sobota, 26 września 2015

Rozdział 1



Bezsilność







Bezsilność. Czyż nie jest to najgorsze uczucie jakie może ogarnąć człowieka? Zaciska na szyi swoje szpony, uniemożliwiając jakiekolwiek działanie wbrew eksplozji nieoczekiwanych zdarzeń, które lawinowo pociągają swoje skutki. Jak przewracające się domino. 

Stał wsparty dłonią o marmurowy parapet. Jego włosy rozwiał podmuch mroźnego powietrza, wdzierającego się przez otwarte okno. Mimo, że jego ramiona zadrżały, przeszyte lodowatym chłodem, stał niewzruszony. Co jakiś czas tylko unosił rękę do ust, by zaciągnąć się dymem papierosowym. Wbił wzrok w ciemność przed nim. Z okna, przy którym stał rozpościerał się widok na rozległy las, otaczający posiadłość w której się znajdował.Gdyby była inna pora roku, do jego uszu dotarłby świst szumiących koron drzew. Jednak ogołocone z liści, drzewa przepuszczały między sobą cały wicher, którego świst momentami przypominał nietłumiony jęk. 

Artur czuł się tak... pusty. Wściekły, ale pusty. Brakowało w nim siły. 

Siły by zwyciężyć swoją bezsilność. 

Odwrócił powoli wzrok od okna, przeciągnął go po ciężkich, bordowych zasłonach, po mahoniowych meblach, łóżku z śnieżnym baldachimem, by w końcu natrafić na rozciągniętą na purpurowym dywanie, nieprzytomną kobietę. Purpurowy dywan naciągał jeszcze głębszego odcienia czerwieni, przez sączącą się z szyi kobiety krew. 

Artur zmrużył oczy, wykrzywiając usta w grymasie. 

- Obrzydliwe - mruknął. 

Jednak nie miał na myśli nieprzytomnej kobiety. Obrzydliwością dla niego był... on sam. 

Syknał wściekły pod nosem. Odgarnął kosmyki kruczych włosów, które przesłaniały mu twarz. Zrzucił zirytowany ,poplamioną czerwienią, koszulę. 

- Fryderyk! - wrzasnął. Po chwili zza drzwi wyłoniła się sylwetka starszego mężczyzny. Jego siwe włosy były schludnie zaczesane do tyłu, a ciemny ubiór i białe rękawiczki na dłoniach, wskazywały na jego rolę lokaja. Głębokie zmarszczki orały jego twarz uwidaczniając piętno czasu. Spojrzał bez słowa na Artura. 

- Już ją weź - powiedział Artur z przerażającym spokojem. Jego głos był całkowicie wyzuty z emocji. 

- Czy będzie potrzeby kolejny instrument? - Odezwał się sługa, chyląc z szacunkiem głowę. 

- Nie.

Lokaj już bez słowa podszedł do kobiety i wziął ją na ręce. Zdradzało to, że nieraz już musiał wykonywać tę czynność. Po chwili Artur znów został sam, ogarnięty swoimi czarnymi myślami. 

*

Nastał ranek. Nocny wicher przywiał całe tumany chmur, z których posypał się obfity śnieg, otulający całe miasto Mistle. Przez to cały ruch uliczny został spowolniony. 

Czarnowłosa dziewczyna podrygiwała zniecierpliwiona w miejscu, raz co raz zmuszona by złapać się czegoś, by utrzymać równowagę w pędzącym autobusie. 

"Jeszcze raz ten kretyn tak zahamuje, a moja mózgownica pięknie dziś ozdobi mu przednią szybę" - pomyślała Nadia, krzywiąc się na to wyobrażenie. Zniecierpliwiona spojrzała na zegarek, który zwykle nosiła na ręku. 

Spóźniona. Znów. 

Warknęła pod nosem, gdy autobus ponownie gwałtownie zahamował. Nadia zwinnie przecisnęła się przez tłum ludzi i wyskoczyła z tego przeklętego pojazdu. Sprintem pobiegła w stronę znienawidzonego gmachu szkoły. 

*

- Dzień dobry, proszę usiąść - powiedziała starsza nauczycielka. Czy raczej prychnęła, jak wkurzony kocur. Odpowiedział jej huk przesuwanych krzeseł i żywe szepty między uczniami. To były ostanie dni przed szkolnymi feriami, toteż rozgadana młodzież pozwalała sobie na wiele więcej, niż nauczyciele byli w stanie znieść. 

Nauczycielka już otwierała usta, by wygłosić swoją mowę nienawiści, skierowaną do "rozwrzeszczanych dzikusów"- jak to miała w zwyczaju określać, lecz w tym momencie jej uwagę przykuła niska dziewczyna, która pojawiła się nieoczekiwanie w drzwiach. 

- Prze.... praszam za spuśśnienie - wysapała niewyraźnie czarnowłosa. 

- Panno Rochardson! Czy ciebie kompletnie w domu nie nauczono kultury?! Jak człowiek tak niepunktualny może nazywać się dorosłym i odpowiedzialnym człowiekiem? Toż to karygodne! - i cała narastająca frustracja w tej starszej kobiecie spadła prosto na naszą główną bohaterkę. Chwilę jeszcze trwał ten bezsensowny monolog, kiedy w końcu zmieszana z błotem Nadia mogła udać się na swoje stałe miejsce. 

Opadła ciężko na krzesło, obok czerwonowłosego metala. 

Spokojnie, to tylko pozory. Nadia nie przejmuje się czymś takim. W duchu krztusiła się ze śmiechu. Nagle poczuła szturchnięcie w żebra.

- Ty nieodpowiedzialny, człowieku! - szepnął rozbawiony chłopak.

- Zamknij się, bo jak cię walnę to ci wszystkie kolczyki z uszu wypadną - prychnęła. 

Ten zaśmiał się cicho, lecz i to nie umknęło uwadze rozwścieczonej matematyczce. 

- Kastiel! Do tablicy! 

- Doigrałeś się głąbie. Krzyżyk na drogę - mruknęła do gramolącego się chłopaka.

Nadia oparła głowę na ręce wspartej łokciem o ławkę. Ze znudzeniem przyglądała się pojawiającym na tablicy cyfrom. Zaraz przeniosła wzrok na trudzącego się Kastiela. Był to wysoki facet, jak już było wspominane- stylem zbliżony do typowego "metala". Jego naturalny kasztanowy kolor włosów powoli przebijał się spod czerwonej farby tworząc odcień miedzi ze złotymi refleksami. Były mocno ścieniowane, sięgające połowy szyi. Mężczyzna nie stronił od piercingu. Kilka kolczyków w kształcie kolców zdobiło jego uszy. Ponadto nowy nabytek w postaci smileya, widoczny za każdym razem gdy bezradnie się uśmiechał do nauczycielki. Miał na sobie czarną koszulę od szkolnego mundurka, u której podwinął niedbale rękawy. Pod szyją smętnie mu wisiał poluzowany krawat. U boku czarnych spodni, kołysały mu się doczepione do nich łańcuchy -odwieczny powód konfliktów z gronem pedagogicznym. Bo przecież, nie wypada doczepiać jakiś ozdóbek do szkolnego mundurka.

Reszta lekcji minęła bez większych sensacji. Gdy tylko upragniony dźwięk dzwonka rozbrzmiał na korytarzu, Nadia szybko wzięła swoją torbę i sekundę później już była poza salą. Zeszła na pierwsze piętro. Właśnie przechodziła koło jednej z biologicznych sal, gdy nagle poczuła, jak ktoś silnie obejmuje ją w pasie. Została szarpnięta gwałtownie w tył. Nawet nie spostrzegła kiedy była już w klasie. Usłyszała znajomy śmiech zza siebie. 

- O ty draniu! - powiedziała odwracając się do napastnika. Spojrzała w jego szare oczy, nie kryjąc zadowolenia, że go widzi. 

Artur zmrużył oczy a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Zbliżył się do dziewczyny na tyle blisko, by mogła poczuć jego ciepły oddech na skroni. Nadia zrobiła odruchowo krok w tył, lecz tylko przyparła plecami do drzwi. Brunet nachylił się nad nią i cały czas lustrując uważnie ją lustrując, wyciągnął dłoń, wsuwając ją za dziewczynę. Nadia usłyszała szczęk zamka. Nadię przeszył przyjemny dreszcz. Artur w mgnieniu oka pochwycił ją za nadgarstki, przyciskając je do drzwi za nią. Poczuła jak ciepło wkrada się na jej policzki. Zadarła głowę w górę, by spojrzeć w oczy "napastnika". 

- Ar...tur... - wyszeptała gdy ten zbliżył się do jej ust. Czy w takim momencie nie powinno się zamknąć oczu? Nie, on wszystko musi mieć po kontrolą. Obserwować. 

Delikatnie musnął jej wargi. Nadia poczuła intensywną woń jego perfum jak i zapach mięty. Mężczyzna odsunął się trochę, badając reakcje dziewczyny. Pochwycił jej wzrok. Te jej intensywnie błękitne oczy, o barwie głębin morza. Teraz zdradzały zakłopotanie dziewczyny. Mężczyzna uśmiechnął się na ten widok. Wyglądała uroczo, gdy uciekała przed jego wzrokiem. Ujął delikatnie tył jej głowy i przyciągnął do siebie, pogłębiając pocałunek. Muskał delikatnie, lecz stanowczo jej wargi. Nie był nachalny, lecz z wyważeniem pozwalał sobie na więcej. Jego dłoń przejechała po jej biodrach, powoli gładząc jej krągłości. Niepewnie przejechał po brzuchu i przystanął. Chwila zawahania. Nieśpiesznie przejechał wyżej. Nadia jęknęła mu w usta, pod wpływem tych pieszczot. 

Nagle zerwali się. Przeszywający dźwięk szkolnego dzwonka odbił się echem po szkole. Artur niechętnie odsunął się od Nadii.

- Wybacz madame, obowiązki wzywają - powiedział, poprawiając krawat szkolnego mundurka. 

Nadia uśmiechnęła się, mrużąc oczy. Wspięła się na palce by znaleźć się jak najbliżej twarzy Artura. 

- To do zobaczenia wieczorem - szepnęła. 

*

Jak to dzień w szkole, dłużył się niemiłosiernie. Nadia wypatrywała w tłumie szarych tęczówek, jednak Artur jak szybko się pojawił, tak szybko rozmył się niemal w powietrzu.

Nadia siedziała na murku przy szkole, machając z znudzenia nogami w powietrzu. Wtem usłyszała kroki. 

- A ty znowu z głową w chmurach - wyrwał ją z rozmyślań czerwonowłosy, stawiając na murku kawę z automatu. Dziewczyna odrzuciła głowę w górę, by spojrzeć na przybyłego mężczyznę. 

- Chyba nie odmówisz? - zaśmiał się szczypiąc ją w policzek. Nadia pisnęła i spiorunowała go wzrokiem. 

- Jesteś nieznośny! - powiedziała masując miejsce uszczypnięcia. W zielonych tęczówkach Kastiela, gościło rozbawienie. 

- Tylko dla ciebie. A tak z innej beczki. Wracasz w nasze rodzinne strony? 

- Szczerze to ostatnia rzecz o jakiej marzę - jęknęła na wspomnienie domu. Z Kastielem znają się od dziecka. Jednak gdy on w połowie gimnazjum przeprowadził się do Mistle, ich kontakt pogorszył się, lecz nie trwało to długo. Szczęśliwym trafem ich drogi znów się skrzyżowały, kiedy chcąc uciec przed rodzinnym domem, podjęła naukę w liceum w Mistle. Kastiel gdy tylko usłyszał gdzie się uczy, przepisał się prosto do jej klasy. 

- Aż tak źle? - mruknął siadając obok. Zaczerpnął łyk swojej kawy. 

- Kastiel, wiesz jaką mam sytuację w domu - powiedziała biorąc papierowy kubeczek w dłonie. Ciepło gorącego napoju, rozgrzało jej skostniałe dłonie.

- Ano przez te 10 lat znajomości nie szło nie zauważyć co się tam dzieje. Twoja siostra dalej nie wróciła?

- Anabell? Pfff.... Zamknęła się w swoim laboratorium chyba na dobre. Jako członek ICGEB całkowicie odcięła się od świata.

- Czekaj co to było? Coś z inżynierią genetyczną? - zamyślił się. 

- Dokładnie. 

Kastiel dopił swoją kawę i wstał. 

- Dobra mała, ja wracam do siebie. Mam nadzieję że nie narobisz głupstw przez ten czas. Bo ten Art...

Nadia wybuchła śmiechem na te słowa.

- Znowu zaczynasz... Słuchaj, może i wychowaliśmy się praktycznie razem, to nie znaczy, że masz mi tu ojcować!

- Martwię się o Ciebie.

-Nie musisz - prychnęła.

- Eh.... dobra już mi się tu nie złość. Co jak co i tak, jak ten chłystek coś ci zrobi to obije mu mordę.

- Nigdy nie odpuszczasz? - spojrzała mu prosto w jego oczy o barwie intensywnej zieleni. Na jego twarzy malował się grymas. Odgarnął dłonią grzywkę z twarzy i spojrzał jej prosto w oczy.

- Jeśli chodzi o najbliższych, nie - uśmiechnął się. Schylił się i zasznurował swoje glany.

- Czekasz na niego?

- Tak. Zaraz kończy lekcje.

- Uważaj na siebie. Lecę.

- Pa - powiedziała i wyciągając się ku Kastielowi, cmoknęła go w policzek. 

Chwilę wpatrywała się jeszcze w plecy przyjaciela ubranego w skórzaną kurtkę spod której wystawała koszula mundurka. Wtem poczuła wibracje swojej komórki. Wyciągnęła telefon z torby i spojrzała na otrzymaną wiadomość. 

"Nie czekaj. Zobaczymy się wieczorem"

Westchnęła. Zgniotła w dłoni pusty kubek po kawie i zeskoczyła z murka, zarzucając przy tym swój puszysty, czarny szal na szyję.

- Kastiel! Czekaj na mnie - krzyknęła do odchodzącego mężczyzny.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To dopiero początek przygody z własną powieścią. Chciałabym was serdecznie powitać. Jeśli podoba Ci się, to co tworzę, podziel się ; ) Bardzo cenią każdą waszą opinię. To tak niewiele kosztuje a mi daje ogromne pokłady motywacji i radości! 

Brak komentarzy: