środa, 21 lutego 2018

Rozdział 19 cz.2




Dziewczyna szła pustym korytarzem a wokół panował nieprzenikniony mrok. Szła po omacku, dotknęła wilgotnej ściany, by złapać równowagę. Skrzywiła się. Ściany były lepkie i i śliskie. Jej żołądek zrobił niebezpieczny fikołek, jednak Nadia powstrzymała odruch wymiotny. Wolała nie myśleć, czym były owe ściany umazane. Szła z trudem, a jej buty co jakiś czas grzęzły w paskudnie lepkim podłożu. Przeszył ją dreszcz. Potworny smród drażnił jej nozdrza, a uporczywa duchota niemal oblepiała jej twarz. Czuła jak pot sączy jej się po karku, a włosy nieznośnie lepiły jej się do twarzy. Jej kroki niosło echo przez puste przestrzenie. Dziewczyna była coraz bardziej zaniepokojona faktem, że goniący ją upadli zaprzestali pościgu gdy tylko znalazła się w podziemiach. Nie miała jednak wyboru, musiała brnąć dalej. Na końcu korytarza rozpościerała się lekka smuga światła. Dziewczyna przyśpieszyła kroku.


„Wyjście? Nie... to niemożliwe." Jednak nadzieja zrodziła się w jej sercu. Światło było coraz bliżej. Dostrzegła, że są to drzwi, gdzie w górnej części jest szyba, przez którą wpadało zimne, rażące światło. Gwałtownie pociągnęła za klamkę i z trudem otworzyła ciężkie drzwi. Wtem Zamarła. Jej oczom ukazała się pomieszczenie, przypominające szpitalną salę. Rząd łóżek, głucha aparatura przypominająca maszyny do przetaczania krwi. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wstrętny smród zgnilizny i ... TO było wszędzie. Każde łóżko było wstrętnie nią obryzgane, posadzka niemal lepiła się pod nogami od tej szkarłatnej cieczy. Nadia nagle złapała się za żołądek, stłumiła falę konwulsji. Świat przewrócił jej się przed oczami. Krew. Wszędzie. Była. KREW.


- Więc tu się schowałaś złotko - usłyszała cichy szept tuż przy swoim uchu. Poczuła ciepły oddech na skroni. Powoli odwróciła się. Czerwone ślepia. Wszędzie. Dziesiątki. Jakim cudem ich nie usłyszała?!


Wrzasnęła. Wbiegła prosto do Sali skapanej w szkarłacie. Zaczęła się ślizgać po posadzce. Z przerażeniem spostrzegła że jest to ... świeża krew. Puściła się przez pomieszczenie, na jego końcu były kolejne drzwi. Całym ciężarem ciała naparła na klamkę i błyskawicznie wskoczyła do kolejnego pokoju. Koszmar się powtórzył. Biegła dalej. Usłyszała rumor wyłamywanych drzwi tuż za sobą. Obejrzała się przez ramię. To był Nataniel. Szedł, nawet nie siląc się na szybsze tempo. Czysta Arogancja i demonstracja siły.


- I tak cię złapię. Prędzej przy później, dorwę tę - przerwał w połowie zdania, dławiąc się śmiechem - krew dającą potęgę. - Dokończył. Usłyszała chichot upadłych, wypełniający pomieszczenie.


- A jak nie, to dopadnie Cię Belzebub! - krzyknął z szaloną fascynacją w oczach.


„Co to miało znaczyć?" - pomyślała z przerażeniem, ciągle biegnąc przed siebie.


Kolejne drzwi, kolejna sala. Ile ich tam było? Do czego służyły? Przebiegła przez kolejną salę wypełnioną łóżkami. Wtem wypadła przez kolejne drzwi i ku jej zaskoczeniu spostrzegła, że wypadła na ciemny korytarz. Rozejrzała się. Po obu stronach rząd jednakowych drzwi. Nikłe światło, uporczywie mrugających lamp, oświetlał korytarz. Nadia bez zastanowienia pobiegła w lewo. Otwierała losowe drzwi, lecz były pozamykane. Usłyszała rumor za sobą. Zbliżali się, byli coraz bliżej. Upadli chmarą zaczęli się kłębić na korytarzu. Nagle klamka jedych drzwi dała za wygraną. Nadia otworzyła błyskawicznie drzwi i wśliznęła się za nie bez zastanowienia.


„Widzieli mnie? Boże..." - po głowie biegły jej paniczne myśli.


Słyszała coraz bliższe kroki. Wtem usłyszała że upadli mijają salę w której się znalazła. Mimowolnie odetchnęła z ulgą. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Rząd oświetlonych zimnym światłem lodówek. Tu już wszystko było czyste. W półmroku złapała się ściany i powoli wstała. Czuła, jakby najmniejszy szelest, dźwięk mógł sprawić że zdradzi wrogowi swoje położenie. Nawet ściszyła swój oddech. Podeszła do lodówek. Zdecydowała otworzyć się jedną. Podniosła ciężkie powieko i ... skamieniała. Lodówki były wypełnione po brzegi woreczkami z... krwią. 

- Mój Boże... - szepnęła powstrzymując odruch wymiotny.


Była przerażona. „Co robić? Jak się stąd do cholery wydostać?!" Obawiała się, że jedyne wyjście z podziemi to, to którym weszła. Zadrżała. Spostrzegła że tupot stóp ucichł. Upadli przebiegi. Jedno nie dawało jej spokoju-Kim jest Belzebub?


Uspokoiła oddech, jednak dłonie dalej jej się trzęsły z strachu. Była przerażona.


Wtem usłyszała z korytarza chrapliwy głos, tlumiony przez drzwi.


- Gdzie jesteś? - zasyczał. Był to Nataniel. Usłyszała pukanie do jakiś drzwi na korytarzu. Wtem trzask i ogromny rumor łamanego drewna, rozległ się echem po pustych przestrzeniach. Nadia zamarła. Był już blisko.


- Myślałem że bawimy się w berka, nie w chowanego - ponowił swoją gierkę. Nadia usłyszała kolejny odgłos pukania. Coraz bliżej... Kolejne drzwi zostały wyłamane. Zbliżał się do sali w której się znajdowała. Nadia gorączkowo szukała jakiegokolwiek schronienia, bądź broni. Na nic.


Kolejny dźwięk pukania. Trzask.


Pukanie.


...


Trzask.


Nadia poczuła jak zimny pot leje się jej po karku. Zadrżała.


Pukanie. Wyraźne, klarowne. Głośne. Prosto w drewniane drzwi pokoju, w którym się znajdowała. Nadia zamarła.


- Gdzie jesteś? - zasyczał prosto w drewno drzwi.


Wtem Nadia gwałtownie naparła na drzwi. Uderzyła nimi z całej siły napastnika. Nataniel zachwiał się zdezorientowany. Dziewczyna w mgnieniu oka wyślizgnęła się na korytarz i już gnała w przeciwnym kierunku do tego w którym pobiegli upadli.


- KURWAAAA! Ty suko! - usłyszała wściekły głos za sobą. Dziewczyna przyśpieszyła. Gnała przez niekończące się labirynty korytarzy. „Zgubiłam go?" Wtem spostrzegła że dobiegła w ślepy zaułek. Przed nią były tylko ogromne półokrągłe wrota z ciężkimi kratami. Zamarła. Spostrzegła... że były otwarte na oścież. Przeszył ją dreszcz na myśl, co mogło się tam znajdować i... co może ją spotkać podczas dalszej ucieczki. W jej sercu zrodziły się wątpliwości, w jej dalszy sens. Korytarze mogły kryć coś znacznie gorszego od goniącego ją rozwścieczonego upadłego. Osunęła się na zimną posadzkę i złapała głowę. Myśli kłębiły się w niej całą burzą. Była przerażona. Jak nigdy w życiu.


*


- Iris! Przygotuj się, jej dusza ciemnieje. - Powiedział Nataniel zaniepokojony wpatrując się w szklany dzban. Dusza Nadii marniała w oczach. Zauważył jak Artur się zatacza, a jego oczy zachodzą mgłą z przerażenia. Kurczowo trzymał się płyty kamiennego stołu i wpatrywał w dziewczynę, zarazem szepcząc coś niezrozumiale.


- Nie, nie, nie! - kręcił głową z niedowierzaniem jasnowłosy. Spostrzegł że cienie wokół ciała dziewczyny zafalowały. Wtem jeden nagle uderzył w stronę Artura. Ten nawet nie drgnął, gdy przeszył jego bark na wylot. Krew trysnęła po posadzce.


- Artur! Uważaj!- Skoczył ku bratu przewracając go na ziemię, unikając w ten sposób kolejnego ciosu.


- Nie przestawaj wierzyć! Uwierz! Uda się. Uwierz w nią! - wrzasnął mu prosto do ucha jakby to miało wybić go z amoku w jakim się znalazł.


Iris otoczyła ich kopułą ze swojego cienia, by chronić przed kolejnymi atakami Nadii


- Robi się coraz ciekawiej - zamruczała białowłosa wbijając wzrok w nieprzytomną dziewczynę.


*


„Będę na ciebie czekał"


„Śpiesz się, byś nie została tam na zawsze"


- Ale Artur, jak mam się stąd wydostać? - szeptała dziewczyna w obłędzie.


„Tylko ty jesteś w stanie pokonać swój strach"


Nadia zagryzła wargę do krwi. Wstała. Wtem z wnętrza otwartej komnaty wydobył się ogromny podmuch.


- Widzę że znalazłaś naszego pupila - usłyszała za sobą znajomy głos. Włos zjeżył jej się na karku. Powoli odwróciła się, a oddech zamarł jej w płucach.


- Artur... - wyszeptała.


Mężczyzna zaśmiał się dobitnie. Delektował się przerażeniem, malującym się na twarzy dziewczyny. Coraz mniej przypominał prawdziwego Artura. Mężczyzna stojący przed nią był niczym demon. Jego oczy paliły ją żywym żarem, a uśmiech wyrażał czystą żądzę krwi i cierpienia. Najbardziej przerażał ją fakt, że jest to ... Osoba którą tak kocha.


Z komnaty dał się słyszeć cichy pomruk. Nadia poczuła potężne wibracje pod stopami. Ziemia się zatrzęsła. W Ciemności zakotłowało się. Błysk czerwieni przeszył wnętrze celi.


Przez wrota wyszła ogromna postać i stanęła tuż przed dziewczyną. Był to stwór, sylwetką przypominającego dobrze zbudowanego mężczyznę. I tu podobieństwa się kończą. Miał ponad 2 metry wysokości, całe jego trupioblade ciało było pokryte niezrozumiałymi runami. Z pleców wystawały ogromne krucze skrzydła a w dłoni dzierżył ponad półtorametrowy miecz, pokryty błyszczącymi szkarłatem runami. Lecz to jego głowa najbardziej przyprawiała o ciarki na plecach. Była nieproporcjonalna do tułowia. Jakby ktoś ściął ją tuż powyżej czarnej kreski wąskich ust. Z karku roztaczał się krąg niczym aureola otaczający niekompletną głowę. Potwór wyszczerzył rząd przerażających czarnych kłów i oblizał wargi mlaskając czarną śliną.


- Belzebub, zniszcz to medium - usłyszała rozkaz, który padł donośnym głosem, z ust Artura.


Nadia rzuciła się do panicznej ucieczki. Potwór zamachnął się potężnym ostrzem i uderzył w ziemię. Potężny cios rozpruł posadzkę, przez co dziewczyna straciła równowagę i runęła uderzając w ścianę. Wrzasnęła zasłaniając głowę.


Artur wyszczerzył kły w paskudnym triumfalnym uśmiechu.


Ziemia trzęsła się od kroków potężnego monstrum. Dziewczyna spojrzała na przeciwnika. Potwór znów się zamachnął. Dziewczyna ledwo uniknęła ciosu odskakując w bok. To uderzenie sprawiło że ściana runęła. Burza tynku i kurzu oblepiła dziewczynie twarz. Zakasłała i przetarła oczy. Do korytarza wpłynął jasny snop światła który oślepił potwora. Wykorzystując to Nadia wystrzeliła salwę cieni. Te niczym piłka odbiły się od jego ciała. Dał się słyszeć śmiech Artura. Nadia spostrzegła że dołączył do niego Nataniel i kilku upadłych.


- To chyba już koniec zabawy - powiedział z udawanym smutkiem jasnowłosy.


- Najlepsze przed nami braciszku - zasyczał Artur.


Nadia przeturlała się, by spojrzeć przez wyrwę w ścianie. Jednak za nią była tylko przepaść. W dole urwiska pieniła się woda.


„Niemożliwe, te podziemia są tak rozległe? Przecież to już skraj miasta!"


Nagle poczuła jak ktoś łapie ją za rękę. Wrzasnęła. To Belzebub pochwycił ją i uniósł do góry. Podszedł do wyrwy w ścianie i zwiesił ją tuż nad urwiskiem. Taki upadek mógł się skończyć tylko jednym.


Wtem usłyszała ... klaskanie.


- Wystarczy. Daj ją tu - wydał polecenie brunet. Na jego twarzy malowało się rozbawienie.


Gdy dziewczyna dotknęła tylko ziemi chciała poderwać się do ucieczki, lecz pochwyciły ją silne ramiona Nataniela. Wkręcił jej rękę tak, że najmniejszy jej ruch powodował dotkliwy ból.


- Jesteś już nasza - zaszeptał jej prosto do ucha.


Byli tuż przy niej. Czuła ich ciepły oddech, na wilgotnym od potu karku.


- Nie, nie, nie! - zaczęła się wyrywać. Kopała i panicznie się szarpała. Zaraz jednak jej dłonie zostały unieruchomione.


Artur odgarnął z jej szyi włosy i mlasnął obrzydliwie przyglądając się jej. Pochylił się. Nadia zaszamotała się i jęknęła panicznie. Czas na chwilę zwolnił. Szaleńcze bicie serca, ogromne napięcie. Wtem upadły wgryzł się głęboko a gorąca ciesz popłynęła po jej ramieniu. Kolejne ugryzienie, z drugiej strony. Nataniel. Przeszył ją dotkliwy ból. Czuła jak ogień trawi miejsce ugryzień ale i każdą żyłę, każdą tętnice jej ciała. Do oczu napłynęły jej łzy, a serce łomotało w piersiach jak oszalałe. Ból i strach zlewały się w jedno w przerażającą feerię panicznych uczuć.


„Czy to mój koniec?"- pomyślała z rozpaczą. Obraz zaczął rozmazywać się jej przed oczami a oddech gręzł w piersiach. Walczyła o każdy haust powietrza.


„Znajdź to, co kochasz i daj się temu zabić- przypomniała sobie nagle cytat przytoczony kiedyś przez Nataniela


„Nie! To nie może się tak skończyć!" - pomyślała z nową determinacją.


-Aaaaaa! - wrzasnęła. Resztkami sił chciała się wydostać. Ból w wykręconej ręce był nie do zniesienia.


„Teraz albo nigdy" - pomyślała.


Trzask łamanej ręki. Salwa cieni rozproszyła się na wszystkie strony. Zdołała odrzucić Nataniela na przeciwległą ścianę. Ten z sykiem osunął się na posadzkę. Spojrzała na Artura i zamarła. Cienie trafiły go prosto w serce. Ten stał niewzruszony patrząc się morderczym wzrokiem na dziewczynę. Zaczął iść na przód, a cień przeszywał jego ciało coraz głębiej. Wyraz jego twarzy był przerażający. W szkarłatnych oczach lśniła żądza mordu. Grymas bólu mieszał się z szyderczym uśmiechem, zakrwawionych ust.


- Nie! Nie zbliżaj się!


- Zdołasz mnie zabić? Swojego ukochanego? - Odezwał się chrapliwym, niskim głosem. Coraz mniej przypominający ludzki.


- Nie jesteś nim! Nie jesteś Arturem! - wrzasnęła.


- Doprawdy? - zarechotał obleśnie.


Nagle do głowy Nadii wdarła się seria obrazów. Niczym pokaz slajdów. Nadia Wrzasnęła


*


- Boże jej dusza jest niemal czerwona!


- Zamknij się robie co mogę - warknęła Iris na Nataniela.


Wtem Nadia otworzyła gwałtownie oczy. Krew spłynęła jej z kącików ust. Spojrzała na zakrwawionego Artura stojącego tuż przy niej. Już miał coś powiedzieć , lecz kolejny cień Wystrzelił w jego kierunku. Widziała jak jego usta układają się w słowa „Nie umieraj! Błagam" Nic nie słyszała. Oczy znów zaszły mgłą i ponownie wróciła w świat swych lęków.


*


- Atakując mnie atakujesz jego. Już go zraniłaś. Nie możesz mnie zabić.


- KŁAMSTWO!


Obrzydliwy, nieludzki śmiech. Był coraz bliżej.


- Nie pokonasz mnie - zasyczał.


Nadia zawahała się. Co jeśli to prawda? Co jeśli zaatakuje go a ucierpi prawdziwy Artur?


„Nie wierz w nic co tam zobaczysz" - wspomnienie przebiło jej się przez burzę myśli.


- Nie pokonam cię. Ja już cię zniszczyłam! - wrzasnęła.


I z całej siły wbiegła w przeciwnika wypychając go przez wyrwę w ścianie. Oboje wypadli w czeluść. Porywisty zimny wiatr przeszył niczym tysiące szpilek całe jej ciało. Ziemia zbliżała się nieubłaganie. Artur rozłożył skrzydła, zmieniając tor lotu. „O nie, nie wyrwiesz mi się" Dziewczyna wystrzeliła cienie. Zaczęła uderzać w skrzydła, kiereszując je na wylot. Ich lot zwrócił się ku ostrym skałom. Ziemia była coraz bliżej. Żołądek Nadii związał się w supeł. Mierzyli się wzrokiem pełnym nienawiści. Lecz Nadia widziała to. Widziała swoje zwycięstwo.


*


Artur złapał się za serce i jęknął. Czuł jakby cała jego klatka piersiowa płonęła.


- Dusza.. - zajęczał - wraca, trzeba zwrócić duszę. -Potknął się idąc do dzbana i runął na kolana. Jego skrzydła wyłoniły się z trzaskiem rozrywając koszulę. Mocno zacisnął szczeki i chwycił się kamiennego stołu by złapać równowagę. Każda żyła na jego ciele zaczęła delikatnie świecić przez skórę, wokół skrzydeł rozpostarła się złota aura. Oczy zapłonęły żywym żarem. Krzyknął z bólu. Wokół niego nagle posadzka zaczęła pękać. Złapał się za głowę. Pokonał ból i wyprostował się. Iris skoczyła zwinnie podając mu dzban. Artur wyjął delikatnie duszę i podniósł nad bezwładnym ciałem. Wtem ognik duszy zaczął się topić, przelewać przez palce by rozlać się w pierś Nadii. Nagle Nadia ocknęła się ze snu. Z przerażeniem spojrzała na ukochanego wykrzywionego bólem. Ten przygryzł wargę tłumiąc jęk. Zatrzepotał skrzydłami po czym zbliżył się do dziewczyny.


- Wróciłaś. Udało się... - powiedział siląc się na uśmiech i pochwycił czarnowłosą w ramiona. Jego oczy zabłyszczały od łez. Ta objęła go mocno i... rozpłakała się.


Wtem poświata wokół skrzydeł Artura zaczęła blaknąć. Wszystko się uspokoiło. W komnacie dał się słyszeć tylko stłumiony szloch dziewczyny o ramię Artura.


- Tak się bałam. Artur. Artur...


- Cii... już po wszystkim. Jestem z tobą. - spokojnie szeptał jej do ucha.


Iris dostrzegła jak Nataniel odetchnął z ulgą. Uśmiechnęła się zagadkowo na ten widok. 
























Brak komentarzy: