wtorek, 10 kwietnia 2018

Rozdział 23

(Tego samego dnia. Po spotkaniu z oblubienicą, przywdziewając czerń swej zbroi, Artur ruszył na tajemnicze spotkanie.)

Artur zatoczył szeroki gest w powietrzu nad łowcami, wymawiając bezgłośnie królewską mantrę, która zapewniała niewidoczność przed nieprzyjaciółmi. Jego oczy zalśniły czerwienią na ułamek sekundy. Po chwili już ciemne cienie niewidoczne dla ludzi przemieszczały się błyskawicznie, wzdłuż ulic Mistle. Na czele przewodził Artur a za nim szereg 8 najbardziej zaufanych łowców Gwardii Królewskiej. Po chwili stanęli przed starym budynkiem opuszczonej uczelni medycznej. Czterech łowców pozostało przed budynkiem, kontrolując sytuację. Reszta bezgłośnie, skąpana w mroku wtargnęła na teren ruiny. Pędem puścili się schodami na najwyższe piętro. Tu zwolnili zachowując stan najwyższej gotowości. Artur wysunął się na prowadzenie. W powietrzu unosiła się woń stęchlizny ale i coś jeszcze. Ludzki zapach. Znajomy tylko Arturowi.
Po chwili stanęli przed jednymi drzwiami. Artur skinął na dwóch najbliższych łowców. Jeden nawet się nie fatygując, jednym kopniakiem powalił drzwi. W pustych przestrzeniach budynku, echo chwilę niosło huk łamanego drewna. Weszli do środka. Pomieszczenie było dobrze oświetlone promieniami zachodzącego słońca, wpadającego przez stłuczone okna. Na posadzce walały się przewrócone stoliki, stłuczone szkło laboratoryjne, opalizowało w świetle słonecznym. Brunet wszedł i stanął tuż przed znajomą kobietą. Była odwrócona do niego tyłem oparta o jeden z nieprzewróconych stołów. Jej przyprószone siwizną niegdyś krwistoczerwone włosy opadały falami na plecy.
- Nie sądziłam, że się zjawisz. Sam król Hadesu! – zachichotała pod nosem.
- Witaj Cruello. Widzę, że czas... nie służy ci za dobrze – powiedział Artur, uśmiechając się złośliwie. Wiedział  doskonale, jak te słowa zabolą kobietę. Niegdyś tak bardzo żądną nieśmiertelności.
- Ty gnoju! – zawyła, odwróciła się gwałtownie i rzuciła prosto w niego, probówkę wypełnioną jakimś płynem. Artur złapał ją, jakby to była zabawka i pewnym ruchem wylał przed siebie. Płyn w chwili kontaktu z podłogą zasyczał, żłobiąc pokaźną wyrwę w drewnianej posadzce.
- Aj, to by się długo goiło - mruknął patrząc na syczący płyn pod stopami. -Więc czego ode mnie chce sama kurwa mego ojca?
Tu kobieta odwróciła się do niego. Mocno zaciskała pięści a jej twarz była wykrzywiona w gniewnym grymasie. Zmarszczyła swoje zmutowane oczy, o całych czarnych gałkach. Zasyczała wściekle.
- Pożałujesz tego. On powróci...- zasyczała. 
Echo niosło jej opętańczy śmiech. Czerwonowłosa napawała się oszołomieniem w oczach upadłych. 
*
*
Nadia spojrzała na białowłosą, bawiącą się kosmykiem swoich śnieżnych włosów. Iris siedziała na parapecie na oknie, w dużym salonie. Podkuliła nogi pod klatkę piersiową i zupełnie nic sobie nie robiła z faktu, że jej krótka, biała sukienka, zakrywa zdecydowanie zbyt mało. Nuciła pod nosem jakąś dziecinną melodię.
- Artur wcześniej wspomniał coś o tym, że musisz popracować nad mantrą. O co z tym chodzi? – zapytała wyrywając dziewczynę z swoich rozmyślań. Iris zjeżyła się i prychnęła jak wściekły kot.
- Nie wspominaj o tym aroganckim, wyniosłym, zarozumiałym, bezczelnym...
- Dobra, a pomijając twoje uprzedzenia, odpowiesz? – urwała znudzona brunetka.
Iris jeszcze głośniej prychnęła, po czym skrzyżowała dłonie na piersi. Na jej pociągłej twarzy zagościł grymas.
- Bo on się gówno zna! Moje chowańce IDEALNIE wyczuwają wrogów!
- Iris... - jęknęła Nadia
- Ehhh...  Tak naprawdę nie powinien tego nazywać mantrą. Tylko upadli mogą jej używać. To odpowiednie wersety z ich księgi, które wywołują określony skutek w psychice istot, do których jest skierowana mantra. Oni w akademiach uczą się na pamięć najbardziej przydatnych mantr, ale są też napaleńcy którzy specjalizują się w nich i łażą z książkami WSZĘDZIE.
- Nie chodzi tu o urok?
- Bingo. Tak naprawdę nie istnieje coś takiego jak urok. To zalatuje trochę bajeczkami o wampirach nie prawdaż? To dzięki mantrze podporządkowują sobie wolę ludzi. Sprawiają, że zapominają że coś ich dziabnęło w szyję czy wywołują tam inne zachowania. Określenie "urok", weszło bardziej w potoczny język, dlatego też tak to tobie przedstawili.
- Aaaa...
- A to że nazwał moje kontrolowanie chowańców mantrą to pewnie z czystego przyzwyczajenia. W końcu to on na co dzień kontroluje zachowanie innych.
- Bez przesady – mruknęła Nadia. Jednak ile ona mogła mieć w tym racji? Od niedawna się wdraża w ten pokręcony świat. - A ty jak je kontrolujesz? – dodała.
- Popatrz, chowańce powstają tak na prawdę ze zwłok. One nie rozkładają się tylko dzięki działaniu mojej duszy i cienia. Przez to, że daję im ten fragment siebie, oczuwam ich ból, strach, poruszenie. To w końcu zwierzęta, różnie reagują w różnych sytuacjach. Jednak to ja wywołuję ostatecznie ich reakcję. A z resztą, dowiesz się jak w końcu coś ożywisz - mruknęła znudzona. – Idę już. Źle się czuję w zamkniętych przestrzeniach – rzuciła zeskakując z kanapy.
- Czekaj, chciałam cię jeszcze zapytać,  jak to z tobą w końcu jest? Żyjesz dziko w lesie, a tyle wiesz o świecie upadłych. Jak to możliwe?
Białowłosa oparła się plecami o parapet i westchnęła zrezygnowana.
- Ile ja jeszcze mam to znosić? – mruknęła do siebie. – No dobra. To tak w skrócie, bo zaraz tu zwariuję. Uciekłam jako 15-latka z domu, bo nie mogłam wytrzymać zewsząd dochodzących myśli. Całym nieznośnym potokiem wlewały mi się do głowy. To było przerażające. Te wszystkie myśli ludzi w szkole, w domu, na ulicy doprowadzały mnie do obłędu. Więc uciekłam tam, gdzie słyszałam ich najmniej. Padło na Martwy Las. Początkowo ledwo co nie zdechłam z głodu. Z irytacji zaczęłam robić prawdziwą demolkę w lesie. Latające drzewa, zatłuczeni drwale i tego typu atrakcje. 
- Wtedy Artur mnie wysłał żebym sprawdził cóż to się w tym Martwym Lesie wyprawia. Liczba zabitych tam ludzi.. no cóż, skądś musiała wziąć się nazwa tego lasu – zaśmiał się Nataniel, który nieoczekiwanie zjawił się w drzwiach. – Podejrzewaliśmy że może być to działalność pożeraczy dusz (rozdział 9) a tu znalazłem jedną, przeraźliwie wygłodzoną, zrzędliwą, głupią istotkę.
Iris warknęła coś gniewnie pod nosem, po czym wznowiła opowieść.
- Zagarnęli mnie do jakiejś Akademii. Jednak nie mogłam się tam odnaleźć. Chcieli coś mi zrobić eee... pieczętowanie? Odzwyczaiłam od obecności ludzi, więc nikomu nie pozwalałam zbliżać się do siebie.
- Wyjątkowo nieznośny dzieciuch – rzucił blondyn. Iris puściła to mimo uszu, przewracając tylko oczami.
- Niedługo potem i stamtąd uciekłam. Nie będę przebywać tam gdzie każą mi nosić... buty – powiedziała, marszcząc naburmuszona nos.
Nadia prychnęła ze śmiechem.
- Toż to tortury – zironizowała brunetka.
- Idę! – wrzasnęła białowłosa i lekkim krokiem wyszła z komnaty. Widać było emanującą z niej irytacje.
- I nie będę uczyć tego głąba! Jest do niczego! – krzyknęła jeszcze z korytarza i zaraz dał się słyszeć trzask drzwi.
- No głąbie, może się napijesz? – zapytał blondyn szczerząc zęby do butelki wina.
- Człowieku, jak ty to robisz? Ty zawsze masz przy sobie alkohol!
Na te słowa Nataniel uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Chyba wiem w jakim kierunku szkoliłeś się w mantrach- mruknęła Nadia, zakładając nogę na nogę .
- Oj niee, to nie takie proste. Takie już prawo natury-alkohol ostatecznie, zawsze się kończy. I nic tu nie pomoże. Nawet najsilniejsza mantra.
Wtem Nataniel uważniej przyjrzał się brunetce i zamyślił się nieoczekiwanie.
- Hm?
- Przypomniałem coś sobie. Powinnaś się zacząć pakować, bo niedługo ruszamy na Hades.
A, i jest jeszcze jedna sprawa, niecierpiąca zwłoki- tu zrobił krótką pauzę- twój narwany punk-przyjaciel.
*
POSIADŁOŚĆ PAŃSTWA RICHARDSON.
Kobieta o kasztanowych włosach krzątała się tanecznym krokiem w kuchni. Jej długie po łopatki, kasztanowe włosy, już z lekko wyblakłymi przez czas kosmykami, opadały teraz w nieładzie na jej rumiane policzki. Błękitnymi oczami lustrowała stan szarlotki w piekarniku. W całym domu roznosił się zapach tego ciasta. Woń słodkich jabłek mieszała się z cynamonem i otulała całe pomieszczenie jasnej kuchni. Kobieta była ubrana w ciepły śmietankowy sweter i ciemne spodnie. W pasie okalał ją teraz omączony, kuchenny fartuszek. Wtem kobieta wzdrygnęła się na dźwięk dzwonka do drzwi. Przetarła delikatnie dłonią swoje policzki, usłane licznymi piegami i ruszyła do drzwi wejściowych. Gdy je otworzyła ujrzała znajomą twarz listonosza.
- Dzień dobry pani Richardson.
- A dzień dobry, dzień dobry – uśmiechnęła się miło szatynka.
Chwilkę potem szła już do kuchni, trzymając w dłoni białą kopertę. Opadła na krzesło i ostrożnie ją otworzyła. Na papierze widniał adres szkoły.
 „Pewnie karta z ocenami Nadii, przecież to koniec półrocza" – pomyślała. 
Wtem ujrzała duże czarne litery, pisane elegancką kursywą. „ Z radością oświadczamy, że pańska córka, Nadia Richarson zakwalifikowała się jako uczennica Akademii Miriam Valent" Na te słowa matka Nadii zamarła. Serce niemal nie wyskoczyło jej z piersi. Jej dłonie nieznacznie zaczęły się trząść, a do oczu napłynęły łzy. Wtem wybuchła gorączkowym płaczem. W kuchni rozniósł się stłumiony o rękaw swetra szloch.
- Edward! Edward! – zawyła żałośnie.
Z piętra słychać było szybkie kroki. Do kuchni wpadł wysoki mężczyzna, z ciemnymi włosami przypruszonymi siwizną. Na nosie zawisły mu przekrzywione okulary.
- Sabrina, co się stało? – mężczyzna znalazł się przy niej w ułamku sekundy.
Kobieta pokręciła głową i trąc oczy wyciągnęła przed siebie list.
- Nadia... Boże, straciliśmy córkę – zawyła.
Ojciec Nadii porwał list i przeczytał uważnie. Wtem stanął osłupiały. Patrzył się martwym wzrokiem w kartę papieru. Na jego twarzy zagościł paskudny grymas i mężczyzna podarł zamaszyście list. Rozwścieczony uderzył z hukiem w kuchenny blat.
- Niech to szlag! Dlaczego to spotkało akurat nas?! – wrzasnął i zrezygnowany opadł na krzesło obok żony. Ukrył w dłoniach twarz. Jedną ręką przysunął do siebie ukochaną, która wciąż płakała.
- Straciliśmy ją. Nasze dziecko... - wyła żałośnie.





















Brak komentarzy: