie mają przeróżne zapachy, odzwierciedlające jakość ich krwi. Im człowiek zdrowszy tym jego krew i woń staje się bardziej kusząca.

Polizałem lekko jego szyję, takie przyzwyczajenie. Mi od dziecka wpajano, że przez to ofiary mniej odczuwają ból związany z ugryzieniem. Ponoć enzymy zawarte w naszej ślinie paraliżują na moment komórki nerwowe w tym miejscu. Słyszałem doskonale lekko przyśpieszony rytm jego serca, szum płynącej krwi. Wiedziałem doskonale gdzie ugryźć, by krew nie trysnęła zbyt gwałtownie. Chłopak jak zwykle nawet nie mrugnął gdy moje kły zatopiły się w jego gładkiej skórze.

*
Ze snu wyrwał Nataniela głos brata.

- Widziałem już jak śpisz w przeróżnych miejscach,w różny stanie i z różnymi osobami. Ale biurko? Tego jeszcze nie było–powiedział brunet, patrząc z rozbawieniem na rozciągniętego na drewnie blondyna.

Ten popatrzył na niego zdezorientowany i potrząsnął głową jakby chciał coś wyrzucić z głowy. Przetarł oczy i znów odchylił głowę do tyłu.

- O matko, to był sen. Znów te wspomnienia – zaszeptał ledwie zrozumiale. Przesłonił ręką oczy. Dopiero teraz spostrzegł że na jego ręce coś ciąży. To Nadia oparła o nią głowę i również zasnęła.

Nataniel przyłożył palec do ust nakazując bratu ciszę i skinął na niego by podszedł.

- Weź ją do łóżka, może jeszcze pośpi – mruknął, delikatnie oswobadzając ramię.

Artur westchnął.

- To tu mi uciekłaś mała – zaszeptał, biorąc ją ostrożnie na ręce.

- Postaw mnie – jęknęła nieoczekiwanie.

- No i cały niecny plan, szlag trafił – mruknął Nataniel.

- Jeny, to co wy mi chcieliście zrobić? – mruknęła chwiejąc się lekko na nogach. Artur przetrzymał ją w tali, by nie upadła. Spojrzała mu w oczy, zadzierając głowę do góry. Ramiona jej się nagle delikatnie zatrzęsły. Artur patrzył na nią oczami płonącymi czerwienią. Nagle makabryczne obrazy wróciły. Te płonące ślepia wyłaniające się z mroków, jej największych lęków. Nadia próbowała stłumić emocje. Brunet spojrzał na nią zdezorientowany. Wtem brunetka potrząsnęła lekko głową i uśmiechnęła się słabo.

- Wybacz, to po wczoraj – powiedziała cicho spuszczając wzrok. Nadię gryzło to. Była na siebie zła, że tak zareagowała. Znów spuściła wzrok i odsunęła się od bruneta.

- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, przepraszam – rzuciła i odwróciła się gwałtownie na pięcie, prując przed siebie, by wymknąć się z gabinetu.

Nagle poczuła mocny uścisk na swojej ręce. Odwróciła się zdezorientowana. Wtem Artur naparł na nią i przycisnął do framugi drzwi.

- Nie uciekaj mi. Dopiero co cię odzyskałem- zaszeptał jej do ucha, co przyprawiło dziewczynę o elektryzujący dreszcz. Nagle poczuła jak brunet składa jej pocałunek na szyi. Nadia zaczęła się wiercić. Spojrzała przez ramię bruneta na Nataniela, który właśnie wstał z biurka i stał oparty o nie z skrzyżowanymi rekami na piersi. Przekrzywił z zaciekawieniem głowę i wpatrywał się w nią, nie kryjąc rozbawienia.


- Nie... - jęknęła, zgadując jakie są zamiary bruneta. – Niech on wyjdzie – powiedziała zmieszana. Spanikowała, gdy brunet polizał przeciągle jej gorącą szyję. Na jej twarzy wykwitł rumieniec. Była zakłopotana obecnością blondyna.

- Zapłacę za każdą rzecz której jeszcze nie widziałem – zaśmiał się Nataniel.

Wtem Nadia poczuła dotkliwe ukłucie, niczym dwa sztylety wpajające się w jej ciało. Czuła jak spływa po niej gorąca ciecz, jak jej koszula staje się wilgotna od szkarłatnego płynu. Zacisnęła mocno powieki, próbując się uspokoić. Słyszała łapczywe przełykanie i szum krwi w skroniach. Zemdliło ją to. Zaczęła powoli osuwać się na podłogę a wraz z nią brunet. Trzymał ją mocno, obejmując za talię a drugą ręką przyciskając jej nadgarstek do framugi.

Po chwili mężczyzna poluźnił uścisk.

- Drżysz – zaszeptał, odsuwając się nieznacznie od dziewczyny. Polizał nieśpiesznie świeżą ranę.

Spojrzał jej prosto w oczy. Nadia miała otwarte usta, nie wiedząc kompletnie co powiedzieć. Spuściła wzrok. Wtem mężczyzna złapał ją za podbródek i podciągnął do góry by na niego spojrzała.

- Nie lubię, gdy to robisz – powiedział twardo.

- Dlaczego... - szepnęła patrząc się pustym wzrokiem.

Artur odsunął się od dziewczyny i kucnął przed nią.

- Dlaczego... - powtórzył zamyślony
-Przecież wiesz - westchnął. Odgarnął z jej twarzy kosmyki kruczych włosów i pogładził ostrożnie po policzku.

- Czemu się mnie boisz? – rzucił jakby do siebie.

Wtem na jego twarzy pojawił się lekki grymas bólu. Syknął zaciskając dłonie w pięści. Złapał się za ramię i oparł plecami o framugę by nie stracić równowagi.

- Co się dzieje ? – spanikowała Nadia patrząc przerażona na wykrzywioną w bólu twarz Artura.

- Rana mu się pewnie zabliźnia. W końcu nieźle go wczoraj pokiereszowałaś – mruknął Nataniel. Nadia rzuciła mu spłoszone spojrzenie. Przypomniał jej się obraz zakrwawionego Artura ubiegłej nocy. Dziewczyna zrozumiała dlaczego, to co przed chwilą miało miejsce, musiało się stać.

- Spokojnie, zaraz się zrośnie i nie będziesz musiała tyle oddawać krwi– mruknął. W jego głosie dało się słyszeć nutę rozgoryczenia.

- Ale o co ci chodzi?!

- Nadio, znów się mnie boisz. Przecież widać to na pierwszy rzut oka. Poczekam aż znów przywykniesz do tego. Rozumiem cię, to co wczoraj widziałaś... nie, pewnie żadne słowa tego nie opiszą. Ale to nieważne. Najważniejsze, że jesteś cała. – powiedział spokojnie. Wtem przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.

-Przepraszam. Przestraszyłem cię -szepnął.

Nadia westchnęła.
- Pójdę się przebrać, znów całą mnie pobrudziłeś - powiedziała lekko łamiącym się głosem, ale uśmiechnęła się. Starała się brzmieć naturalnie, ale gardło wciąż miała ściśnięte. Wyswobodziła się z ramion bruneta. Po czym czując na sobie wzrok braci, wyszła z pokoju. 

- To ludzkie dziewczę... – mruknął Nataniel, patrząc spod przymrużonych z zaciekawienia oczu na drzwi za którymi znikła dziewczyna.

- Nie kończ – uciął krótko Artur, ścierając ślady krwi z kącików ust. Widać było jego irytację. Wtem w całym gabinecie dały się czuć lekkie wibracje. Brunet zacisnął mocno pięści. Nagle dał się słyszeć dźwięk tłuczonego szkła. Pęknięcie w oknie rozprzestrzeniło się niczym pajęczyna.

- Dobra spokojnie. Nie wariuj mi tu – mruknął pod nosem blondyn.

Artur podszedł do okna i przejechał opuszkami palców po pęknięciu. Widać było że jest zły.

- Wybacz, nie kontroluję tego jeszcze – westchnął.

- Nauczysz się. Nowa zdolność?

- Tak. To przez wczoraj.

-Zmieniając temat, chyba niedługo trzeba będzie podskoczyć do Hadesu po pewne żelastwo na łebek – i tu jasnowłosy prześmiewczym gestem obrysował sobie aureolkę nad głową.

- Dzisiaj się tym zajmę. Trzeba powiadomić Kryształową Radę o naszym przybyciu oraz o hmm... stanie Nadii. Potrzebuje zdecydowanie nauczyciela.

- Masz zamiar ją posłać do akademii pełnej upadlych?

- Pewnie tak. Mimo pewnych różnic w technice walki między medium a upadłymi, nie powinno być większych problemów by poddać ją podstawowemu treningowi. Poza tym, na pewno chce skończyć podstawę programową szkoły średniej.

- Nie uważasz, że pełna klasa upadłych, plus twoja ślicznotka... eh... ona pachnie przecież jak człowiek.

- Poradzi sobie, o to chodzi, że nie chcę jej posyłać do Akademii dla medium. Ta akademia powinna już dawno zostać wcielona do głównego gmachu w Hadesie. Ostatnio dość niepokoi mnie zbytnie zainteresowanie tą placówką. Nie możemy sobie w obecnych czasach pozwolić na utratę nawet takiej niewielkiej ilości medium. To nieoceniona pomoc w naszych szeregach.

~~~~~~~


Dużo się w tym rozdziale dzieje. Mam zamiar wpleść w opowiadanie kilka wspomnień Nataniela, stąd też fragment "Oczami N..."

Rozdział 20



Dziewczyna szła pustym korytarzem a wokół panował nieprzenikniony mrok. Szła po omacku, dotknęła wilgotnej ściany, by złapać równowagę. Skrzywiła się. Ściany były lepkie i i śliskie. Jej żołądek zrobił niebezpieczny fikołek, jednak Nadia powstrzymała odruch wymiotny. Wolała nie myśleć, czym były owe ściany umazane. Szła z trudem, a jej buty co jakiś czas grzęzły w paskudnie lepkim podłożu. Przeszył ją dreszcz. Potworny smród drażnił jej nozdrza, a uporczywa duchota niemal oblepiała jej twarz. Czuła jak pot sączy jej się po karku, a włosy nieznośnie lepiły jej się do twarzy. Jej kroki niosło echo przez puste przestrzenie. Dziewczyna była coraz bardziej zaniepokojona faktem, że goniący ją upadli zaprzestali pościgu gdy tylko znalazła się w podziemiach. Nie miała jednak wyboru, musiała brnąć dalej. Na końcu korytarza rozpościerała się lekka smuga światła. Dziewczyna przyśpieszyła kroku.

„Wyjście? Nie... to niemożliwe." Jednak nadzieja zrodziła się w jej sercu. Światło było coraz bliżej. Dostrzegła, że są to drzwi, gdzie w górnej części jest szyba, przez którą wpadało zimne, rażące światło. Gwałtownie pociągnęła za klamkę i z trudem otworzyła ciężkie drzwi. Wtem Zamarła. Jej oczom ukazała się pomieszczenie, przypominające szpitalną salę. Rząd łóżek, głucha aparatura przypominająca maszyny do przetaczania krwi. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wstrętny smród zgnilizny i ... TO było wszędzie. Każde łóżko było wstrętnie nią obryzgane, posadzka niemal lepiła się pod nogami od tej szkarłatnej cieczy. Nadia nagle złapała się za żołądek, stłumiła falę konwulsji. Świat przewrócił jej się przed oczami. Krew. Wszędzie. Była. KREW.

- Więc tu się schowałaś złotko - usłyszała cichy szept tuż przy swoim uchu. Poczuła ciepły oddech na skroni. Powoli odwróciła się. Czerwone ślepia. Wszędzie. Dziesiątki. Jakim cudem ich nie usłyszała?!

Wrzasnęła. Wbiegła prosto do Sali skapanej w szkarłacie. Zaczęła się ślizgać po posadzce. Z przerażeniem spostrzegła że jest to ... świeża krew. Puściła się przez pomieszczenie, na jego końcu były kolejne drzwi. Całym ciężarem ciała naparła na klamkę i błyskawicznie wskoczyła do kolejnego pokoju. Koszmar się powtórzył. Biegła dalej. Usłyszała rumor wyłamywanych drzwi tuż za sobą. Obejrzała się przez ramię. To był Nataniel. Szedł, nawet nie siląc się na szybsze tempo. Czysta Arogancja i demonstracja siły.

- I tak cię złapię. Prędzej przy później, dorwę tę - przerwał w połowie zdania, dławiąc się śmiechem - krew dającą potęgę. - Dokończył. Usłyszała chichot upadłych, wypełniający pomieszczenie.

- A jak nie, to dopadnie Cię Belzebub! - krzyknął z szaloną fascynacją w oczach.

„Co to miało znaczyć?" - pomyślała z przerażeniem, ciągle biegnąc przed siebie.

Kolejne drzwi, kolejna sala. Ile ich tam było? Do czego służyły? Przebiegła przez kolejną salę wypełnioną łóżkami. Wtem wypadła przez kolejne drzwi i ku jej zaskoczeniu spostrzegła, że wypadła na ciemny korytarz. Rozejrzała się. Po obu stronach rząd jednakowych drzwi. Nikłe światło, uporczywie mrugających lamp, oświetlał korytarz. Nadia bez zastanowienia pobiegła w lewo. Otwierała losowe drzwi, lecz były pozamykane. Usłyszała rumor za sobą. Zbliżali się, byli coraz bliżej. Upadli chmarą zaczęli się kłębić na korytarzu. Nagle klamka jedych drzwi dała za wygraną. Nadia otworzyła błyskawicznie drzwi i wśliznęła się za nie bez zastanowienia.

„Widzieli mnie? Boże..." - po głowie biegły jej paniczne myśli.

Słyszała coraz bliższe kroki. Wtem usłyszała że upadli mijają salę w której się znalazła. Mimowolnie odetchnęła z ulgą. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Rząd oświetlonych zimnym światłem lodówek. Tu już wszystko było czyste. W półmroku złapała się ściany i powoli wstała. Czuła, jakby najmniejszy szelest, dźwięk mógł sprawić że zdradzi wrogowi swoje położenie. Nawet ściszyła swój oddech. Podeszła do lodówek. Zdecydowała otworzyć się jedną. Podniosła ciężkie powieko i ... skamieniała. Lodówki były wypełnione po brzegi woreczkami z... krwią.
- Mój Boże... - szepnęła powstrzymując odruch wymiotny.

Była przerażona. „Co robić? Jak się stąd do cholery wydostać?!" Obawiała się, że jedyne wyjście z podziemi to, to którym weszła. Zadrżała. Spostrzegła że tupot stóp ucichł. Upadli przebiegi. Jedno nie dawało jej spokoju-Kim jest Belzebub?

Uspokoiła oddech, jednak dłonie dalej jej się trzęsły z strachu. Była przerażona.

Wtem usłyszała z korytarza chrapliwy głos, tlumiony przez drzwi.

- Gdzie jesteś? - zasyczał. Był to Nataniel. Usłyszała pukanie do jakiś drzwi na korytarzu. Wtem trzask i ogromny rumor łamanego drewna, rozległ się echem po pustych przestrzeniach. Nadia zamarła. Był już blisko.

- Myślałem że bawimy się w berka, nie w chowanego - ponowił swoją gierkę. Nadia usłyszała kolejny odgłos pukania. Coraz bliżej... Kolejne drzwi zostały wyłamane. Zbliżał się do sali w której się znajdowała. Nadia gorączkowo szukała jakiegokolwiek schronienia, bądź broni. Na nic.

Kolejny dźwięk pukania. Trzask.

Pukanie.

...

Trzask.

Nadia poczuła jak zimny pot leje się jej po karku. Zadrżała.

Pukanie. Wyraźne, klarowne. Głośne. Prosto w drewniane drzwi pokoju, w którym się znajdowała. Nadia zamarła.

- Gdzie jesteś? - zasyczał prosto w drewno drzwi.

Wtem Nadia gwałtownie naparła na drzwi. Uderzyła nimi z całej siły napastnika. Nataniel zachwiał się zdezorientowany. Dziewczyna w mgnieniu oka wyślizgnęła się na korytarz i już gnała w przeciwnym kierunku do tego w którym pobiegli upadli.

- KURWAAAA! Ty suko! - usłyszała wściekły głos za sobą. Dziewczyna przyśpieszyła. Gnała przez niekończące się labirynty korytarzy. „Zgubiłam go?" Wtem spostrzegła że dobiegła w ślepy zaułek. Przed nią były tylko ogromne półokrągłe wrota z ciężkimi kratami. Zamarła. Spostrzegła... że były otwarte na oścież. Przeszył ją dreszcz na myśl, co mogło się tam znajdować i... co może ją spotkać podczas dalszej ucieczki. W jej sercu zrodziły się wątpliwości, w jej dalszy sens. Korytarze mogły kryć coś znacznie gorszego od goniącego ją rozwścieczonego upadłego. Osunęła się na zimną posadzkę i złapała głowę. Myśli kłębiły się w niej całą burzą. Była przerażona. Jak nigdy w życiu.

*

- Iris! Przygotuj się, jej dusza ciemnieje. - Powiedział Nataniel zaniepokojony wpatrując się w szklany dzban. Dusza Nadii marniała w oczach. Zauważył jak Artur się zatacza, a jego oczy zachodzą mgłą z przerażenia. Kurczowo trzymał się płyty kamiennego stołu i wpatrywał w dziewczynę, zarazem szepcząc coś niezrozumiale.

- Nie, nie, nie! - kręcił głową z niedowierzaniem jasnowłosy. Spostrzegł że cienie wokół ciała dziewczyny zafalowały. Wtem jeden nagle uderzył w stronę Artura. Ten nawet nie drgnął, gdy przeszył jego bark na wylot. Krew trysnęła po posadzce.

- Artur! Uważaj!- Skoczył ku bratu przewracając go na ziemię, unikając w ten sposób kolejnego ciosu.

- Nie przestawaj wierzyć! Uwierz! Uda się. Uwierz w nią! - wrzasnął mu prosto do ucha jakby to miało wybić go z amoku w jakim się znalazł.

Iris otoczyła ich kopułą ze swojego cienia, by chronić przed kolejnymi atakami Nadii

- Robi się coraz ciekawiej - zamruczała białowłosa wbijając wzrok w nieprzytomną dziewczynę.

*

„Będę na ciebie czekał"

„Śpiesz się, byś nie została tam na zawsze"

- Ale Artur, jak mam się stąd wydostać? - szeptała dziewczyna w obłędzie.

„Tylko ty jesteś w stanie pokonać swój strach"

Nadia zagryzła wargę do krwi. Wstała. Wtem z wnętrza otwartej komnaty wydobył się ogromny podmuch.

- Widzę że znalazłaś naszego pupila - usłyszała za sobą znajomy głos. Włos zjeżył jej się na karku. Powoli odwróciła się, a oddech zamarł jej w płucach.

- Artur... - wyszeptała.

Mężczyzna zaśmiał się dobitnie. Delektował się przerażeniem, malującym się na twarzy dziewczyny. Coraz mniej przypominał prawdziwego Artura. Mężczyzna stojący przed nią był niczym demon. Jego oczy paliły ją żywym żarem, a uśmiech wyrażał czystą żądzę krwi i cierpienia. Najbardziej przerażał ją fakt, że jest to ... Osoba którą tak kocha.

Z komnaty dał się słyszeć cichy pomruk. Nadia poczuła potężne wibracje pod stopami. Ziemia się zatrzęsła. W Ciemności zakotłowało się. Błysk czerwieni przeszył wnętrze celi.

Przez wrota wyszła ogromna postać i stanęła tuż przed dziewczyną. Był to stwór, sylwetką przypominającego dobrze zbudowanego mężczyznę. I tu podobieństwa się kończą. Miał ponad 2 metry wysokości, całe jego trupioblade ciało było pokryte niezrozumiałymi runami. Z pleców wystawały ogromne krucze skrzydła a w dłoni dzierżył ponad półtorametrowy miecz, pokryty błyszczącymi szkarłatem runami. Lecz to jego głowa najbardziej przyprawiała o ciarki na plecach. Była nieproporcjonalna do tułowia. Jakby ktoś ściął ją tuż powyżej czarnej kreski wąskich ust. Z karku roztaczał się krąg niczym aureola otaczający niekompletną głowę. Potwór wyszczerzył rząd przerażających czarnych kłów i oblizał wargi mlaskając czarną śliną.

- Belzebub, zniszcz to medium - usłyszała rozkaz, który padł donośnym głosem, z ust Artura.

Nadia rzuciła się do panicznej ucieczki. Potwór zamachnął się potężnym ostrzem i uderzył w ziemię. Potężny cios rozpruł posadzkę, przez co dziewczyna straciła równowagę i runęła uderzając w ścianę. Wrzasnęła zasłaniając głowę.

Artur wyszczerzył kły w paskudnym triumfalnym uśmiechu.

Ziemia trzęsła się od kroków potężnego monstrum. Dziewczyna spojrzała na przeciwnika. Potwór znów się zamachnął. Dziewczyna ledwo uniknęła ciosu odskakując w bok. To uderzenie sprawiło że ściana runęła. Burza tynku i kurzu oblepiła dziewczynie twarz. Zakasłała i przetarła oczy. Do korytarza wpłynął jasny snop światła który oślepił potwora. Wykorzystując to Nadia wystrzeliła salwę cieni. Te niczym piłka odbiły się od jego ciała. Dał się słyszeć śmiech Artura. Nadia spostrzegła że dołączył do niego Nataniel i kilku upadłych.

- To chyba już koniec zabawy - powiedział z udawanym smutkiem jasnowłosy.

- Najlepsze przed nami braciszku - zasyczał Artur.

Nadia przeturlała się, by spojrzeć przez wyrwę w ścianie. Jednak za nią była tylko przepaść. W dole urwiska pieniła się woda.

„Niemożliwe, te podziemia są tak rozległe? Przecież to już skraj miasta!"

Nagle poczuła jak ktoś łapie ją za rękę. Wrzasnęła. To Belzebub pochwycił ją i uniósł do góry. Podszedł do wyrwy w ścianie i zwiesił ją tuż nad urwiskiem. Taki upadek mógł się skończyć tylko jednym.

Wtem usłyszała ... klaskanie.

- Wystarczy. Daj ją tu - wydał polecenie brunet. Na jego twarzy malowało się rozbawienie.

Gdy dziewczyna dotknęła tylko ziemi chciała poderwać się do ucieczki, lecz pochwyciły ją silne ramiona Nataniela. Wkręcił jej rękę tak, że najmniejszy jej ruch powodował dotkliwy ból.

- Jesteś już nasza - zaszeptał jej prosto do ucha.

Byli tuż przy niej. Czuła ich ciepły oddech, na wilgotnym od potu karku.

- Nie, nie, nie! - zaczęła się wyrywać. Kopała i panicznie się szarpała. Zaraz jednak jej dłonie zostały unieruchomione.

Artur odgarnął z jej szyi włosy i mlasnął obrzydliwie przyglądając się jej. Pochylił się. Nadia zaszamotała się i jęknęła panicznie. Czas na chwilę zwolnił. Szaleńcze bicie serca, ogromne napięcie. Wtem upadły wgryzł się głęboko a gorąca ciesz popłynęła po jej ramieniu. Kolejne ugryzienie, z drugiej strony. Nataniel. Przeszył ją dotkliwy ból. Czuła jak ogień trawi miejsce ugryzień ale i każdą żyłę, każdą tętnice jej ciała. Do oczu napłynęły jej łzy, a serce łomotało w piersiach jak oszalałe. Ból i strach zlewały się w jedno w przerażającą feerię panicznych uczuć.

„Czy to mój koniec?"- pomyślała z rozpaczą. Obraz zaczął rozmazywać się jej przed oczami a oddech gręzł w piersiach. Walczyła o każdy haust powietrza.

„Znajdź to, co kochasz i daj się temu zabić- przypomniała sobie nagle cytat przytoczony kiedyś przez Nataniela

„Nie! To nie może się tak skończyć!" - pomyślała z nową determinacją.

-Aaaaaa! - wrzasnęła. Resztkami sił chciała się wydostać. Ból w wykręconej ręce był nie do zniesienia.

„Teraz albo nigdy" - pomyślała.

Trzask łamanej ręki. Salwa cieni rozproszyła się na wszystkie strony. Zdołała odrzucić Nataniela na przeciwległą ścianę. Ten z sykiem osunął się na posadzkę. Spojrzała na Artura i zamarła. Cienie trafiły go prosto w serce. Ten stał niewzruszony patrząc się morderczym wzrokiem na dziewczynę. Zaczął iść na przód, a cień przeszywał jego ciało coraz głębiej. Wyraz jego twarzy był przerażający. W szkarłatnych oczach lśniła żądza mordu. Grymas bólu mieszał się z szyderczym uśmiechem, zakrwawionych ust.

- Nie! Nie zbliżaj się!

- Zdołasz mnie zabić? Swojego ukochanego? - Odezwał się chrapliwym, niskim głosem. Coraz mniej przypominający ludzki.

- Nie jesteś nim! Nie jesteś Arturem! - wrzasnęła.

- Doprawdy? - zarechotał obleśnie.

Nagle do głowy Nadii wdarła się seria obrazów. Niczym pokaz slajdów. Nadia Wrzasnęła

*

- Boże jej dusza jest niemal czerwona!

- Zamknij się robie co mogę - warknęła Iris na Nataniela.

Wtem Nadia otworzyła gwałtownie oczy. Krew spłynęła jej z kącików ust. Spojrzała na zakrwawionego Artura stojącego tuż przy niej. Już miał coś powiedzieć , lecz kolejny cień Wystrzelił w jego kierunku. Widziała jak jego usta układają się w słowa „Nie umieraj! Błagam" Nic nie słyszała. Oczy znów zaszły mgłą i ponownie wróciła w świat swych lęków.

*

- Atakując mnie atakujesz jego. Już go zraniłaś. Nie możesz mnie zabić.

- KŁAMSTWO!

Obrzydliwy, nieludzki śmiech. Był coraz bliżej.

- Nie pokonasz mnie - zasyczał.

Nadia zawahała się. Co jeśli to prawda? Co jeśli zaatakuje go a ucierpi prawdziwy Artur?

„Nie wierz w nic co tam zobaczysz" - wspomnienie przebiło jej się przez burzę myśli.

- Nie pokonam cię. Ja już cię zniszczyłam! - wrzasnęła.

I z całej siły wbiegła w przeciwnika wypychając go przez wyrwę w ścianie. Oboje wypadli w czeluść. Porywisty zimny wiatr przeszył niczym tysiące szpilek całe jej ciało. Ziemia zbliżała się nieubłaganie. Artur rozłożył skrzydła, zmieniając tor lotu. „O nie, nie wyrwiesz mi się" Dziewczyna wystrzeliła cienie. Zaczęła uderzać w skrzydła, kiereszując je na wylot. Ich lot zwrócił się ku ostrym skałom. Ziemia była coraz bliżej. Żołądek Nadii związał się w supeł. Mierzyli się wzrokiem pełnym nienawiści. Lecz Nadia widziała to. Widziała swoje zwycięstwo.

*

Artur złapał się za serce i jęknął. Czuł jakby cała jego klatka piersiowa płonęła.

- Dusza.. - zajęczał - wraca, trzeba zwrócić duszę. -Potknął się idąc do dzbana i runął na kolana. Jego skrzydła wyłoniły się z trzaskiem rozrywając koszulę. Mocno zacisnął szczeki i chwycił się kamiennego stołu by złapać równowagę. Każda żyła na jego ciele zaczęła delikatnie świecić przez skórę, wokół skrzydeł rozpostarła się złota aura. Oczy zapłonęły żywym żarem. Krzyknął z bólu. Wokół niego nagle posadzka zaczęła pękać. Złapał się za głowę. Pokonał ból i wyprostował się. Iris skoczyła zwinnie podając mu dzban. Artur wyjął delikatnie duszę i podniósł nad bezwładnym ciałem. Wtem ognik duszy zaczął się topić, przelewać przez palce by rozlać się w pierś Nadii. Nagle Nadia ocknęła się ze snu. Z przerażeniem spojrzała na ukochanego wykrzywionego bólem. Ten przygryzł wargę tłumiąc jęk. Zatrzepotał skrzydłami po czym zbliżył się do dziewczyny.

- Wróciłaś. Udało się... - powiedział siląc się na uśmiech i pochwycił czarnowłosą w ramiona. Jego oczy zabłyszczały od łez. Ta objęła go mocno i... rozpłakała się.

Wtem poświata wokół skrzydeł Artura zaczęła blaknąć. Wszystko się uspokoiło. W komnacie dał się słyszeć tylko stłumiony szloch dziewczyny o ramię Artura.

- Tak się bałam. Artur. Artur...

- Cii... już po wszystkim. Jestem z tobą. - spokojnie szeptał jej do ucha.

Iris dostrzegła jak Nataniel odetchnął z ulgą. Uśmiechnęła się zagadkowo na ten widok.

































Rozdział 19 cz.2




Dziewczyna szła pustym korytarzem a wokół panował nieprzenikniony mrok. Szła po omacku, dotknęła wilgotnej ściany, by złapać równowagę. Skrzywiła się. Ściany były lepkie i i śliskie. Jej żołądek zrobił niebezpieczny fikołek, jednak Nadia powstrzymała odruch wymiotny. Wolała nie myśleć, czym były owe ściany umazane. Szła z trudem, a jej buty co jakiś czas grzęzły w paskudnie lepkim podłożu. Przeszył ją dreszcz. Potworny smród drażnił jej nozdrza, a uporczywa duchota niemal oblepiała jej twarz. Czuła jak pot sączy jej się po karku, a włosy nieznośnie lepiły jej się do twarzy. Jej kroki niosło echo przez puste przestrzenie. Dziewczyna była coraz bardziej zaniepokojona faktem, że goniący ją upadli zaprzestali pościgu gdy tylko znalazła się w podziemiach. Nie miała jednak wyboru, musiała brnąć dalej. Na końcu korytarza rozpościerała się lekka smuga światła. Dziewczyna przyśpieszyła kroku.


„Wyjście? Nie... to niemożliwe." Jednak nadzieja zrodziła się w jej sercu. Światło było coraz bliżej. Dostrzegła, że są to drzwi, gdzie w górnej części jest szyba, przez którą wpadało zimne, rażące światło. Gwałtownie pociągnęła za klamkę i z trudem otworzyła ciężkie drzwi. Wtem Zamarła. Jej oczom ukazała się pomieszczenie, przypominające szpitalną salę. Rząd łóżek, głucha aparatura przypominająca maszyny do przetaczania krwi. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wstrętny smród zgnilizny i ... TO było wszędzie. Każde łóżko było wstrętnie nią obryzgane, posadzka niemal lepiła się pod nogami od tej szkarłatnej cieczy. Nadia nagle złapała się za żołądek, stłumiła falę konwulsji. Świat przewrócił jej się przed oczami. Krew. Wszędzie. Była. KREW.


- Więc tu się schowałaś złotko - usłyszała cichy szept tuż przy swoim uchu. Poczuła ciepły oddech na skroni. Powoli odwróciła się. Czerwone ślepia. Wszędzie. Dziesiątki. Jakim cudem ich nie usłyszała?!


Wrzasnęła. Wbiegła prosto do Sali skapanej w szkarłacie. Zaczęła się ślizgać po posadzce. Z przerażeniem spostrzegła że jest to ... świeża krew. Puściła się przez pomieszczenie, na jego końcu były kolejne drzwi. Całym ciężarem ciała naparła na klamkę i błyskawicznie wskoczyła do kolejnego pokoju. Koszmar się powtórzył. Biegła dalej. Usłyszała rumor wyłamywanych drzwi tuż za sobą. Obejrzała się przez ramię. To był Nataniel. Szedł, nawet nie siląc się na szybsze tempo. Czysta Arogancja i demonstracja siły.


- I tak cię złapię. Prędzej przy później, dorwę tę - przerwał w połowie zdania, dławiąc się śmiechem - krew dającą potęgę. - Dokończył. Usłyszała chichot upadłych, wypełniający pomieszczenie.


- A jak nie, to dopadnie Cię Belzebub! - krzyknął z szaloną fascynacją w oczach.


„Co to miało znaczyć?" - pomyślała z przerażeniem, ciągle biegnąc przed siebie.


Kolejne drzwi, kolejna sala. Ile ich tam było? Do czego służyły? Przebiegła przez kolejną salę wypełnioną łóżkami. Wtem wypadła przez kolejne drzwi i ku jej zaskoczeniu spostrzegła, że wypadła na ciemny korytarz. Rozejrzała się. Po obu stronach rząd jednakowych drzwi. Nikłe światło, uporczywie mrugających lamp, oświetlał korytarz. Nadia bez zastanowienia pobiegła w lewo. Otwierała losowe drzwi, lecz były pozamykane. Usłyszała rumor za sobą. Zbliżali się, byli coraz bliżej. Upadli chmarą zaczęli się kłębić na korytarzu. Nagle klamka jedych drzwi dała za wygraną. Nadia otworzyła błyskawicznie drzwi i wśliznęła się za nie bez zastanowienia.


„Widzieli mnie? Boże..." - po głowie biegły jej paniczne myśli.


Słyszała coraz bliższe kroki. Wtem usłyszała że upadli mijają salę w której się znalazła. Mimowolnie odetchnęła z ulgą. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Rząd oświetlonych zimnym światłem lodówek. Tu już wszystko było czyste. W półmroku złapała się ściany i powoli wstała. Czuła, jakby najmniejszy szelest, dźwięk mógł sprawić że zdradzi wrogowi swoje położenie. Nawet ściszyła swój oddech. Podeszła do lodówek. Zdecydowała otworzyć się jedną. Podniosła ciężkie powieko i ... skamieniała. Lodówki były wypełnione po brzegi woreczkami z... krwią. 

- Mój Boże... - szepnęła powstrzymując odruch wymiotny.


Była przerażona. „Co robić? Jak się stąd do cholery wydostać?!" Obawiała się, że jedyne wyjście z podziemi to, to którym weszła. Zadrżała. Spostrzegła że tupot stóp ucichł. Upadli przebiegi. Jedno nie dawało jej spokoju-Kim jest Belzebub?


Uspokoiła oddech, jednak dłonie dalej jej się trzęsły z strachu. Była przerażona.


Wtem usłyszała z korytarza chrapliwy głos, tlumiony przez drzwi.


- Gdzie jesteś? - zasyczał. Był to Nataniel. Usłyszała pukanie do jakiś drzwi na korytarzu. Wtem trzask i ogromny rumor łamanego drewna, rozległ się echem po pustych przestrzeniach. Nadia zamarła. Był już blisko.


- Myślałem że bawimy się w berka, nie w chowanego - ponowił swoją gierkę. Nadia usłyszała kolejny odgłos pukania. Coraz bliżej... Kolejne drzwi zostały wyłamane. Zbliżał się do sali w której się znajdowała. Nadia gorączkowo szukała jakiegokolwiek schronienia, bądź broni. Na nic.


Kolejny dźwięk pukania. Trzask.


Pukanie.


...


Trzask.


Nadia poczuła jak zimny pot leje się jej po karku. Zadrżała.


Pukanie. Wyraźne, klarowne. Głośne. Prosto w drewniane drzwi pokoju, w którym się znajdowała. Nadia zamarła.


- Gdzie jesteś? - zasyczał prosto w drewno drzwi.


Wtem Nadia gwałtownie naparła na drzwi. Uderzyła nimi z całej siły napastnika. Nataniel zachwiał się zdezorientowany. Dziewczyna w mgnieniu oka wyślizgnęła się na korytarz i już gnała w przeciwnym kierunku do tego w którym pobiegli upadli.


- KURWAAAA! Ty suko! - usłyszała wściekły głos za sobą. Dziewczyna przyśpieszyła. Gnała przez niekończące się labirynty korytarzy. „Zgubiłam go?" Wtem spostrzegła że dobiegła w ślepy zaułek. Przed nią były tylko ogromne półokrągłe wrota z ciężkimi kratami. Zamarła. Spostrzegła... że były otwarte na oścież. Przeszył ją dreszcz na myśl, co mogło się tam znajdować i... co może ją spotkać podczas dalszej ucieczki. W jej sercu zrodziły się wątpliwości, w jej dalszy sens. Korytarze mogły kryć coś znacznie gorszego od goniącego ją rozwścieczonego upadłego. Osunęła się na zimną posadzkę i złapała głowę. Myśli kłębiły się w niej całą burzą. Była przerażona. Jak nigdy w życiu.


*


- Iris! Przygotuj się, jej dusza ciemnieje. - Powiedział Nataniel zaniepokojony wpatrując się w szklany dzban. Dusza Nadii marniała w oczach. Zauważył jak Artur się zatacza, a jego oczy zachodzą mgłą z przerażenia. Kurczowo trzymał się płyty kamiennego stołu i wpatrywał w dziewczynę, zarazem szepcząc coś niezrozumiale.


- Nie, nie, nie! - kręcił głową z niedowierzaniem jasnowłosy. Spostrzegł że cienie wokół ciała dziewczyny zafalowały. Wtem jeden nagle uderzył w stronę Artura. Ten nawet nie drgnął, gdy przeszył jego bark na wylot. Krew trysnęła po posadzce.


- Artur! Uważaj!- Skoczył ku bratu przewracając go na ziemię, unikając w ten sposób kolejnego ciosu.


- Nie przestawaj wierzyć! Uwierz! Uda się. Uwierz w nią! - wrzasnął mu prosto do ucha jakby to miało wybić go z amoku w jakim się znalazł.


Iris otoczyła ich kopułą ze swojego cienia, by chronić przed kolejnymi atakami Nadii


- Robi się coraz ciekawiej - zamruczała białowłosa wbijając wzrok w nieprzytomną dziewczynę.


*


„Będę na ciebie czekał"


„Śpiesz się, byś nie została tam na zawsze"


- Ale Artur, jak mam się stąd wydostać? - szeptała dziewczyna w obłędzie.


„Tylko ty jesteś w stanie pokonać swój strach"


Nadia zagryzła wargę do krwi. Wstała. Wtem z wnętrza otwartej komnaty wydobył się ogromny podmuch.


- Widzę że znalazłaś naszego pupila - usłyszała za sobą znajomy głos. Włos zjeżył jej się na karku. Powoli odwróciła się, a oddech zamarł jej w płucach.


- Artur... - wyszeptała.


Mężczyzna zaśmiał się dobitnie. Delektował się przerażeniem, malującym się na twarzy dziewczyny. Coraz mniej przypominał prawdziwego Artura. Mężczyzna stojący przed nią był niczym demon. Jego oczy paliły ją żywym żarem, a uśmiech wyrażał czystą żądzę krwi i cierpienia. Najbardziej przerażał ją fakt, że jest to ... Osoba którą tak kocha.


Z komnaty dał się słyszeć cichy pomruk. Nadia poczuła potężne wibracje pod stopami. Ziemia się zatrzęsła. W Ciemności zakotłowało się. Błysk czerwieni przeszył wnętrze celi.


Przez wrota wyszła ogromna postać i stanęła tuż przed dziewczyną. Był to stwór, sylwetką przypominającego dobrze zbudowanego mężczyznę. I tu podobieństwa się kończą. Miał ponad 2 metry wysokości, całe jego trupioblade ciało było pokryte niezrozumiałymi runami. Z pleców wystawały ogromne krucze skrzydła a w dłoni dzierżył ponad półtorametrowy miecz, pokryty błyszczącymi szkarłatem runami. Lecz to jego głowa najbardziej przyprawiała o ciarki na plecach. Była nieproporcjonalna do tułowia. Jakby ktoś ściął ją tuż powyżej czarnej kreski wąskich ust. Z karku roztaczał się krąg niczym aureola otaczający niekompletną głowę. Potwór wyszczerzył rząd przerażających czarnych kłów i oblizał wargi mlaskając czarną śliną.


- Belzebub, zniszcz to medium - usłyszała rozkaz, który padł donośnym głosem, z ust Artura.


Nadia rzuciła się do panicznej ucieczki. Potwór zamachnął się potężnym ostrzem i uderzył w ziemię. Potężny cios rozpruł posadzkę, przez co dziewczyna straciła równowagę i runęła uderzając w ścianę. Wrzasnęła zasłaniając głowę.


Artur wyszczerzył kły w paskudnym triumfalnym uśmiechu.


Ziemia trzęsła się od kroków potężnego monstrum. Dziewczyna spojrzała na przeciwnika. Potwór znów się zamachnął. Dziewczyna ledwo uniknęła ciosu odskakując w bok. To uderzenie sprawiło że ściana runęła. Burza tynku i kurzu oblepiła dziewczynie twarz. Zakasłała i przetarła oczy. Do korytarza wpłynął jasny snop światła który oślepił potwora. Wykorzystując to Nadia wystrzeliła salwę cieni. Te niczym piłka odbiły się od jego ciała. Dał się słyszeć śmiech Artura. Nadia spostrzegła że dołączył do niego Nataniel i kilku upadłych.


- To chyba już koniec zabawy - powiedział z udawanym smutkiem jasnowłosy.


- Najlepsze przed nami braciszku - zasyczał Artur.


Nadia przeturlała się, by spojrzeć przez wyrwę w ścianie. Jednak za nią była tylko przepaść. W dole urwiska pieniła się woda.


„Niemożliwe, te podziemia są tak rozległe? Przecież to już skraj miasta!"


Nagle poczuła jak ktoś łapie ją za rękę. Wrzasnęła. To Belzebub pochwycił ją i uniósł do góry. Podszedł do wyrwy w ścianie i zwiesił ją tuż nad urwiskiem. Taki upadek mógł się skończyć tylko jednym.


Wtem usłyszała ... klaskanie.


- Wystarczy. Daj ją tu - wydał polecenie brunet. Na jego twarzy malowało się rozbawienie.


Gdy dziewczyna dotknęła tylko ziemi chciała poderwać się do ucieczki, lecz pochwyciły ją silne ramiona Nataniela. Wkręcił jej rękę tak, że najmniejszy jej ruch powodował dotkliwy ból.


- Jesteś już nasza - zaszeptał jej prosto do ucha.


Byli tuż przy niej. Czuła ich ciepły oddech, na wilgotnym od potu karku.


- Nie, nie, nie! - zaczęła się wyrywać. Kopała i panicznie się szarpała. Zaraz jednak jej dłonie zostały unieruchomione.


Artur odgarnął z jej szyi włosy i mlasnął obrzydliwie przyglądając się jej. Pochylił się. Nadia zaszamotała się i jęknęła panicznie. Czas na chwilę zwolnił. Szaleńcze bicie serca, ogromne napięcie. Wtem upadły wgryzł się głęboko a gorąca ciesz popłynęła po jej ramieniu. Kolejne ugryzienie, z drugiej strony. Nataniel. Przeszył ją dotkliwy ból. Czuła jak ogień trawi miejsce ugryzień ale i każdą żyłę, każdą tętnice jej ciała. Do oczu napłynęły jej łzy, a serce łomotało w piersiach jak oszalałe. Ból i strach zlewały się w jedno w przerażającą feerię panicznych uczuć.


„Czy to mój koniec?"- pomyślała z rozpaczą. Obraz zaczął rozmazywać się jej przed oczami a oddech gręzł w piersiach. Walczyła o każdy haust powietrza.


„Znajdź to, co kochasz i daj się temu zabić- przypomniała sobie nagle cytat przytoczony kiedyś przez Nataniela


„Nie! To nie może się tak skończyć!" - pomyślała z nową determinacją.


-Aaaaaa! - wrzasnęła. Resztkami sił chciała się wydostać. Ból w wykręconej ręce był nie do zniesienia.


„Teraz albo nigdy" - pomyślała.


Trzask łamanej ręki. Salwa cieni rozproszyła się na wszystkie strony. Zdołała odrzucić Nataniela na przeciwległą ścianę. Ten z sykiem osunął się na posadzkę. Spojrzała na Artura i zamarła. Cienie trafiły go prosto w serce. Ten stał niewzruszony patrząc się morderczym wzrokiem na dziewczynę. Zaczął iść na przód, a cień przeszywał jego ciało coraz głębiej. Wyraz jego twarzy był przerażający. W szkarłatnych oczach lśniła żądza mordu. Grymas bólu mieszał się z szyderczym uśmiechem, zakrwawionych ust.


- Nie! Nie zbliżaj się!


- Zdołasz mnie zabić? Swojego ukochanego? - Odezwał się chrapliwym, niskim głosem. Coraz mniej przypominający ludzki.


- Nie jesteś nim! Nie jesteś Arturem! - wrzasnęła.


- Doprawdy? - zarechotał obleśnie.


Nagle do głowy Nadii wdarła się seria obrazów. Niczym pokaz slajdów. Nadia Wrzasnęła


*


- Boże jej dusza jest niemal czerwona!


- Zamknij się robie co mogę - warknęła Iris na Nataniela.


Wtem Nadia otworzyła gwałtownie oczy. Krew spłynęła jej z kącików ust. Spojrzała na zakrwawionego Artura stojącego tuż przy niej. Już miał coś powiedzieć , lecz kolejny cień Wystrzelił w jego kierunku. Widziała jak jego usta układają się w słowa „Nie umieraj! Błagam" Nic nie słyszała. Oczy znów zaszły mgłą i ponownie wróciła w świat swych lęków.


*


- Atakując mnie atakujesz jego. Już go zraniłaś. Nie możesz mnie zabić.


- KŁAMSTWO!


Obrzydliwy, nieludzki śmiech. Był coraz bliżej.


- Nie pokonasz mnie - zasyczał.


Nadia zawahała się. Co jeśli to prawda? Co jeśli zaatakuje go a ucierpi prawdziwy Artur?


„Nie wierz w nic co tam zobaczysz" - wspomnienie przebiło jej się przez burzę myśli.


- Nie pokonam cię. Ja już cię zniszczyłam! - wrzasnęła.


I z całej siły wbiegła w przeciwnika wypychając go przez wyrwę w ścianie. Oboje wypadli w czeluść. Porywisty zimny wiatr przeszył niczym tysiące szpilek całe jej ciało. Ziemia zbliżała się nieubłaganie. Artur rozłożył skrzydła, zmieniając tor lotu. „O nie, nie wyrwiesz mi się" Dziewczyna wystrzeliła cienie. Zaczęła uderzać w skrzydła, kiereszując je na wylot. Ich lot zwrócił się ku ostrym skałom. Ziemia była coraz bliżej. Żołądek Nadii związał się w supeł. Mierzyli się wzrokiem pełnym nienawiści. Lecz Nadia widziała to. Widziała swoje zwycięstwo.


*


Artur złapał się za serce i jęknął. Czuł jakby cała jego klatka piersiowa płonęła.


- Dusza.. - zajęczał - wraca, trzeba zwrócić duszę. -Potknął się idąc do dzbana i runął na kolana. Jego skrzydła wyłoniły się z trzaskiem rozrywając koszulę. Mocno zacisnął szczeki i chwycił się kamiennego stołu by złapać równowagę. Każda żyła na jego ciele zaczęła delikatnie świecić przez skórę, wokół skrzydeł rozpostarła się złota aura. Oczy zapłonęły żywym żarem. Krzyknął z bólu. Wokół niego nagle posadzka zaczęła pękać. Złapał się za głowę. Pokonał ból i wyprostował się. Iris skoczyła zwinnie podając mu dzban. Artur wyjął delikatnie duszę i podniósł nad bezwładnym ciałem. Wtem ognik duszy zaczął się topić, przelewać przez palce by rozlać się w pierś Nadii. Nagle Nadia ocknęła się ze snu. Z przerażeniem spojrzała na ukochanego wykrzywionego bólem. Ten przygryzł wargę tłumiąc jęk. Zatrzepotał skrzydłami po czym zbliżył się do dziewczyny.


- Wróciłaś. Udało się... - powiedział siląc się na uśmiech i pochwycił czarnowłosą w ramiona. Jego oczy zabłyszczały od łez. Ta objęła go mocno i... rozpłakała się.


Wtem poświata wokół skrzydeł Artura zaczęła blaknąć. Wszystko się uspokoiło. W komnacie dał się słyszeć tylko stłumiony szloch dziewczyny o ramię Artura.


- Tak się bałam. Artur. Artur...


- Cii... już po wszystkim. Jestem z tobą. - spokojnie szeptał jej do ucha.


Iris dostrzegła jak Nataniel odetchnął z ulgą. Uśmiechnęła się zagadkowo na ten widok.